Nowy rząd nie zmieni natychmiast polityki gospodarczej, jaką prowadzi PiS, nawet jeśli będzie chciał. Mowa przede wszystkim o budżecie i polityce fiskalnej.

Pierwszy powód jest taki, że koniec roku za pasem. To oznacza, że na wymyślanie od początku projektu budżetu na 2024 r. nie ma już czasu. Nowy premier oraz minister finansów będą musieli de facto realizować to, co zostawiają odchodzący Mateusz Morawiecki i Magdalena Rzeczkowska. Będą sobie mogli pozwolić jedynie na modyfikacje w stylu zastąpienia jednej rezerwy celowej inną, ale na generalne zmiany wielkich szans nie ma.

Raczej nie będzie też, przynajmniej w najbliższym czasie, tego, co postulują niektórzy ekonomiści: „naprawy systemu finansów publicznych”. Chodzi o likwidację funduszy pozabudżetowych i włączenie ich do centralnej kasy państwa. Jedna kwestia to brak czasu – o tym było wyżej. Druga: nowy minister finansów i premier zapewne szybko zrozumieją, że te fundusze jako osobne byty mają pewien sens. Część z nich dlatego, że finansują ściśle określone cele i dobrze, by dysponowały własnymi pieniędzmi. Czasem zresztą pochodzącymi z konkretnie określonych źródeł.

Przykładem może być Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, finansowany przez same banki. FWK to w sumie niewielki byt, bo co w morzu finansów publicznych znaczą 3 mld zł z małym ogonkiem. Wśród funduszy pozabudżetowych są przecież i takie, które dysponują dziesiątkami albo nawet grubo ponad setką miliardów złotych, jak Fundusz Przeciwdziałania COVID-19. Ten ostatni może i jest nieco skompromitowany przez to, że używa się go również wtedy, gdy o pandemii zaczynamy już zapominać, w ubiegłym roku służył np. jako źródło dopłat do węgla. Ale jego główna rola jest inna. Dzięki niemu unikamy zbliżenia do ustawowych i konstytucyjnych progów zadłużenia.

Gdyby nie fundusz covidowy i inne „wyłączenia” – które sprawiają, że metodologia krajowa „fałszuje” obraz finansów publicznych – to martwilibyśmy się, że w 2020 r. dług publiczny wyniósł ponad 57 proc. PKB. Rok później nadal byłby powyżej 55 proc. PKB, czyli progu ostrożnościowego określonego w ustawie o finansach publicznych. Ustawa mówi, że gdy ten próg jest przekroczony, to na kolejny rok „Rada Ministrów uchwala projekt ustawy budżetowej, w którym: nie przewiduje się deficytu budżetu państwa” lub z deficytem na tyle niedużym, że pozwoli na zmniejszenie relacji długu do PKB. Nowemu ministrowi finansów, ktokolwiek nim będzie, coś takiego mogłoby się nawet podobać. Ale premierowi i kolegom z rządu, którzy musieliby się gęsto tłumaczyć przed wyborcami, podobałoby się już mniej.

Przy tym to nie PiS wpadł na pomysł wykorzystywania na dużą skalę finansowania pozabudżetowego. Pamiętacie o Krajowym Funduszu Drogowym, który zbierał pieniądze na budowę szybkich dróg? Na ten sposób finansowania inwestycji postawił pierwszy rząd Donalda Tuska, w którym ministrem finansów był Jacek Rostowski.

KFD czy fundusz covidowy to podmioty formalnie zarządzane przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Dotychczasową opozycję kłuje w oczy również działalność Polskiego Funduszu Rozwoju. Też do likwidacji bądź włączenia do budżetu? Można mieć wątpliwości co do jego poszczególnych ruchów, ale warto mieć w pamięci, że to instytucja, która również została powołana za „pierwszego Tuska” – pod nazwą Polskie Inwestycje Rozwojowe. Tyle tylko, że Platforma nie była w stanie jej rozwinąć, a PiS to się udało.

Na tym nie kończą się powody, dla których nie należy oczekiwać gwałtownego zwrotu w polityce budżetowej. Przyszła władza będzie starała się zrealizować część obietnic. Wymieńmy tylko kilka z programu na pierwsze 100 dni rządów Koalicji Obywatelskiej: kwota wolna od podatku ma być zwiększona z 30 tys. zł do 60 tys. zł. Zamiast Bezpiecznego kredytu 2 proc., do którego w przyszłym roku budżet ma dopłacić około miliarda złotych, był obiecywany jeszcze bezpieczniejszy kredyt 0 proc. Dla kasy państwa oznaczać on będzie jeszcze większy wydatek. Nie zapominajmy o 600 zł dopłaty na wynajem mieszkania dla młodych czy o 30-proc. podwyżce dla nauczycieli. Tę litanię można ciągnąć dalej. Zwiększenie 500+ do 800+ to pomysł odchodzącej władzy, który wchodzi w życie z początkiem przyszłego roku, ale dotychczasowa opozycja chciała zacząć realizować go kilka miesięcy wcześniej. Wciąż pojawiają się postulaty typu „wsteczna waloryzacja”.

To wszystko obiecywało się łatwo, ale teraz trzeba będzie wpisywać to do budżetu. Wydatki raczej nie będą mniejsze, wzrośnie też deficyt. Dla porządku wspomnijmy tylko, że o ile przy wydatkach w budżecie możemy mówić o dość szczegółowych planach i limicie, to w przypadku dochodów są raczej szacunki i założenia. Już tegoroczny plan dochodów wydaje się trudny do zrealizowania. Może się okazać, że plan na rok przyszły zrealizować będzie jeszcze trudniej. Jeśli zostanie urealniony, to będzie kolejny powód, by deficyt urósł, a nie by się zmniejszył.

Te uwarunkowania dostrzegają analitycy agencji ratingowych, które po nowym rządzie nie spodziewają się cudów. Zdanie agencji ma znaczenie o tyle, że w dużej mierze od ich ocen zależy nastawienie międzynarodowych inwestorów i popyt na obligacje sprzedawane przez rząd. A znajdowanie nabywców nowo emitowanych papierów może okazać się najtrudniejszym zadaniem w polityce budżetowej 2024 r. Skoro wydatki będą co najmniej nie mniejsze, niż planował dotychczasowy rząd, a on zakładał pozyskanie pożyczek w wysokości ponad 400 mld zł, to i te potrzeby raczej się nie zmniejszą. To prawda, są szanse na pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy, ale warto pamiętać, że ich „ściągnięcie” zakładał już rząd PiS.

„Na sytuacji fiskalnej ciążyć będzie spuścizna hojnych propozycji wydatków przedwyborczych. Biorąc pod uwagę, że większość partii prowadziła kampanię na rzecz dodatkowych transferów budżetowych dla gospodarstw domowych, polityka fiskalna prawdopodobnie pozostanie luźna niezależnie od nowego składu rządu. Nakłada się to na wcześniejsze decyzje o obniżeniu niektórych podatków, podniesieniu płac i emerytur oraz utrzymaniu jednego z największych programów obronnych w UE, na poziomie 4 proc. PKB. Wszystko to skłoniło obecny rząd do podwyższenia docelowego deficytu w projekcie budżetu sektora instytucji rządowych i samorządowych na 2024 r. do wysokiego poziomu 4,5 proc. PKB” – napisała w środowym komentarzu agencja Standard & Poor’s.

Gwałtownych zwrotów nie będzie. Nie oznacza to jednak, że nie może być ciekawie. Bo wielu atrakcji może dostarczyć zapowiadane rozliczanie dotychczasowych rządów. Budżet, fundusze pozabudżetowe, spółki Skarbu Państwa – w każdym z tych bytów z pewnością jest wiele do wyświetlenia. Trzeba się jednak uzbroić w cierpliwość. Na przykład dlatego, że nowej władzy zajmie chwilę, by dotrzeć do spółek i wiedzy na ich temat. Prezesi nie odchodzą wraz z premierem. Żeby zmienić prezesa, trzeba wcześniej wprowadzić swoich członków rady nadzorczej. Do tego potrzeba zwołania walnego zgromadzenia. A jeszcze ktoś musi podjąć taką decyzję. Wcześniej musi być powołany minister. A czy mamy pewność, że to będzie minister aktywów państwowych? Może znów Skarbu Państwa? A może czegoś jeszcze innego. Czego – w najbliższym czasie dopiero będziemy się dowiadywać. ©Ⓟ