Akt o usługach cyfrowych nie zaczął jeszcze w pełni obowiązywać, a już jest solą w oku big techów.

Elon Musk chce wycofać Twittera (dziś znanego jako X) z Europy – poinformował w ubiegłym tygodniu serwis Business Insider. Choć platforma nie należy do największych sieci społecznościowych na Starym Kontynencie, wiadomość zmroziła branżę nowych technologii. Byłby to bowiem pierwszy przypadek, by amerykańska spółka obsługująca social media zrezygnowała z europejskiego rynku. I koniec mitu, że Europa może bez końca regulować te firmy, opierając się na ekonomicznej sile lokalnych konsumentów.

Miliarder szybko zdementował jednak plotkę. A jakże, na Twitterze. Na razie więc temat ucichł, ale może powrócić w końcu października. Lokalne regulacje stają się bowiem coraz bardziej nieprzyjazne dla gigantów z Doliny Krzemowej, a największe kłopoty może zwiastować dla nich akt o usługach cyfrowych (DSA).

Lista gigantów

DSA to unijne rozporządzenie, które ma się stać „konstytucją dla internetu”. Jego główny cel to poprawa bezpieczeństwa przestrzeni cyfrowej w Europie. Jednocześnie ma się też on przysłużyć małemu biznesowi w sieci opanowanej przez cyfrowych gigantów, nakładając na tych ostatnich nowe obowiązki. Komisja Europejska wyłoniła w tym celu listę VLOP (very large online platforms), czyli platform, z których korzysta co najmniej 45 mln obywateli UE miesięcznie. Z tego względu po raz pierwszy serwisy musiały ujawnić, ilu mają użytkowników na terenie Unii. Na liście znalazło się 19 platform, m.in.: AliExpress, Amazon, App Store, Booking.com, Facebook, Instagram, LinkedIn, Pinterest, Snapchat, TikTok, Twitter, Wikipedia, Zalando oraz kilka usług Google (Play, Maps, Shopping, YouTube).

DSA nakłada na platformy m.in. obowiązek publikowania raportów przejrzystości zawierających choćby statystyki usuwanych treści. Z raportu opublikowanego przez TikTok można się np. dowiedzieć, że tylko w ciągu ostatniego miesiąca serwis otrzymał 35 tys. zgłoszeń o nielegalnych publikacjach. Usunięto 16,3 proc. inkryminowanych treści, bo faktycznie naruszały lokalne prawo. TikTok przekonuje też, że wdrożył cały pakiet dodatkowych działań związanych z eskalacją konfliktu izraelsko-palestyńskiego – m.in. zwiększył obsadę moderatorów władających językami arabskim i hebrajskim i zagęścił sito przesiewające treści zawierające sceny przemocy.

To właśnie kwestia bliskowschodnia stała się przyczyną wzrostu napięcia między Muskiem a europejskimi organami. Twitter/X ma bowiem ogromny problem – służy rozsiewaniu dezinformacji. A zgodnie z DSA musi sobie z nim poradzić.

Spór o treści

Geneza sporu sięga października zeszłego roku. Elon Musk, starając się o zakup Twittera, ogłosił się „absolutystą wolności słowa”. Po przejęciu platformy zaczął zrywać kajdany, które rzekomo tę wolność krępowały, czyli zmieniać regulamin platformy, tak by stał się łaskawszy np. dla rozsiewających dezinformację na temat COVID-19. W lutym 2023 r. Twitter/X dostał od Komisji Europejskiej żółtą kartkę. Wiceprzewodnicząca KE ds. wartości i przejrzystości Věra Jourová przyznała, że jest działaniami platformy rozczarowana, a komisarz Thierry Breton postraszył Muska karami finansowymi. Zamiast jednak dostosować się do zaleceń, miliarder dolał oliwy do ognia. W maju wycofał się z unijnego sojuszu do walki z dezinformacją – dobrowolnego paktu, którego sygnatariuszami są między innymi Google, Meta czy Microsoft. Spotkało się to z kolejną połajanką ze strony Bretona. „Zobowiązania pozostają. Możesz uciekać, ale nie możesz się ukryć. Poza dobrowolnymi zobowiązaniami zwalczanie dezinformacji będzie od sierpnia prawnym obowiązkiem” – napisał do właściciela platformy.

W czerwcu wydawało się, że konflikt udało się załagodzić. Breton osobiście poleciał do San Francisco, by rozmawiać z Muskiem i nadzorować stress test dostosowania Twittera do DSA, a kontrowersyjny miliarder zapewniał go, że specjalne zespoły ciężko pracują nad tym, by dostosować platformę do wymogów UE. Po zamachach Hamasu na terytorium Izraela sytuacja ponownie stała się jednak napięta. Okazało się bowiem, że Twitter służy do rozprzestrzeniania nielegalnych w UE treści.

10 października Breton wysłał do Muska list, w którym zażądał kontaktu z Europolem i podjęcia walki z dezinformacją w ciągu 24 godzin. Od czasu formalnego wejścia w życie DSA był to pierwszy raz, kiedy komisarz opublikował tak bezpośrednią i ostrą krytykę konkretnej platformy.

Władający nią miliarder nie dał się jednak zbić z tropu i domagał się konkretnych przykładów nieprawidłowości, które zaobserwowali unijni urzędnicy. To w czasie wymiany tej korespondencji pojawiła się plotka, że Musk ma już dość tak daleko idących regulacji i zamierza wyprowadzić serwis z Europy.

Dobór treści

Sądząc po przykładzie Twittera, wydawać by się mogło, że DSA już działa i jest naprawdę mocno aplikowanym prawem, a tak naprawdę droga do tego daleka. Przekonała się o tym Fundacja Panoptykon, której eksperci przyjrzeli się, jak funkcjonują nowe zasady gry.

W raporcie z wdrażania DSA społecznicy przyznają, że przejrzysty opis algorytmów rządzących porządkowaniem treści na platformach jest dużym osiągnięciem. Wreszcie się okazało, że można to zrobić. Końcowe wnioski nie są jednak optymistyczne. – Z tych opisów przebija ważna prawda o systemach rekomendacyjnych: są optymalizowane na zaangażowanie użytkownika. Dobór treści oparty jest na przewidywaniu, co ci się spodoba, w oparciu o sygnały, jakie są dostarczane przez osoby korzystające z danej platformy. A najwięcej ważą te, które zdradzają silne zaangażowanie – mówi Katarzyna Szymielewicz, prezeska Panoptykonu. Organizacje społeczne stawiały taką tezę już wcześniej, DSA wymusił na platformach jej potwierdzenie.

Od sierpnia udało się także zmusić platformy, by udostępniły taki sposób porządkowania treści, który nie jest oparty na profilowaniu i śledzeniu zachowania użytkownika. Korzyści dla tego ostatniego nie zawsze są jednak oczywiste. Na przykład TikTok pozwala dość łatwo przełączyć się na nieprofilowany strumień wiadomości, ale wtedy wyświetla po prostu najbardziej popularne filmy, a to oznacza zwykle treści o niskiej jakości. YouTube wymaga natomiast przeklikania się przez wiele zakładek. Podobnie jak na TikToku można się przełączyć na filmy zyskujące popularność. Najciekawsze w ocenie ekspertów Panoptykonu rozwiązania zaproponował Facebook – można wybrać sortowanie wiadomości od najnowszych albo zdecydować się na takie, które udostępniają nasi znajomi.

– Alternatywa, jaką dziś oferują platformy, sprowadza się do: albo „chcę profilowania w pakiecie ze śledzeniem tego, co robię w sieci”, albo „chcę oglądać treści w trybie «telewizyjnym» (to, co akurat jest popularne)” – mówi Szymielewicz. – Chcielibyśmy móc stawiać rekomendującym treści algorytmom własne cele. Co by było, gdybyśmy mogli zażądać, by pokazywały rzetelne newsy ze świata? Albo lżejsze treści? Albo informacje bardziej różnorodne? – zastanawia się.

Gdzie jest szeryf

Bardzo ważne we wdrażaniu DSA będą krajowe organy, tzw. koordynatorzy ds. cyfrowych. W praktyce to od tych urzędów będzie zależała skuteczność nowych regulacji – to one będą interweniować w przypadkach takich jak blokada konta Konfederacji na Facebooku sprzed półtora roku. Pomoc obiecywali wiceminister sprawiedliwości oraz sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Meta nie kwapiła się jednak do jego ponownego uruchomienia. Nie pomogły osobista interwencja ministra cyfryzacji ani nawet orzeczenie sądu, który nakazał przywrócenie partyjnej strony. Skuteczne okazały się dopiero zmiany w wewnętrznym regulaminie firmy dotyczącym informowania o COVID-19.

Gdyby Polska miała koordynatora ds. cyfrowych, mógłby on zagrozić firmie Marka Zuckerberga karą do 6 proc. globalnego przychodu. Być może taki argument byłby bardziej przekonujący. Tymczasem w Polsce dopiero toczy się gra o to, kto zostanie szeryfem internetu. Dlaczego koordynatora jeszcze nie wybrano?

– Kwestia wolności słowa w internecie jest tak wrażliwa, że podejmowanie dyskusji na ten temat w środku kampanii wyborczej nie przysłużyłoby się sprawie – uważa minister cyfryzacji Janusz Cieszyński. Sęk w tym, że przez czekanie na „po wyborach” na wdrożenie DSA zostają Polsce niecałe cztery miesiące. I to również w kampanii, tyle że do europarlamentu i samorządów.

W grze było kilka pomysłów, komu powierzyć funkcję koordynatora. Wskazywano m.in. UOKiK. Urząd już dziś jest bardzo aktywny w sferze cyfrowej, zajmuje się np. cywilizowaniem rynku influencerów. W rozmowie z DGP prezes UOKiK stanowczo odżegnywał się jednak od odpowiedzialności za DSA.

– Nawet teraz mamy bardzo szeroki zakres kompetencji. Im będzie ich więcej, tym większe ryzyko paraliżu instytucji – zastrzega Tomasz Chróstny. – Już dziś nie stać nas na specjalistów, którzy są w stanie analizować duże zbiory danych czy algorytmy platform – mówi.

Chróstny wskazuje więc na Urząd Komunikacji Elektronicznej. W jego stronę zwracały się zresztą także oczy polityków PiS – uczestniczył on bowiem w pracach Europejskiej Rady ds. Usług Cyfrowych. Gdyby Prawo i Sprawiedliwość rządziło trzecią kadencję, prawdopodobnie to ta instytucja zajmowałaby się wdrażaniem DSA. W nowym układzie sił karta może się jednak odwrócić. Nowo wybrany senator Koalicji Obywatelskiej Adam Bodnar ponownie położył na stole pomysł, aby wdrażaniem polityki cyfrowej zajął się zupełnie oddzielny organ. – Chodzi nie tylko o kompetencje technologiczne, lecz także o humanistyczne podejście. Potrzeba instytucji, która będzie miała na względzie to, jakie skutki mogą mieć nowe technologie dla społeczeństwa – wyjaśnia były rzecznik praw obywatelskich i dodaje, że gdyby wdrażanie DSA zostawić UKE, trafiłby on na półkę „technologie”, która poza branżą nikogo nie interesuje.

Utworzenie osobnego koordynatora ds. cyfrowych już rok temu postulowali też przedstawiciele branży. We wrześniu m.in. Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska, Polska Izba Informatyki i Technologii oraz związek Cyfrowa Polska podpisały wspólny list, w którym proponują takie rozwiązanie. Wówczas rozbiło się to jednak o brak woli politycznej do ustawowego wdrożenia DSA. ©Ⓟ