Republikanie nagle zmienili front w sprawie uszczelnienia granicy z Meksykiem.

Długo wyczekiwana ustawa, która miała odblokować pomoc wojskową dla Ukrainy w zamian za uszczelnienie granicy z Meksykiem, była spalona, jeszcze zanim trafiła do Kongresu USA. – Jest nawet gorsza, niż przewidywaliśmy – tak skomentował szczegóły opublikowanej w zeszłą niedzielę propozycji spiker (przewodniczący) zdominowanej przez prawicę Izby Reprezentantów Mike Johnson. I zapowiedział, że nie ma mowy o poddaniu jej pod głosowanie.

Projekt – który zdaniem komentatorów zawiera najsurowsze przepisy imigracyjne w historii Ameryki – republikanie ocenili jako niewystarczający i zbyt liberalny. „Rozważanie ustawy w takiej formie to strata czasu. W Izbie Reprezentantów jest MARTWA na wejściu” – oświadczyli konserwatywni kongresmeni. W ciągu 48 godzin stało się jasne, że projektu nie poprą również republikanie w Senacie. Projektu, którego nie tylko się miesiącami domagali, lecz który sami wynegocjowali z demokratami.

Powód? Ten sam co zawsze: Donald Trump.

Wielka rewizja

Ponadpartyjne rozmowy ruszyły jesienią, gdy stronnicy eksprezydenta ogłosili, że nie zaakceptują kolejnej transzy pomocy dla Kijowa, jeśli w tym samym pakiecie nie znajdą się nowe obostrzenia migracyjne.

Finansowa część porozumienia dopiętego przez senatorów – republikanina Jamesa Lankforda, demokratę Chrisa Murphy’ego i niezależną Kyrsten Sinema – oraz wysłanników Białego Domu opiewa na 118 mld dol. Największa część z tej kwoty, prawie 61 mld dol., miała zostać przeznaczona na zakupy broni dla Ukrainy, które od końca 2023 r. są wstrzymane z powodu klinczu w Kongresie. Ponad 14 mld przewidziano na wzmocnienie zdolności obronnych Izraela, a 10 mld dol. na pomoc humanitarną. Kolejne 5 mld dol. miało popłynąć do Tajwanu na hamowanie rosnących wpływów Chin w regionie Indo-Pacyfiku. Na walkę z nielegalną migracją, która w roku wyborów prezydenckich awansowała u republikanów na pozycję najpilniejszego do rozwiązania problemu, wydzielono ok. 20 mld dol. – m.in. na zatrudnienie dodatkowych strażników granicznych i urzędników azylowych, usprawnienie deportacji oraz wsparcie dla miast przeciążonych szybującymi kosztami zakwaterowania i opieki nad azylantami.

Lwia część 370-stronicowego projektu to regulacje, które promowano jako największą rewizję amerykańskiej polityki imigracyjnej od czasu prezydentury Ronalda Reagana. Od ponad pół roku wzmożony ruch na granicy z Meksykiem bezwzględnie testuje granice wydolności służb oraz powoduje coraz większe niezadowolenie mieszkańców najbardziej wrażliwych rejonów Teksasu, Arizony i Kalifornii. Rekord padł w grudniu 2023 r. – jak wynika z danych straży granicznej (US Customs and Border Protection), funkcjonariusze zatrzymali wtedy ponad ćwierć miliona migrantów. Jeszcze w żadnym miesiącu w tym stuleciu w statystykach nie odnotowano takiej liczby ludzi, którzy przedostali się do kraju nielegalnie. Nie odstraszyły ich ani pasma muru granicznego biegnącego od zachodu, ani konieczność przeprawy przez rzekę Rio Grande, stanowiącą jego naturalne przedłużenie. A trzeba jeszcze doliczyć 46 tys. cudzoziemców, którzy dostali zgody na przejście granicy, bo zdołali się umówić na spotkanie z urzędnikami azylowymi przez specjalną rządową aplikację (CBP One). Dla kilkunastu tysięcy osób, które koczują dziś w Meksyku z nadzieją na dalszą podróż na północ, to właściwie jedyna oficjalna droga, aby ubiegać się o status uchodźcy w USA.

Projekt ustawy przewidywał nadzwyczajną procedurę na wypadek silnej presji migracyjnej: jeśli przez siedem dni z rzędu pogranicznicy napotkaliby co najmniej 5 tys. cudzoziemców bez dokumentów wjazdowych, południowa granica byłaby zamykana. Ta sama procedura miała obowiązywać, gdyby jednego dnia liczba zawróconych migrantów sięgnęła 8,5 tys. Rząd federalny, a konkretnie Departament Bezpieczeństwa Krajowego, miał też móc podjąć decyzję o zamknięciu granicy, gdyby przez tydzień dobowe statystyki zatrzymań przekraczały 4 tys. Graniczne szlabany byłyby podnoszone, jeśli ruch zmalałby o 75 proc.

Wyłapać „nielegali”

Gdyby ustawa obowiązywała obecnie, to granica byłaby już zamknięta. Tylko w grudniu patrole wyłapywały w ciągu doby średnio po 8 tys. migrantów. A przez parę dni z rzędu liczba ta przekroczyła 12 tys. Jeśli wziąć pod uwagę trendy historyczne, które wskazują, że w styczniu przez granicę przechodzi zwykle jeszcze więcej ludzi, w minionym miesiącu zapewne padł nowy rekord.

Epicentrum kryzysu stało się 29-tysięczne miasteczko Eagle Pass w Teksasie, od dawna newralgiczny punkt na szlaku przemytniczym, a tej zimy również częsty cel pielgrzymek republikańskich polityków, którzy na tle zwojów drutu kolczastego apelowali o zamknięcie granicy. Miejscowe służby podają, że w ośrodkach przejściowych przebywa trzykrotnie więcej osób, niż przewidziano miejsc, choć każdego dnia z miasteczka wyjeżdża ponad 40 autobusów, które rozwożą migrantów w inne rejony Teksasu. – Nielegalne przekroczenia granicy zawsze miały tu miejsce. O 10-, 12-osobowych grupach mówiło się, że są duże. Ale teraz widzimy po 3–4 tys. ludzi dziennie. Nigdy nie sądziłem, że dojdzie do czegoś takiego – mówił reporterom CBS przed świętami Manuel Mello, szef straży pożarnej w Eagle Pass. Konserwatywny gubernator Teksasu Greg Abbott podpisał wtedy prawo upoważniające służby do aresztowania pod zarzutem popełnienia stanowego przestępstwa każdego cudzoziemca, który przekroczy Rio Grande. Ostrzeżenia, że to posunięcie jest niekonstytucyjne, zignorował.

Nie po raz pierwszy. Była to już kolejna z serii decyzja obliczona na konfrontację z administracją prezydenta Joego Bidena. Miała pokazać, że nieskuteczna polityka Białego Domu zmusza władze lokalne do podejmowania drastycznych środków. – Wobec celowej bezczynności Bidena Teksas musi radzić sobie sam – żalił się Abbott.

Rekord padł w grudniu 2023 r. – jak wynika z danych straży granicznej, zatrzymano ponad ćwierć miliona migrantów. Jeszcze w żadnym miesiącu w tym stuleciu w statystykach nie odnotowano takiej liczby ludzi, którzy przedostali się do kraju nielegalnie

Z agresywną kampanią antymigracyjną wystartował dwa lata temu, wysyłając w okolice Rio Grande kilka tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej, by wyłapywali „nielegali”. Na rzece kazał zainstalować specjalne pływające barierki, a wzdłuż brzegu rozciągnąć metalowe zasieki. Nowe porządki wywołały skargi funkcjonariuszy straży granicznej – agencji podlegającej rządowi – którzy tłumaczyli, że utrudnia to pomaganie ludziom. Miejscowi lekarze regularnie opatrywali migrantów z ranami od drutu kolczastego. W połowie stycznia pogranicznicy zarzucili stanowym służbom, że blokując im dojście do miejsca, w którym zauważono brnącą przez wodę kobietę z dwójką małych dzieci, uniemożliwiły im operację ratunkową. Władze Teksasu twierdzą z kolei, że kiedy funkcjonariusze próbowali się dostać na strzeżony teren, ciała topielców zostały już wyłowione z rzeki.

Konflikt nie dotyczy jedynie kwestii humanitarnych, lecz także podziału kompetencji. Na obu polach argumenty władz Teksasu opierają się na wątłych podstawach – na przestrzeni lat sądy federalne, w tym Sąd Najwyższy, wielokrotnie orzekały, że egzekwowanie przepisów migracyjnych należy do kompetencji rządu centralnego. Latem 2023 r. prawnicy administracji złożyli w końcu pozew, przekonując, że strategia Abbotta wobec migrantów nie tylko jest okrutna i niebezpieczna, lecz także lekceważy obowiązujące prawo. I pod koniec stycznia SN przyznał im rację. Sędziowie, pięcioma głosami do czterech, postanowili polecić gubernatorowi usunięcie zasieków.

Orzeczenie nie zamknęło sporu – było jedynie przygrywką do kolejnego starcia. W ubiegły weekend Abbott zjawił się w Eagle Pass, by w otoczeniu 13 innych republikańskich gubernatorów ogłosić, że zamierza rozszerzyć stanową kontrolę nad pograniczem. W tym samym czasie mieszkańcy położonego o 30 km dalej malutkiego Quemado byli świadkami osobliwego widowiska: konwój skrajnie prawicowych aktywistów z całego kraju urządził tam finałowy, uroczysty przystanek kilkudniowej podróży pod hasłem „Take Our Border Back” (Odzyskajmy naszą granicę). Do łańcucha kilkudziesięciu wozów zaparkowanych na opuszczonym ranczu w pobliżu Rio Grande dołączyły grupki sympatyków Donalda Trumpa i chrześcijańskich nacjonalistów, by wspólnie zaprotestować przeciwko nielegalnej migracji i Bidenowi, a zarazem wyrazić poparcie dla polityki Abbotta.

Spełnione życzenia

Obecnie osoby, które przedostały się na terytorium USA, mają prawo złożyć wniosek o status uchodźcy i czekać na jego rozpatrzenie na miejscu. Najpierw trafiają do punktu przejściowego, gdzie są prześwietlane pod kątem bezpieczeństwa, a potem – jeśli nie ma przeciwwskazań – są wypuszczane z terminem stawienia się w sądzie imigracyjnym. W razie wprowadzenia nadzwyczajnej procedury, którą przewidywał projekt ustawy, taka opcja by znikła. Migranci zatrzymani bez odpowiednich dokumentów od razu traciliby prawo do ubiegania się w USA o azyl i byliby natychmiast wydalani – chyba że w trakcie sprawdzania ich tożsamości służby stwierdziłyby, że mogą oni spełniać kryteria humanitarne, np. że w kraju pochodzenia grożą im tortury lub byli prześladowani. Dla takich osób powstałaby szybka ścieżka rozpatrywania wniosków uchodźczych – wzięłyby to na siebie urzędy imigracyjne (Citizenship and Immigration Services), co odciążyłoby sądy, przygniecione dziś ponad 3 mln spraw azylowych, których terminy procesowe niekiedy wypadają dopiero w 2027 r. Potencjalni uchodźcy od razu dostawaliby pozwolenie na pracę, co z kolei ulżyłoby miastom, które nie mają w zasobach wystarczającej liczby lokali i schronisk, aby zapewnić miejsca do spania wszystkim przybyszom. Prawo stałego pobytu otrzymałyby również dziesiątki tysięcy obywateli Afganistanu, których w 2021 r. zabrali ze sobą wycofujący się stamtąd Amerykanie (na razie wielu z nich ma jedynie wizy tymczasowe).

Uzyskanie azylu w USA stałoby się trudniejsze. Osoby starające się o status uchodźcy musiałyby – jak dotychczas – wykazać, że powrót do ojczyzny naraziłby je na represje, ale pojawiłyby się dodatkowe warunki. Zamysł jest taki, by już na wstępie odsiać tych, którzy przed przybyciem do Stanów mieszkali w innym państwie, w którym nie groziły im prześladowania (np. Meksyku), albo mogli się przeprowadzić w bezpieczniejszy rejon swojej ojczyzny. Na niekorzyść azylantów działałby też każdy wpis w rejestrze karnym.

Porozumienie spełnia praktycznie każdy z warunków, jakie mieli na swojej liście republikanie: ostrzejsze kryteria przyznawania azylu, więcej pieniędzy na ochronę granicy i łatwiejsze deportacje. Jeszcze kilka lat temu mogli o takiej ustawie pomarzyć. A jeszcze trudniej byłoby wtedy uwierzyć, że podpiszą się pod nią demokratyczny prezydent i większość jego partii. Od dekad liberałowie konsekwentnie powtarzali, że Ameryce jest potrzebna kompleksowa reforma polityki migracyjnej – taka, która nie skupia się wyłącznie na uszczelnieniu granicy, lecz zwiększa pulę wiz, wytycza ścieżkę legalizacji pobytu cudzoziemcom, którzy od lat mieszkają w USA, a przede wszystkim ułatwia nabycie obywatelstwa niemal 2 mln osób, które przybyły do kraju jako dzieci (dreamers). Zażarty opór prawicy pogrążał jednak każdą taką inicjatywę.

Zaraz po objęciu władzy Biden obiecał ambitny plan legislacji, która w końcu pozwoliłaby 11 mln migrantom pracować, podróżować czy służyć w wojsku bez strachu przed deportacją. Ale ten pomysł szybko podzielił los wcześniejszych prób przeprowadzenia reformy. Prezydentowi udało się częściowo dotrzymać innej zapowiedzi – rozmontowania surowych polityk azylowych z czasów administracji Trumpa, o których mówił, że „były sprzeczne z wartościami Ameryki i spowodowały niepotrzebne ludzkie cierpienie”. W efekcie udostępniono specjalny korytarz dla Ukraińców, z którego skorzystało ok. 300 tys. uchodźców. Stworzono też program humanitarny dla uciekających przed konfliktami i biedą: Wenezuelczyków, Kubańczyków, Haitańczyków i Nikaraguańczyków. W 2023 r. przyjęto na tej podstawie ok. 330 tys. osób.

Punkt zwrotny nastąpił dla demokratów jesienią, gdy trumpiści postawili – nie tylko Białemu Domowi, lecz także bardziej umiarkowanym członkom własnej partii – ultimatum: albo wsparcie dla Kijowa będzie powiązane z nowymi restrykcjami migracyjnymi, albo koniec dostaw broni dla Ukrainy. Dla każdego, kto śledzi poczynania skrajnego skrzydła republikanów w Kongresie, było jasne, że nie używają oni szantażu jako politycznego blefu, który miałby doprowadzić do akceptowalnego dla większości kompromisu, lecz po to, aby osiągnąć swoje cele. A te wskazuje dziś niepodzielnie Donald Trump. Jego lojaliści kalkulowali, że jeśli zażądają od demokratów daleko idących ustępstw w kwestii zabezpieczenia granicy, to ci nigdy ich nie zaakceptują. Dzięki temu przez całą kampanię mogliby łajać swoich rywali za to, że nie zrobili niczego, by powstrzymać napływ migrantów, a Trumpa obwołać jedynym człowiekiem, który jest w stanie opanować zamęt.

Zmiany frontów

Biden, który po 22 lutego 2022 r. wszedł w rolę lidera światowego frontu przeciwko autorytarnym i agresywnym reżimom, konsekwentnie podkreślając, że Zachód będzie pomagał Ukraińcom „tak długo, jak to konieczne”, dostrzegł w grze republikanów zagrożenie dla swojego dorobku w polityce zagranicznej. Na dodatek chaos na południowej granicy niespełna rok przed wyborami wydawał się zbyt dużym obciążeniem, aby zarządzać nim tradycyjnymi środkami. A jest sporo sygnałów, że nastroje społeczne wokół migracji są dla prezydenta zdecydowanie nieprzychylne: np. według sondażu „Wall Street Journal” przeprowadzonego na przełomie listopada i grudnia trzech na pięciu Amerykanów źle ocenia jego wysiłki w sprawie ochrony granicy (33 proc. demokratów i 91 proc. republikanów). Biden i jego obóz uznali więc, że pobłogosławienie senackiego pakietu będzie ich kosztować mniej niż sprzeciw. Nawet jeśli ze strony niektórych liberałów posypałyby się skargi, że zapłacono zbyt wysoką cenę (co się zresztą potwierdziło).

W tej sytuacji republikanie nagle zmienili front: postanowili zatopić porozumienie, na które naciskali miesiącami, żeby nie pozwolić Bidenowi i demokratom w Kongresie na przypisanie sobie legislacyjnego zwycięstwa. „Tylko głupiec albo radykalnie lewicowy demokrata zagłosowałby za tą horrendalną ustawą” – napisał Trump na swojej platformie Social Trump, dając swoim partyjnym kolegom jasną wskazówkę, co mają robić. Fiasko porozumienia oznacza też dalszą blokadę funduszy dla Ukrainy i Izraela. Próbując je uratować, demokraci w Senacie zapowiedzieli, że wydzielą wsparcie z ustawy i poddadzą pod głosowanie (odbyło się ono już po zamknięciu tego wydania).

W kwestii granicy konserwatyści przyjęli teraz narrację, że nie zaakceptują żadnej propozycji, której celem nie jest powstrzymanie wszystkich migrantów – warunek tyleż karkołomny, ile nierealistyczny. Utrzymują też, że Biden już obecnie ma prawo zamknąć granicę, ale z niego nie korzysta. Co nie jest prawdą – gdy w 2018 r. Trump chciał to zrobić, sądy federalne zablokowały jego decyzję. W tym tygodniu grupa republikanów próbowała nawet wszcząć procedurę impeachmentu wobec sekretarza bezpieczeństwa krajowego Alejandra Mayorkasa, zarzucając mu zaniechania w ochronie granicy, ale nawet większość ich kolegów nie dopatrzyła się jakiegokolwiek przewinienia, nie mówiąc o takim, które nadawałoby się do aktu oskarżenia.

Gdyby ponadpartyjne porozumienie przeszło w Kongresie, republikanie nie mogliby już tak łatwo oskarżać Białego Domu o nieskuteczność. Swojemu protektorowi odebraliby zaś wyborcze paliwo. To już trzecia kampania Trumpa, w której chaos na granicy uczynił głównym motywem. Na wiecach regularnie wygłasza antymigranckie tyrady o postępującej „inwazji”, które powszechnie krytykuje się za dehumanizujący język. – Wlewają się do nas rekordowe liczby ćpunów, kryminalistów, gangsterów i terrorystów. Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy – rozprawiał na spotkaniu z wyborcami w Nevadzie. Na innym rzucił, że nielegalni migranci „zatruwają krew naszego kraju”, za co spadły na niego oskarżenia o powielanie nazistowskich tropów. Ale Trump nic sobie z takich zarzutów nie robi – swoje słowa powtórzył jeszcze kilkakrotnie. Krytykom odpowiedział, że nie czytał „Mein Kampf”. I uspokajał, że gdy mówił o „migrantach zatruwających naszą krew”, chodziło mu o coś innego niż Hitlerowi. ©Ⓟ

Szlak przez bagna

Jeszcze niedawno uważano, że przyroda w Darién jest tak niebezpieczna dla ludzi, że forsowanie tego terenu na piechotę jest straceńczą misją. Zmieniło się to, gdy grupy przestępcze – na czele z Clan del Golfo, największym kartelem narkotykowym Kolumbii – uznały, że te leśne bagna stwarzają dla nich nowe, atrakcyjne możliwości. Wystarczyło kilka lat, żeby z przemytu ludzi przez ten przesmyk uczynić lukratywny biznes angażujący lokalne społeczności na dwóch kontynentach. W efekcie całą migracyjną trasę do USA o długości aż 5 tys. km, której pokonanie dawniej oznaczało wielomiesięczną odyseję, dziś można pokonać w niewiele ponad dwa tygodnie.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Przecisnąć się przez przesmyk”, DGP Magazyn na Weekend nr 213 z 3 listopada 2023 r.