DNA mam libkowe i platformerskie. Jednak teraz, po wyborach, mogę już mówić otwarcie, że kiedy Tusk wrócił do Polski i niemal od razu włączył tryb walki światłości z ciemnością, dobra absolutnego ze złem absolutnym, to mnie odrzuciło - mówi Marcin Meller.

Do Marcina Mellera, dziennikarza, autora poczytnych (!) powieści, a okazjonalnie ambasadora nieformalnego brandu: symetryści, wysłałem taki oto list: „Marcinie, nie ma bodaj nic bardziej sztucznego niż wywiad dziennikarza z dziennikarzem o polityce i to dla gazety, która ma naprawdę dobrych dziennikarzy i publicystów. Mam na swoje usprawiedliwienie fakt, że twoja twarz brzmi znajomo wszystkim tym, którzy w ostatnich wyborach albo głosowali na PO – i często gęsto mają cię za gościa, któremu odbiło, albo nie głosowali na PO ani na PiS – i ci, jak sądzę, kupują już złoto na pomnik Mellera. Ktoś dał tlen elektoratowi wolnemu od dychotomii PO – PiS, i ten ktoś to wzorowy libek Marcin Meller z tefałenu. No, troszkę przesadzam, ale wcale nie tak bardzo. Jeżeli zgodzisz się na rozmowę, sam zobaczysz, że coś jest na rzeczy”.

Zgodził się, porozmawialiśmy.

Z Marcinem Mellerem rozmawia Jan Wróbel
Nie zagłosowałeś na PO.

To cudowne, że wbrew różnym mądralom opozycja poszła do wyborów z trzema listami. Ciekawe, czy socjologowie dadzą radę precyzyjnie wymierzyć, ilu ludzi nie wzięłoby udziału w głosowaniu, gdyby była tylko jedna. Przypomnij sobie debatę w TVP – jak dobrze wypadł w niej Hołownia, jak dobrze Scheuring-Wielgus, zaś gdyby opozycja szła z jedną listą, stałby za pulpitem tylko Tusk. W tych wyborach chciałem oddać głos na opozycję i przeciw totalnej polaryzacji – wiedziałem więc, że na pewno nie poprę PO. Zawsze traktuję swój głos, jakby to był milion głosów, serio. Zresztą w moim Mrągowie burmistrz przegrała wybory samorządowe o dwadzieścia kilka głosów. Czuję się zawsze tak, jakby od właśnie mojej decyzji zależał los ojczyzny...

Matko święta...

Zatem myślałem długo. Do Lewicy przyciągały mnie prawa kobiet, wątek, jak to się teraz mówi językiem technologicznym, praw reprodukcyjnych. Jednak zagłosowałem na Trzecią Drogę. Po pierwsze, bałem się, że nie przeskoczą progu, PiS utrzyma władzę i tak dalej. Po drugie, w świecie polskiej polaryzacji cenię tych, którzy nie podsycają konfliktu, doceniałem Kosiniaka-Kamysza i Hołownię, chociaż w wielu sprawach się z nimi nie zgadzam. Jak widzisz, nie głosowałem z poczuciem, że hurra, mam superkandydata, tylko zrobiłem sobie takie szachy.

Głosowałeś na Platformę z tysiąc razy, a Rafała Trzaskowskiego wspierałeś w kampanii prezydenckiej. Co się stało, że zmieniłeś figury? Ty, kość z kości i krew z krwi PO, na dodatek wieloletni dziennikarz TVN, „Polityki”, ba, nawet „Playboya”.

Jak to ujął mój przyjaciel: „Ty ich za dobrze znasz. A ja głosuję tak, żeby PiS stracił władzę”. Masz rację, DNA mam libkowe i platformerskie. Jednak teraz, po wyborach, mogę już mówić otwarcie, że kiedy Tusk wrócił do Polski i niemal od razu włączył tryb walki światłości z ciemnością, dobra absolutnego ze złem absolutnym, to mnie odrzuciło. O ile Trzaskowski w 2020 r. mówił, że kto nie jest przeciwko nam, to może być z nami, Tusk twardo stwierdzał, że kto nie z nami, ten przeciwko nam. I niemal od razu zaczął atak na symetrystów. Czułem zmianę nastrojów – a jestem chyba niezłym barometrem, bo byłem na spotkaniach autorskich w większej liczbie powiatów i gmin niż 90 proc. polityków. Przyciągam, z zasady, niechętnych PiS przedstawicieli Polski – niemodne słowo, ale go użyję – lokalnych inteligenckich elit. I często w tych spotkaniach pojawiało się pytanie, czy znowu dałbym kredyt Dudzie, do czego nawoływałem po jego wygranej w 2015 r. i czy uważam PiS za „normalną partię”, bo tak kiedyś powiedziałem w telewizji śniadaniowej. Odpowiadałem, tłumaczyłem, normalnie rozmawialiśmy. Zmiana nastąpiła latem 2021 r.

Efekt Tuska?

Dokładnie. Na własnej skórze odczułem wjazd agresji. Nie na tych spotkaniach, ale w internecie – stałem się wrogiem i zdrajcą. Tusk porzucił deklarowane wcześniej przesłanie tolerancji i otwartości, odciął się od „polityki miłości” i narzucił język, mówiąc wprost, nienawiści. Na zasadzie: ich nienawiść zwalczymy naszą piękniejszą nienawiścią. Proszę cię, zaznacz bardzo wyraźnie, że ta uwaga nie dotyczy całej partii, lecz właśnie lidera PO. Od lata 2021 r. miotałem się zatem – mając świadomość, że Tusk gra takimi ludźmi jak Giertych, gra na totalną polaryzację, nie chciałem jeszcze sam dorzucać do pieca. Na dodatek wchodzenie w rolę aktora powtarzającego frazę o „winie Tuska” też mi się jakoś nie uśmiechało.

Teatrzyk Szalony PiS przedstawia: „Polski już ni ma, to Tuska wina”. Właśnie zrobił się dobry moment, aby powiedzieć ci, że jednak zmieniłeś losy Polski.

Bez jaj, panie Janie. (śmiech) Lubię siebie, ale nie zwariowałem.

Posłuchaj – o wygranej opozycji zdecydowali ci, którzy oddali głosy upewnieni, że głosowanie nie-na-PO jest moralnie w porządku. Że można dać głos karcący PiS, ale inny niż narzucał to dominujący w opozycyjnych mediach przekaz. Chcesz czy nie, swoimi publicznymi wypowiedziami stałeś się twarzą zwolennika opozycji, który z przekonaniem przekazuje swój głos na partie mające wobec PO dystans. Że można być porządnym człowiekiem i patrzeć krytycznie na Tuska. Gratulacje.

Panie Janie, nie płakałbym, gdybyś miał rację, ale to przesada.

Bez obaw.

Pół żartem, pół serio mówiłem przyjaciołom przed wyborami: ja się modlę o zwycięstwo opozycji, bo jeżeli ona przegra, to winni będą: Hołownia i symetryści.

I jesienią, zamiast liści...

Teraz żartuję, ale lawina nienawiści, która na nas spadła, zrobiła na mnie wrażenie. Przyznam się bez twojego dopytywania – tak, zryło mi psychikę, że tyle wyrażano wobec nas szczerej nienawiści. Mam naprawdę duże doświadczenie w lekturze tego typu produkcji, nie zliczyłbym, ilu prawicowych trolli pisało o mnie „ubek” i „pasożyd”, a o mojej żonie, która jest ze Śląska, „gestapówa”, czytaliśmy nawet o sobie, że jesteśmy małżeństwem „żydowsko-gestapowskim”. Niemniej aktywność fanatyków – „demokratów” – zrobiła na mnie wrażenie, ostatecznie pozbyłem się złudzeń, że chora nienawiść jest tylko po tamtej stronie.

Bo moim zdaniem zachowałeś w sobie wcale niemało zwykłego dobra. Ot, masz w sobie sporo harcerskiej, optymistycznej wizji człowieka. I stąd cały ten symetryzm w ocenie każdej sytuacji.

Byłem harcerzem, to fakt. Jedno z lepszych życiowych doświadczeń.

Potem całe życie są kłopoty, bo trudno jest moralnie oślepnąć, a tak by się chciało, dla zwykłej wygody. I nie widzieć, jak dobrzy ludzie dostają amoku.

Nie przestaję się dziwić złym postępkom, ale i w drugą stronę też to działa. Myślisz, że się nie wzruszyłem, oglądając tych młodych ludzi czekających we Wrocławiu w kolejce do oddania głosu – o drugiej nad ranem? Jednego jestem pewien: publicyści i internetowi hejterzy organizujący nagonkę na symetrystów – nie przysporzyli opozycji ani jednego głosu. Może nawet przeciwnie, tego typu narracje powodowały odrzut od opozycji jako doktrynerskiej sekty. W tym sensie postawa takich ludzi, którym przypięto łatkę symetryzmu, chociaż mają poglądy od lewa do prawa, mogła się przysłużyć Trzeciej Drodze i Lewicy. Czy naprawdę akurat moja opinia miała taką wagę, o której mówisz, to jednak wątpię, ale przecież takich...

„Zdrajców Polski”, „zdrajców konstytucji...”

Myślących po swojemu było wielu i tu już nie mam wątpliwości – tak, oni przyczynili się do wygranej anty-PiS.

Inaczej szef PO byłby liderem zwycięskiej partii, ale przegranej opozycji.

Koalicja Obywatelska odkryła w tej kampanii dwie sprawy: Polskę i rodzinę. Polska w naszych sercach i tak dalej, super. Marsz 4 czerwca i miliona serc były marszami lasu biało-czerwonych flag, super. Normiki – usłyszałem to słowo niedawno, ma w sobie coś urokliwego, bardziej podoba mi się niż normalsi – usłyszały i zobaczyły, że można kraj kochać i się czuć z tym dobrze. Pamiętam, jak kilka lat temu pisałem felieton w nawiązaniu do hasła z opozycyjnej demonstracji: „Mój jest cały świat” – z przekory pisałem, że „a mój jest ten kawałek podłogi”, czyli mój kraj. I udało się opozycji ten przekaz ukazać – Polska to twój kraj, patriotyzm to nasza siła jednocząca i tak dalej. Opozycja odrobiła lekcję.

Dzięki Tuskowi. Kiedy prezydent Europy przyjeżdża do Polski i mówi, że ją kocha, to każdy rozumie, że czas utyskiwania na wszystko, co dzieje się w tym kraju, się kończy. Zauważ zresztą, jak popularne było to kiedyś powiedzonko i jak niszowe jest teraz. Czyli zasługę mają i Meller, i Tusk.

(śmiech) Polska jest normalna – uczucia patriotyczne i rodzinne są głęboko zakorzenione i nie ma powodu, by traktować je jak obciach. I sam się dziwię, że właśnie w Platformie, bo nie w Lewicy czy Trzeciej Drodze, uwiły sobie gniazdko skrajnie radykalne i fanatyczne grupy, jak „silni razem”, które nie toczą z tobą normalnej polemiki, tylko starają się ciebie zniszczyć. Kiedy jesteś oskarżony o zdradę, to już nie masz jak dialogować.

Ktoś z tamtego obozu odezwał się do ciebie po wyborach? Coś w stylu: wszyscy staliśmy po jednej stronie, proszę nie chować urazy, wspólnie wygraliśmy mecz przeciwko pisowcom, alleluja i do przodu.

Co ty? To lustrzane odbicie internetowego aktywu skrajnej prawicy. Teraz szykują jakieś listy dziennikarzy do usunięcia z mediów. Już widziałem jakąś, na której jestem ja, Robert Mazurek, Krzysztof Stanowski. Nie jestem pewien, czy jesteś przez autorów uwzględniony.

Szuje.

Pociesz się tym, że twórcy takich list będą stale podnosić pomysł, aby tacy ludzie, jak my, co najmniej dostali zakaz uprawiania zawodu.

Paszport uprawniający do jednorazowego przekroczenia polskiej granicy i bilet w jedną stronę, do Budapesztu.

Albo Mińska. Ale nie zajmowałbym się tyle ich chorymi fantazjami, gdyby nie fakt, że mają parasol ochronny Tuska. Wystarczyłby jeden jego grymas i przestaliby mieć jakiekolwiek znaczenie. W końcu jeden grymas przewodniczącego wystarczył, aby usunęli nas z panelu Campus Polska.

Wciąż jestem w szoku, że o tym, kto ma wystąpić pośród kilkudziesięciu panelistów w spotkaniu dla 100 osób w Olsztynie decyduje były prezydent Europy i pewnie przyszły premier Rzeczypospolitej.

Ale tak było. Organizatorzy Campusu, także Trzaskowski i Nitras, chcieli nas. Przecież się nie wprosiliśmy. Mieliśmy pokazać, jak ładnie można dyskutować. Staram się na razie nie dopuszczać do siebie myśli, że przyszłość opozycji może się okazać mało różowa, jeszcze chcę się cieszyć 15 października. Oczywiście będzie miała ona trudności polityczne, z tą koalicyjnością, z blokującym prezydentem, z silnym – jednak – PiS. I to jest OK. Natomiast czy nie podtrują przyszłości na innym poziomie Roman Giertych, guru fanatyków, Hołdys, „silni razem”? Skoro prawica ma w Sejmie Mejzę i Janusza Kowalskiego, to my musimy być gorsi – a właściwie lepsi – i jeszcze straszniej gryźć...? To już wiesz, dlaczego nie głosowałem na Platformę – bo Tusk zatruwał nas wszystkich nienawiścią. Mogę pojąć, kiedy ktoś chwali Tuska, bo doprowadził do zwycięstwa KO, ale dla mnie jego przesłanie było niestrawne. W Polsce żyły miliony ludzi w poczuciu, że żyją w kraju okupowanym przez PiS, na te emocje postawił Tusk. Kiedy dwa tygodnie przed wyborami zaczął mówić coś o miłości, tylko się śmiałem. Na szczęście mieliśmy trzy listy, nie byłem skazany na hamletyzowanie za czy przeciw, mogłem być za, ale nie za Tuskiem.

Pro forma zapytam, czy odezwał się Zbigniew Hołdys, który tak celnie spuentował Mellera i spółkę: „szmalcownicy”.

Oczywiście, że nie. I z jego strony nie liczę na nic. Jego okropny wpis lajkowali marszałek Grodzki, posłanka Filiks, Michał Boni – z trudem się w tym ostatnim przypadku powstrzymałem od riposty na temat donosicielstwa, różne koła PO... Ja to sobie, ku pamięci, zachowałem. Miałem poczucie zanurzania się w surrealizmie, kiedy na ekrany wszedł film Agnieszki Holland i Zbigniew Ziobro wystrzelił z „propagandystką III Rzeszy”. Okropne słowa, słusznie oprotestowane. I kogo widzę podpisanego pod listem w obronie Holland? Hołdysa. Bo jak Kali kraść, to co innego, a jak jego okradają... Nazwanie nas „szmalcownikami” i atak na film Holland zdarzyły się niemal symultanicznie, ale na palcach jednej ręki dałoby się policzyć ludzi, których oburzyło i to, i to.

Teraz można przeczytać łzawe teksty zwolenników Zjednoczonej Prawicy, że 15 października skończyła się wolna Polska.

Mam dla nich takie przesłanie: kiedy postkomuniści wygrali wybory w 1993 r., poczułem się, jakbym dostał w twarz, ale pocieszałem się tym,

że przecież wiele partii nie przekroczyło wtedy progu 5 proc. i SLD wygrał arytmetycznie, nie moralnie. Jednak w 1995 r. większość rodaków zagłosowała na Aleksandra Kwaśniewskiego.

Nie wezmą nas do NATO, o Unii możemy zapomnieć, dobrze, jak nie odtworzymy Układu Warszawskiego... Pamiętam te emocje.

I ja takie miałem. Po latach bardzo typa polubiłem, a dzisiaj myślę, że był najlepszym polskim prezydentem.

Uczestniczyłem w jakimś programie publicystycznym – padła w nim wypowiedź, że w czasach rządów PiS wiele osób czuje się jak żona alkoholika, czyli żyje w wiecznym poczuciu zagrożenia, w wiecznym spodziewaniu się czegoś złego. Pomyślałem, że może nie pochłania mnie ogrom emocji w erze pisowskiej, bo jestem dość stary? Czy Jaruzelski, transformacja, awantury lustracyjne między przyjaciółmi, Giertych jako minister edukacji i Smoleńsk były przeżyciem mniejszym niż „okupacja” w wykonaniu demokratycznie wybranego rządu Kaczyńskiego? Nawet jeżeli uzna się, że Kaczyński uprawia demokrację bez przyjemności?

W ostatnich latach byłem na niejednym proteście przeciwko rządom PiS. Z reguły nie zawyżałem wieku. Czyli nie sprawdza się twoja teoria, że młodzi są mniej odporni niż starzy i stąd trauma. W mojej bańce nienawiść do PiS jest – większość moich znajomych jest zbyt inteligentna, by mówić, że PiS równa się stan wojenny, ale emocje są absolutnie porównywalne. „Ja tych k...w nienawidzę bardziej niż tych Jaruzelskich, bo komunę uznawałem za obcych, narzuconych, a pisowców wybraliśmy sobie sami” – takie to są emocje.

Komuna, wprowadzając stan wojenny, zastrzeliła 11 osób.

Obaj to wiemy.

Mam czasem refleksję, że może ten PiS jest aż tak nienawidzony, bo pokolenie stanu wojennego nie miało jak się pozbyć traumy stanu wojennego. Nikogo nie osądzono, komuniści stali się biznesmenami albo emerytami, a na rozdrapywanie ran nie było przestrzeni, bo trzeba było walczyć, by nie utonąć w wodach transformacji.

A mnie się wydaje, że młodzi w czasie stanu wojennego mieli marzenia – i stan wojenny je ukradł i zdeptał. To bolało, jasne. Jednak kiedy PiS w 2015 r. ogłosił rewolucję i zaczął szaleć, to zaatakował już nie ich marzenia, ale jakby dorobek. Dorobek „ukradziony” albo „ubecki”, styl życia jakiś taki „niepolski”, sposób myślenia o Polsce w Europie „serwilistyczny”. I stąd tak ogromne emocje.

W 1981 r. zaatakowano nasze marzenia. W 2015 r. zaatakowano to, co zbudowaliśmy. Ładne zestawienie.

Nie upierałbym się przy słowie: „ładne”. Bo szamba wylało się w ostatnich latach za dużo. ©Ⓟ