Linie podziałów są wyraźne: o tym, jak głosują wyborcy nad Sekwaną, decydują wiek, wykształcenie, a przede wszystkim miejsce zamieszkania, czyli de facto możliwości godnego życia.

Choć wyniki pierwszej tury wyborów do francuskiego parlamentu okazały się dla wielu przytłaczające (acz nieodbiegające szczególnie od sondaży), nie należy jeszcze dzielić skóry na niedźwiedziu czy raczej galijskim kogucie. Pewne jest natomiast to, że z kretesem przegrała dotychczasowa polityka ugrupowania Emmanuela Macrona. Nawet jeśli skala porażki zostanie zminimalizowana na ostatniej prostej lub skrajna prawica nie zdoła utworzyć rządu.

Według ostatnich badań Ifop prawicowa koalicja (Rassemblement National, byłych posłów Partii Republikańskiej i ultranacjonalistycznej Reconquête) ma zdobyć 36 proc. głosów, a Nowy Front Ludowy – 28,5 proc. Obecny obóz rządzący – na czele z Renaissance – 21 proc. Nowy parlament może więc wyglądać następująco: 220–260 miejsc zajęliby zwolennicy Jordana Bardelli, lewicowcy 180–210, a wierni prezydentowi i premierowi Gabrielowi Attalowi – 75–110.

Preferencje sondażowe nie muszą się jednak przełożyć na faktyczne wyniki – to zupełnie inna sytuacja niż w eu rowyborach. Tu nie ma list krajowych i proporcjonalnego podziału mandatów – trzeba je zdobyć w każdym z 577 okręgów osobno. Sprawdziły się przewidywania, że tym razem dojdzie do bardzo wielu dogrywek, w tym tych z udziałem trzech lub trojga kandydatów. „W każdym z nich wybory mierzą się z lokalnym mikrokosmosem, konkretnymi kandydatami, logiką sojuszu, ustępującym posłem... oraz systemem, w którym każdy kandydat, który uzyska co najmniej 12,5 proc. wszystkich zarejestrowanych wyborców, kwalifikuje się do drugiej tury. Prowadzi to do dwóch nieprzeniknionych dla ankieterów wniosków. Po pierwsze, żadna siła polityczna nigdy nie uzyskuje procentu mandatów równego odsetkowi głosów w pierwszej turze. Po drugie zaś prognozowanie liczby mandatów jest w najlepszym razie ryzykowne, ponieważ do uzyskania bardziej wiarygodnych potrzebna byłaby próba prawie 300 tys. Francuzów. Tymczasem główne instytuty prowadzą badania z reguły na próbie 2 tys. osób” – podkreśla tygodnik „Marianne”.

Pismo pokusiło się o własną analizę tego, ile jest chwiejnych okręgów wyborczych. Takich, które mogą przechylić się z jednego obozu do drugiego, trochę jak amerykańskie swing states, które decydują o wyniku wyborów prezydenckich w USA w zależności od tego, czy wpadną w ręce kandydata demokratów czy republikanów. Analiza „chwiejności” wskazuje, że te wybory są bez wątpienia najbardziej nieprzewidywalne i – wbrew wynikom sondaży – najbardziej wyrównane. Według Anthony’ego Veyssière’a, specjalisty ds. statystyki, który przeprowadził symulację dla „Marianne”, tylko 263 okręgi wyborcze (nieco ponad połowa z 577 mandatów do obsadzenia), były „nie do wygrania” dla wszystkich liczących się bloków. Szczególnie niezdecydowanych jest 159 – tam będzie się liczył każdy głos, bo nawet pojedynczy wyborcy mogą przechylić szalę na stronę któregoś z obozów. „A więc do urn wyborczych w najbliższą niedzielę!” – pod sumowuje chyba najbardziej zaangażowany w promowanie wartości republikańskich tygodnik nad Sekwaną. Trudno tego nie odebrać jako próby zaklinania rzeczywistości. Choć nie sposób się nie zgodzić z zasadniczą tezą: przy tej ordynacji sondaże siłą rzeczy przekłamują wyniki, ale też mogą wpływać na niezdecydowanych, co w przy tak dużej liczbie „swingujących” okręgów może mieć swoje skutki.

Korzyści z badań

Sondaże mogą być przydatne w próbie wytłumaczenia, dlaczego 10,5 mln obywateli oddało w pierwszej turze głos na lekko tylko przypudrowaną partię nacjonalistyczną. Bo deklaracje Marine Le Pen, że „żaden Francuz nie utraci swoich praw, a nawet – w miarę czasu i możliwości – zyska nowe”, ani Jordana Bardelli, że będzie osobiście „gwarantem praw każdego Francuza i każdej Francuzki” co najmniej budzą wątpliwości. To samo dotyczy twierdzeń, że zarzuty o rasizm są bezpodstawne i służą wyłącznie grze wyborczej. Inny skrajny obóz, który zajął drugie miejsce (prawdopodobnie tak też pozostanie po drugiej turze) – Nowy Front Ludowy – zyskał na razie zaufanie ponad 9 mln Francuzów (gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że ekstremalne poglądy panują tylko w części La France Insoumise Jeana-Luca Mélenchona, a w skład koalicji wchodzą też socjaliści, komuniści i ekolodzy). Około jedna trzecia populacji uznała, że nie jest już zainteresowana ofertą politycznego środka, przy czym nie chodzi tylko o partię prezydencką, lecz także o innych do niedawna tradycyjnych graczy. Być może stało się tak dlatego, że owe tradycyjne siły nie odpowiadają na dzisiejsze problemy ani nie potrafią wykorzystywać nowych kanałów dotarcia do wyborców, licząc wciąż na to, że wywiad w telewizji załatwi sprawę. Być może dlatego, że przynajmniej u starszych wyborców pokutuje przekonanie, że „oni już wszyscy rządzili i proszę, jak na tym wyszliśmy”. Być może dlatego, że przez siłę ciążenia sondaży centrum też się przesuwało ostatnio na prawo. Nie miało szans na podebranie wyborców Zjednoczeniu Narodowemu, za to skutecznie pogubiło część wyborców niechętnych skrajnościom. Bo tacy mimo wszystko jeszcze nad Sekwaną nie wyginęli. Część z nich nie poszła głosować (teraz to może się zmienić), choć frekwencja i tak była rekordowa (67,5 proc.). Część wybrała „mniejsze zło” w postaci Ensemble, kandydatów socjalistycznych lub ekologicznych z Nowego Frontu Ludowego (analitycy twierdzą, że startując osobno, ugrupowania lewicowe uzyskałyby łącznie więcej foteli w parlamencie, co znaczy, że obecność radykalnej La France Insoumise odstraszyła niektórych obywateli). Niektórzy zagłosowali na mniejsze partie, których kandydaci przepadli w pierwszej turze (ordynacja z okręgami jednomandatowymi wybitnie im nie sprzyja). Na przeciągnięcie tych wyborców liczą teraz i ludzie prezydenta, i skrajne części sceny (choć wydaje się, że akurat Zjednoczenie Narodowe nie ma na to szans). To jednak mniej niż jedna trzecia wyborców, co najlepiej pokazuje nastroje nad Sekwaną.

Starsi i młodsi

Według szacunków Ipsos wśród ludzi młodych (18–24 lata) wygrała skrajna lewica. Nowy Front Ludowy wybrała niemal połowa z nich (48 proc.). Skrajna prawica znalazła się na drugim miejscu (33 proc.). Całkowitą klęskę poniosła w tej grupie wiekowej dotychczasowa większość. Poparło ją 9 proc. najmłodszych uprawnionych do głosowania. Można to przypisywać naturalnej ponoć skłonności młodzieży do ekstremów, ale bardziej przekonujące jest, że to po prostu grupa, która ma dziś najwięcej obaw. Niezwiązanych z imigrantami, tylko pogarszającymi się szansami życiowymi. W 2023 r. wśród młodych zanotowano najwyższe bezrobocie (ok. 15-proc. wśród kobiet i 18-proc. wśród mężczyzn). Niedługo przed wyborami rząd forsował zmiany w zasiłku dla bezrobotnych, skracając czas jego pobierania i zmniejszając jego wymiar. Do tego to macroniści rękami premier Borne podnieśli wiek emerytalny. Wysoka jak na tę grupę frekwencja (56 proc.) świadczy o silnym niepokoju.

Reforma emerytalna miała mniejszy wpływ na starszych. W tej grupie na Ensemble zagłosowało według badania 32 proc. Nieźle jak na ogólny wynik zaplecza prezydenta, a jednak dało to tylko 3 pkt proc. przewagi nad skrajną prawicą. Tu zapewne swoją rolę odegrał konserwatyzm obyczajowy i strach przed imigracją, zdecydowanie rzadziej odnotowywany wśród młodych. Emeryci są też najmniej lewicowi – na NFP głosowało zaledwie 18 proc. z nich. W grupie tuż przed emeryturą wyraźnie wygrywa obiecująca wielkie porządki partia Marine Le Pen (zdobyła 40 proc. wśród 50–59-latków).

Wykształcenie i zawód

Badanie potwierdza intuicję, że skrajna prawica jest najpopularniejsza wśród osób z najniższym wykształceniem. W tych wyborach zagłosowało na nią 49 proc. osób bez matury. To o 21 pkt proc. więcej niż w 2022 r. W grupie Francuzów z licencjatem i wyżej wygrywa lewica (37 proc.), a rozkład poparcia między Zjednoczeniem Narodowym i Ensemble jest równy (po 22 proc.). We wszystkich pośrednich na pierwszym miejscu jest dawny Front Narodowy.

W pierwszej turze zmobilizowali się tradycyjni wyborcy RN. Na koalicję skrajnej prawicy zagłosowało 57 proc. robotników (o 12 proc. więcej niż dwa lata temu), 44 proc. zatrudnionych w ogóle, a nawet wśród zwykle bardziej centrowych zarządzających różnych szczebli (21 proc.). Kadra menedżerska w ogóle się zradykalizowała. Wygrał w niej Nowy Front Ludowy (z 39 proc. głosów) – to zaskakujące, biorąc pod uwagę tradycyjne podziały klasowe.

Podobny sukces NFP odniosło wśród tzw. zawodów pośrednich (ochrona zdrowia, urzędnicy, nauczyciele), które oddały na niego 35 proc. głosów. Tak więc Francja dołączyła do trendu odwracania ról, obserwowanego w wielu krajach Zachodu: lewica bierze w klasie średniej, a prawica wśród najmniej zarabiających i konserwatywnych obyczajowo środowisk pracowników niższych szczebli. Poparcie dla rządzących wśród przedstawicieli zawodów pośrednich spadło już poniżej 20 proc. Nietrudno to wytłumaczyć: to oni zmagali się z pandemią w warunkach – jak alarmują – chronicznego niedofinansowania systemu ochrony zdrowia, to oni pracują w zaniedbanych szkołach, o których głośno robi się tylko wtedy, gdy dochodzi do skandali lub przestępstw, a na co dzień nie ma pieniędzy na nadgodziny. To oni w urzędach są na pierwszej linii ognia krytyki polityki władz. Najwyraźniej było za dużo upokorzeń do przełknięcia.

Miejsce zamieszkania

Najwięcej mówi jednak analiza wyników pierwszej tury pod kątem typu miejscowości. Najwyższy w całym kraju odsetek głosów koalicja skrajnej prawicy osiągnęła w pikardyjskim Fresnières. Kandydat Michel Guiniot (Rassemblement National) uzyskał tam 77,03 proc. poparcia, czyli… 57 głosów. Drugi – Daniel Leca (Unia Demokratów i Niezależnych) – dostał 9,46 proc., czyli siedem głosów. We wsi odnotowano niemal 70-proc. frekwencję. Fresnières ma łącznie 83 gospodarstwa domowe. Prawie połowa nie podlega opodatkowaniu, bo osiąga za niskie przychody. Średni roczny dochód w miejscowości wynosi 20 220 euro, czyli o 2030 euro mniej niż przeciętnie w departamencie. Ponad jedna trzecia mieszkańców jest na emeryturze lub rencie.

Inne miejsce: owiane złą sławą Saint-Denis (gmina Sekwana-Saint-Denis). Prawie Paryż, a jednak nie. Oprócz nekropolii królów Francji, stadionu narodowego i od niedawna wioski olimpijskiej miejscowość może się poszczycić ponadmilionową populacją, w dużej mierze złożoną z potomków imigrantów. Bezrobocie sięga tam 18 proc. Miasto nie bez powodu uważane jest za niebezpieczne. Już w pierwszej turze mandat w Saint-Denis zdobył lewicowy Éric Coquerel (La France Insoumise) z ponad 65 proc.

Gdzie zdecydowanie wygrała koalicja prezydencka? W legendarnym dla Francuzów Neuilly-sur-Seine – gminie na drugim końcu spektrum. Neuilly – niegdyś matecznik Nicolasa Sarkozy’ego – ma około 60 tys. mieszkańców. Średni dochód gospodarstw domowych podlegających opodatkowaniu wynosi 46 180 euro rocznie, czyli o 24 250 euro więcej niż przeciętnie w całej Francji. W niedzielę dojdzie tam do drugiej tury z udziałem trojga kandydatów. W pierwszej poparcie rozłożyło się pomiędzy dotychczasową deputowaną Constance Le Grip z Ensemble (prawie 50 proc. głosów), Geoffroyem Didierem (Republikanie, 20,6 proc.) i Alexisem Panym (RN, 17,4 proc.). W poprzednich wyborach kandydat Zjednoczenia Narodowego nie zdołał przejść do drugiej fazy rywalizacji.

W Paryżu i sąsiednich departamentach (Hauts-de-Seine, Seine-Saint -Denis i Val-de-Marne, Yvelines, Essonne, Val-d'Oise) wygrał z 35 proc. głosów Nowy Front Ludowy. Zjednoczenie Narodowe i jego sojusznicy uzyskali 18 proc. Na koalicję prezydencką głosowało 21 proc. Podobne są wyniki w innych wielkich miastach. Jeśli jednak nieco się od nich oddalić, sprawa prezentuje się zupełnie inaczej. RN i jej sojusznicy z LR zajmują pierwsze miejsca w społecznościach wiejskich (41 proc. głosów), znacznie wyprzedzając Nowy Front Ludowy (23 proc.) i Ensemble (21 proc.). Podobnie jest w małych miastach i gminach miejsko -wiejskich.

– To peryferyjna Francja dostarczyła prawdopodobnie największego kontyngentu poparcia Zjednoczeniu Narodowemu – uważa Stéphane Zumsteeg, dyrektor wydziału polityki i opinii w instytucie Ipsos. Ale nie chodzi o odległość od stolicy. – Liczbę głosów trzeba też skorelować z liczbą mieszkańców. Istnieje zależność między wielkością miasta a liczbą głosów na RN – wyjaśnia na portalu FranceInfo Hervé Le Bras, historyk i demograf, autor „Atlasu nierówności” opublikowanego przez wydawnictwo Autres. I dodaje, że ta korelacja staje się coraz silniejsza.

„Pas rdzy” po francusku nie jest więc prawdziwym pasem, choć można dostrzec, że narodowcom bardziej sprzyjają północ i biedniejsze obszary przy zachodniej i wschodniej granicy. Poparcie dla Zjednoczenia Narodowego zwiększa się razem z odległością od centrum – także tego lokalnego, od usług publicznych i wysokiej jakości miejsc pracy (nie przez przypadek bunt „żółtych kamizelek” zaczął się od wzrostu cen paliwa – ludzie z peryferii dojeżdżali do pracy samochodami, bo w wielu miejscach nie ma komunikacji publicznej, i po prostu przestało ich być na to stać, co mówi też dużo o pensjach).

Na mapie daje to charakterystyczny wzór: centki rozsiane po całym terytorium.

Byt i wartości

Kilka dni temu ukazało się najnowsze coroczne badanie INSEE na temat rozkładu wynagrodzeń we Francji. Według niego typowy pracownik sektora prywatnego otrzymuje 2630 euro miesięcznie netto na pełnym etacie. Tyle średnia. 14 proc. pracowników otrzymuje mniej niż 1,5 tys. euro netto (niektóre wynagrodzenia EQTP mogą być niższe niż płaca minimalna, która teraz wynosi 1539 euro). Około jedna trzecia Francuzów zarabia 1,5–2 tys. euro, mniej więcej tyle samo mieści się w przedziale 2–3 tys. euro. Tylko 11,5 proc. dostaje wynagrodzenia w wysokości 3–4 tys. euro. Dochody powyżej 4 tys. euro dotyczą tylko około jednego na dziesięciu pracowników. To zapewne nie tłumaczy wszystkiego, lecz czy to nie brak perspektyw i życie w napięciu, że w każdej chwili można się osunąć za granicę ubóstwa, przyczyniły się do wzrostu popularności skrajnych stron sceny politycznej? Nie jest przecież przypadkiem, że fenomen ten zbiegł się w czasie z budzącymi duży sprzeciw społeczny posunięciami władzy: reformą emerytur, ograniczeniem osłon socjalnych czy masowym zwalnianiem z podatków wielkich przedsiębiorstw, co przyciąga inwestorów, ale nie przekłada się na poziom życia.

Wróćmy na chwilę do „Marianne”. „Wyniki pierwszej tury to alarm podniesiony przez wyborców zmęczonych tym, że klasa polityczno-medialna ich nie słyszy. Całkowity brak analizy przyczyn katastrofy tylko podsyca niechęć Francuzów gotowych teraz głosować za skrajnościami, by blokować partię prezydenta Republiki” – przekonuje redaktor naczelna Natacha Polony. Trudno się nie zgodzić. ©Ⓟ