Mój ojciec był Francuzem, a matka Niemką. Nic nie sprawiało mi większej przyjemności, niż kiedy w dzień wolny od szkoły mama podpowiadała mi, abym wyjechał z naszego alzackiego miasteczka i odwiedził babcię mieszkającą na drugim brzegu Renu. Przekraczanie granicy było jak życie pomiędzy dwoma światami. Nagle zmieniały się język, infrastruktura drogowa i kuchnia. Ojciec często opowiadał mi o II wojnie światowej, która odcisnęła piętno na nim jako młodym człowieku. W czerwcu 1944 r. jako cywil przeżył lądowanie w Normandii.Gdy przekraczałem próg domu mojej niemieckiej rodziny, czekała na mnie zgoła inna historia. Kiedy chodziliśmy na cmentarz, widywałem groby młodych mężczyzn zmarłych w Rosji. To nie byli francuscy polegli z opowieści ojca.

ikona lupy />
nieznane

Obcowanie od wczesnej młodości z dwiema sprzecznymi wersjami historii predestynowało mnie do tego, bym czuł się Europejczykiem i wybrał integrację jako przedmiot moich badań naukowych Moja socjalizacja naukowa w Europie była nadal socjalizacją „małej Europy” Zachodu. Kiedy w latach 1983–84 studiowałem w Kolegium Europejskim w Brugii, rektorem był polski uchodźca polityczny prof. Jerzy Łukaszewski, ale na moim roku było zaledwie dwóch polskich studentów. Jeden z nich spóźnił się na egzaminy, tłumacząc, że zatrzymały go komunistyczne władze, a Volkspolizei w NRD uznała za podejrzane, że w bagażniku polskiego fiata wiezie orzecznictwo Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, które służyło mu do powtórki z zajęć z prawa. Kiedy w Europie upadł komunizm, byłem naprawdę szczęśliwy. Moment ten był dla mnie doświadczeniem ponownego zjednoczenia i szansy na odkrycie świata, którego nie znałem. Lata, które potem spędziłem w Pradze, były jednymi z najlepszych w moim zawodowym życiu. Wtedy zrozumiałem, czym jest Europa Środkowa, a nawet czym było dla kształtowania Europy doświadczenie komunizmu za żelazną kurtyną.

Popierałem rozszerzenie Unii Europejskiej na wschód – we Francji, w której wielu postrzegało je jako nic więcej niż rozcieńczenie idei – i żywiłem wielkie nadzieje na zjednoczenie Europy. I muszę powiedzieć, że nie żałuję, kiedy porównuję, jak wyglądało życie w krajach Europy Środkowej w roku 1990 (wtedy zacząłem ją regularnie odwiedzać) i jak wygląda teraz. Oczywiście, podobnie jak wielu liberalnych intelektualistów, trochę zbyt szybko uwierzyłem, że demokracja i rządy prawa przyjmą się tu i nikt ich już nie zakwestionuje. Nie widziałem wystarczająco wyraźnie niezgodności, jaka zarysowała się między wynikającym z projektu europejskiego wyrzeczeniem się części niezależności a bardzo silnym pragnieniem odzyskania pełnej suwerenności narodowej w okresie postkomunizmu.

Polski historyk Jarosław Kuisz przypomniał mi niedawno, że istnieją dwa kluczowe momenty w narracji krajów Europy Środkowej XX w.: rok 1918 oznaczający zwycięstwo narodów nad imperiami i rok 1989 – zwycięstwo demokracji nad totalitarnym komunizmem. Liberalno-demokratyczna modernizacja zapoczątkowana w 1989 r. sprawiła, że jako zachodni intelektualiści (jeżeli to pojęcie jeszcze cokolwiek znaczy) nie doceniliśmy nurtu z 1918 r. – dążenia do suwerenności narodowej. Ta idea powróciła w okresie postkomunistycznym – wśród zwolenników Kaczyńskiego w Polsce, Orbána na Węgrzech czy Klausa w Czechach. Wraz z nimi powróciła pamięć o historycznych traumach: Polsce wtłoczonej w rosyjsko-niemieckie imadło, Czechach ogarniętych „syndromem monachijskim” czy „hańbie” traktatu z Trianon na Węgrzech. Najbardziej oczywistą konsekwencją było odrzucenie europejskiego modelu liberalnego, który relatywizuje suwerenność narodową i promuje otwartość oraz permisywizm społeczny. Reakcja ta znalazła ucieleśnienie w czymś, co można nazwać konserwatywną rewolucją.

Nie tylko jednak Europa Środkowa porzuciła liberalny sen. Postawę liberalną nagle zaczęto podważać w całym zachodnim świecie, od Stanów Zjednoczonych Trumpa po Włochy Meloni i Niderlandy Wildersa. We Francji pytanie brzmi: czy unikniemy wyboru skrajnie prawicowego prezydenta w 2027 r.? W całej Europie kwestionuje się żywe w 1989 r. marzenie Europy Środkowej o liberalizmie.

Rytm życia narodów wyznaczają cykle optymizmu i pesymizmu. 30 lat temu optymizm wolności bez granic zatriumfował w Europie. Dziś – poparty zamykaniem granic państwowych – pesymizm powraca. Lewicowi analitycy z łatwością uznają, że nie ma w tym nic zaskakującego. Otwarcie Europy jest przejawem globalizacji przynoszącej korzyści przede wszystkim elicie obdarzonej większym kapitałem gospodarczym i kulturowym, a zarazem pozostawia w tyle rzeszę ludzi o skromnych zasobach, którzy w tej sytuacji tęsknią za silną opieką państwa. Na przykład brak jakiejkolwiek realnej polityki społecznej ze strony PO wobec ludzi o skromnych zasobach, żyjących w małych miastach i na wsi, w 2015 r. umożliwił PiS wygranie wyborów w Polsce i utrzymywanie władzy przez osiem lat.

Te czysto ekonomiczne wyjaśnienia nigdy mnie w pełni nie przekonały. Zwiększenie wynagrodzeń, świadczeń socjalnych i emerytur nie wystarczy, aby powstrzymać odrzucenie idei Europy. Jej kwestionowanie zawiera również element tożsamościowy, strach przed otwartym, permisywnym i wielokulturowym społeczeństwem. Wszystkie sondaże pokazują, że sprzeciw wobec imigracji jest głównym czynnikiem wzmacniającym pozycję skrajnej prawicy w UE. Ten wzrost poparcia jest motywowany nie tylko strachem przed konkurencją o miejsca pracy, lecz także obawą przed podważeniem tożsamości narodowej i wartości społecznych. Z tej perspektywy populistyczni przywódcy Europy Środkowej, broniąc chrześcijańskiego Starego Kontynentu przed przenikaniem do niej innych wyznań (oczywiście przede wszystkim islamu), na pierwszym planie swojej polityki uplasowali strach przed utratą tożsamości dotykający już nie tylko klasę robotniczą, lecz także średnią. To samo można powiedzieć o odrzuceniu ewolucji pojmowania rodziny czy społecznej akceptacji homoseksualizmu. Europejska skrajna prawica podziela zresztą przekonanie Putina, że społeczeństwo europejskie cechuje upadek tradycyjnych wartości.

O ile możliwe jest rozwiązanie kwestii ekonomicznych poprzez politykę publiczną, o tyle znacznie trudniej pokonać strach przed utratą tożsamości. Jedynym sposobem zwalczania tego zjawiska jest przypominanie, że choć istotą Europy jest projekt zakładający różnorodność, nie jest ona pozbawiona fundamentów prawnych. Różnorodność opiera się na fundamencie praw podstawowych, które bronią wolności jednostki przed nadużywaniem władzy przez jakikolwiek reżim polityczny. Jest to włączona do unijnych traktatów zasada zapisana w Karcie praw podstawowych UE. Problem imigracji zaś dotyczy nie tyle przepływów ludności, ile zdolności społeczeństw do społecznej integracji nowo przybyłych. Polska, ale także Rumunia pokazały, że jest to możliwe, bardzo skutecznie wprowadzając programy integracyjne dla ukraińskich uchodźców. Niemcy, które borykają się z poważnym niedoborem wykwalifikowanej siły roboczej ze względu na niż demograficzny, również pokazują swoją zdolność do integracji obcokrajowców, oferując im szkolenia ustawiczne w przedsiębiorstwach.

W czasach, w których wojna znów stoi u progu Europy, spróbujmy się zastanowić nad Europą, która pozostałaby atrakcyjna. Europa atrakcyjna jako obrończyni wolności. To właśnie ten model podsyca heroiczny opór naszych ukraińskich sąsiadów wobec narzucenia innego modelu: imperialnego autorytaryzmu Putina. Europa atrakcyjna również dla tych spoza niej. Nasze społeczeństwa się starzeją, dlatego nie możemy sobie pozwolić na luksus zamknięcia się w sobie i samego podziwiania scenerii naszych pięknych zamków i pałaców cieszących oczy od Mazowsza po Andaluzję. Ten kontynent musi być obecny w przyszłości, lecz nie powinien porzucać swego głębokiego przywiązania do wolności, które nigdy nie wykluczało różnych form kontroli. Równowaga między otwartością a kontrolą jest możliwa. Prawica sądzi, że tylko zamknięcie się przed obcymi jest gwarancją przyszłości. Uważa, że kontrola społeczna niejako wymusza ograniczanie wolności. Przeciwnie, walka o Europę, która przybierze na sile wraz z przyszłymi rozszerzeniami UE, będzie polegać na dalszym, pozbawionym jednak naiwności, propagowaniu otwartości Europy bez porzucania zasady liberalizmu politycznego. Parafrazując zdanie Churchilla, niewątpliwie wciąż pozostaje on najgorszym fundamentem życia politycznego, ale dotychczas nie wymyślono nic lepszego. ©Ⓟ