Prezydent Andrzej Duda ogłosił w czwartek, że pierwsze posiedzenie Sejmu nowej kadencji odbędzie się 13 listopada. Sprawdzają się więc przewidywania, że termin będzie się ocierał o konstytucyjny deadline (14 listopada). Zdaniem opozycji świadczy to o tym, że prezydent próbuje kupić jak najwięcej czasu oddającemu władzę Prawu i Sprawiedliwości.

Wciąż jednak nie wiemy, kto zostanie desygnowany na premiera. Andrzej Duda potwierdził to, co oczywiste: mamy dwóch kandydatów – Mateusza Morawieckiego i Donalda Tuska. Również w tej sprawie głowa państwa gra na zwłokę. – Nigdy nie było takiej sytuacji, że wygrało wybory jedno ugrupowanie, natomiast inne ugrupowania, które również mają swoich przedstawicieli w parlamencie, twierdzą, że to one będą miały większość bez ugrupowania zwycięskiego i przedstawią swojego kandydata na premiera – tłumaczył Duda, zaznaczając, że potrzebuje jeszcze czasu do namysłu.

Opozycja jest przekonana, że niezależnie od decyzji prezydenta prędzej czy później stworzy rząd. Choć droga do ustalenia kształtu przyszłego gabinetu jeszcze długa. Donalda Tuska na fotelu premiera z mniejszym lub większym entuzjazmem wspierają wszyscy potencjalni koalicjanci. Co do reszty składu gabinetu nasi rozmówcy z opozycji ostrzegają, by nie wierzyć spekulacjom medialnym. – Czy naprawdę sądzą panowie, że w sytuacji wojny za naszą granicą szefem MSZ zostanie osoba bez żadnego doświadczenia na tym polu? – pyta nas retorycznie polityk PO, gdy zagadujemy go o plotki, że szef Platformy może forsować Barbarę Nowacką na ministra spraw zagranicznych.

Równolegle do spotkań liderów KO, Trzeciej Drogi i Lewicy pracuje zespół, który ma wykuć zręby programowe przyszłej koalicji. – Wszystkie najważniejsze decyzje będą komunikować liderzy, natomiast do mniej więcej 11 listopada raczej nic nie będzie ogłoszone – przewiduje polityk Lewicy.

Jak słyszymy, po ogłoszeniu wspólnego kandydata na szefa rządu kolejnym krokiem będzie ustalenie składu prezydium Sejmu. W ostatnich dniach wzrosły tu notowania Szymona Hołowni, który chce być marszałkiem Sejmu. Sceptycy wytykają mu nie tylko brak doświadczenia parlamentarnego. Zauważają też, że jeśli planuje startować w wyborach prezydenckich w 2025 r., może wykorzystać eksponowaną funkcję do krytykowania Donalda Tuska i Rafała Trzaskowskiego. Nasz rozmówca z PO bagatelizuje jednak sprawę. – Nie tylko z pozycji marszałka można to robić – zapewnia. Ambicje do przejęcia stanowiska marszałka Sejmu ma także Lewica, choć realistycznie są większe szanse, że dostanie marszałka Senatu.

Z kolei w PiS dalej trwa festiwal powyborczych rozliczeń. Z jednej strony partia Jarosława Kaczyńskiego wciąż wysyła sygnały, że jest w stanie sformować rząd (nawet mniejszościowy) i przeciągnąć na swoją stronę np. kilkunastu sfrustrowanych ludowców. – Oni mówią, że gdyby Kosiniak-Kamysz był racjonalny, to nie składałby od razu hołdu lennego Tuskowi, tylko był taką „panną na wydaniu”. Wtedy więcej by wynegocjował. A tak część polityków z rady naczelnej PSL uważa, że pogorszył swoją pozycję negocjacyjną. W efekcie ludowcy zdobędą dwa, trzy resorty, a mogliby mieć cztery – ocenia nasz rozmówca z PiS.

Jednocześnie kierownictwo partii podejmuje decyzje personalne świadczące o przygotowaniach do przejścia do opozycji – Elżbieta Witek ma zostać wicemarszałkiem Sejmu, Mariusz Błaszczak – szefem klubu PiS, a Mateusz Morawiecki – szefem „gabinetu cieni” rozliczającego rządy Donalda Tuska. Dymisję złożył już sekretarz generalny partii Krzysztof Sobolewski, oskarżany o zbyt słabe przygotowanie kampanii w terenie. – Inna sprawa, że wraz z żoną stał się symbolem nepotyzmu w naszych szeregach. Część naszych frakcji nie wykazywała specjalnej chęci do zwalczania tego zjawiska – przyznaje rozmówca z PiS. Jego zdaniem kampanię przeprowadzono sprawnie i zgodnie z założeniami, tyle że same założenia – skoncentrowanie się na Tusku – okazały się błędne. Nie pomagały też wypowiedzi i zachowania, które tylko utrwalały w społeczeństwie wizerunek polityków PiS jako „tłustych kotów”. Na dodatek na finiszu kampanii doszło do wydarzeń, na które obóz władzy nie był w stanie znaleźć skutecznej odpowiedzi. – Najbardziej zaszkodziły nam afera wizowa i odejścia generałów. Gdyby nie te dwa wydarzenia, być może dziś mówilibyśmy na poważnie o formowaniu rządu – ocenia polityk PiS. ©Ⓟ