W nowym Kongresie znajdzie się więcej polityków mocno lojalnych wobec Donalda Trumpa, ale żaden nie jest w stanie rzucić wyzwania Mitchowi McConnellowi. Lider partii w Senacie będzie ich temperował.

Nie było wielkiej czerwonej republikańskiej fali. Gdy zamykaliśmy numer, partia Donalda Trumpa była bliska odbicia Izby Reprezentantów, ale próba przejęcia kontroli nad Senatem wydawała się mało prawdopodobna. Jeśli demokraci ostatecznie wygrają w rywalizacji o fotele senatora z Nevady i Arizony, to spodziewana wyborcza dogrywka w Georgii nie będzie mieć większego znaczenia. Wtedy w najgorszym przypadku partia Joego Bidena utrzyma w izbie wyższej amerykańskiego parlamentu remis. A to oznacza, że będzie ją faktycznie wciąż kontrolować, bo decydujący głos będzie przy takim obrocie spraw należeć do wiceprezydent Kamali Harris.

Trump nie będzie szczęśliwy

Wyniki wtorkowego głosowania z pewnością nie wprawiły Donalda Trumpa w dobry humor. Tym bardziej że właściwie jedynym miejscem, w przypadku którego republikanie mogą mówić o swoim większym sukcesie, jest Floryda, gdzie ponownie wybrano na gubernatora Rona DeSantisa – na ten moment najważniejszego wewnątrzpartyjnego rywala byłego prezydenta o republikańską nominację w wyścigu do Białego Domu w 2024 r. DeSantis jest od Trumpa młodszy o ponad 30 lat (ma 44 lata) i ma przy tym opinię co najmniej równie konserwatywnego, a zarazem mniej porywczego. A co najważniejsze, dowiódł swojej skuteczności. Na Florydzie pokonał we wtorek swojego demokratycznego kontrkandydata różnicą ok. 20 pkt proc. Dla porównania: dwa lata temu Trump wygrał z Bidenem w tym stanie ze znacznie mniejszą przewagą (ok. 3,5 pkt proc.).
Wśród republikańskich polityków skonfliktowanych z Trumpem dominuje schadenfreude. Przy całym rozczarowaniu wynikami wyborów na ich korzyść gra to, że były prezydent będzie miał problem z przedstawieniem ich jako swojego wielkiego sukcesu. Mieszane uczucia może mieć z pewnością znajdujący się w mocnym sporze z nowojorskim miliarderem Mitch McConnell, lider republikańskiej mniejszości w Senacie. Z jednej strony pozostanie on najważniejszym politykiem na prawej stronie Kapitolu, co nie byłoby wcale tak pewne, gdyby republikanie pod wodzą Trumpa osiągnęli lepszy wynik. Z drugiej – 80-latek prawdopodobnie musi się pożegnać (całkiem możliwe, że już do końca swojej politycznej kariery) z ambicjami ponownego objęcia stanowiska lidera większości. Wiele wskazuje na to, że wciąż należeć ono będzie do demokraty Chucka Schumera.
„Ponury żniwiarz” (ang. Grim Reaper), „Darth Vader”, „Bogaty Mitch” (ang. Rich Mich), „Moscow Mitch” – to tylko niektóre z przydomków, których dorobił się McConnell przez blisko 40 lat, które spędził w senackich ławach. Część z nich – jak przyznaje – nawet mu się podoba. Oburza się na ten ostatni.

Liczy się władza

Nestor Partii Republikańskiej w Senacie unika błysku fleszy i nie jest częstym gościem amerykańskich telewizji. Gdy trzeba, potrafi milczeć i wyczekiwać. Z umiejętnością przepchnięcia lub zablokowania w Kongresie niemal każdego projektu ustawy doskonale odnajduje się w roli szarej eminencji. A przede wszystkim pozostaje mistrzem zakulisowych rozgrywek, także tych ponadpartyjnych, skutecznie przy tym zbierając pieniądze na kampanię. Przy tym wszystkim nie za bardzo przejmuje się oskarżeniami o hipokryzję, cynizm i koniunkturalność oraz tym, że zdarzało się, że według ogólnokrajowych mediów bywał najmniej popularnym senatorem w kraju.
Addison Mitchell McConnell III urodził się w 1942 r. w Alabamie. Jako dwulatek zachorował na polio, co spowodowało paraliż lewej nogi. Po wydaniu fortuny na jego leczenie rodzina znalazła się na skraju bankructwa. W wieku 14 lat McConnell przeniósł się z najbliższymi na północ, do Kentucky, gdzie szybko zaczął przejawiać zainteresowanie polityką, głośno obwieszczając swoim rówieśnikom, że kiedyś pojedzie do Waszyngtonu i zostanie senatorem.
Początek jego politycznej kariery przypadł na burzliwe w Stanach Zjednoczonych lata 60. XX w. Przyszły lider republikanów w Senacie w 1963 r. wziął udział w kilkusettysięcznym Marszu na Waszyngton, na którego zakończenie Martin Luther King wygłosił pod mauzoleum Abrahama Lincolna słynne przemówienie „I have a dream”. Rok później McConnell rozpoczął staż u republikańskiego senatora z Kentucky Johna Shermana Coopera, ale w wyborach prezydenckich w 1964 r. głosował na demokratę Lyndona B. Johnsona. Po latach wspominał, jak ważne było dla niego wejście w życie Civil Rights Act z 1964 r., ustawy, która była kamieniem milowym w procesie likwidacji segregacji rasowej w USA. Trzy lata później skończył prawo na University of Kentucky College of Law, a w 1985 r. dostał się po raz pierwszy do Senatu, w którym pozostaje do dziś. W tej izbie w latach 2007–2015 był liderem republikańskiej mniejszości, w latach 2015–2021 większości, a od 2021 r. znów mniejszości.
Pierwsze lata politycznego zaangażowania McConnella mocno kontrastują z obecną panującą o nim nad Potomakiem opinią. W Waszyngtonie uważa się, że jest tak pragmatyczny, że nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć sukces. A za taki ma uznawać po prostu samą władzę. „Brak charyzmy i realizowania wyższych politycznych celów nadrabiał dyscypliną, sprytem i bezwstydnością, które stosował w prostym i beznamiętnym dążeniu do władzy” – tak pisał o nim w swoich wspomnieniach „Promised Land” Barack Obama.
Jako senator McConnell stał m.in. na czele obozu sprzeciwiającego się wprowadzeniu surowszych przepisów dotyczących finansowania kampanii, co w roku 2010 skończyło się w Sądzie Najwyższym. Wyrok w sprawie Citizens United vs Federal Election Commission unieważnił część przepisów ograniczających przekazywanie darowizn na cele kampanijne i w praktyce dał wielkiemu kapitałowi wielkie możliwości wspierania partii i polityków, które mu sprzyjają. W ostatnich latach wokół McConnella narastały też kontrowersje związane z bliskimi kontaktami członków jego rodziny z Chińczykami, w tym z sektorem bankowym w Państwie Środka.
W trakcie prezydentury Obamy McConnell za swój główny cel postawił sobie blokowanie w Senacie inicjatyw administracji, szczególnie jeśli chodzi o nominacje sędziowskie. I przyznać trzeba, że osiągał w tym spore sukcesy. Największy w 2016 r., gdy zmarł sędzia Sądu Najwyższego i ikona konserwatywnych prawników Antonin Scalia. McConnell nie wyraził wtedy zgody na to, by Senat zatwierdził na to stanowisko prezydenckiego nominata Merricka Garlanda. „Amerykanie powinni wyrazić swoją opinię przy wyborze kolejnego sędziego Sądu Najwyższego. Dlatego ten wakat nie powinien zostać uzupełniony do momentu, aż będziemy mieli nowego prezydenta” – tłumaczył swoje stanowisko McConnell. Było to w marcu, wybory prezydenckie odbyły się w listopadzie, a nowy przywódca – Donald Trump – został zaprzysiężony na najwyższy urząd w kraju w styczniu 2017 r. „Jednym z momentów, z których jestem najbardziej dumny, był ten, w którym patrzyłem w oczy Barackowi Obamie i powiedziałem: «Panie prezydencie, nie wypełni pan wakatu w Sądzie Najwyższym»” – opisywał swoją decyzję senator z Kentucky. Cztery lata później, na niecałe dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi, zmarła liberalna sędzia Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg. Prezydentem był wtedy Trump i tym razem McConnell nie miał wątpliwości, czy dopuścić do głosowania i zatwierdzenia przez Senat Amy Coney Barrett, kandydatki gospodarza Białego Domu.
Był to jeden z ostatnich momentów, gdy współpraca między ówczesnym liderem większości w Senacie a Trumpem układała się dobrze. Od 2017 r. McConnell otwarcie krytycznie wypowiadał się o kłamstwach byłego prezydenta, że wybory z 2020 r. zostały sfałszowane na jego niekorzyść. Uznał go także za „moralnie i politycznie odpowiedzialnego” za szturm na Kongres z 6 stycznia 2021 r., gdy zwolennicy Trumpa siłą wtargnęli na Kapitol, grożąc przemocą fizyczną ówczesnemu wiceprezydentowi Mike’owi Pence’owi i szefowej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. „Tłum był karmiony kłamstwami. Był sprowokowany przez prezydenta i inne wpływowe osoby” – ocenił potem McConnell, który zresztą owego dnia sam był na Kapitolu.
Polityk z Kentucky głosował jednak w Senacie za uniewinnieniem Trumpa, gdy demokraci postawili mu zarzut celowego podżegania do przemocy przeciwko władzom Stanów Zjednoczonych. Jak tłumaczył, „impeachment nigdy nie miał na celu być ostatnim forum dla amerykańskiej sprawiedliwości”.
To nie wystarczyło, by uzyskać przebaczenie Trumpa, który po opuszczeniu Białego Domu wzywał Partię Republikańską do zmiany swojego lidera w Senacie. Bezpośrednio atakował także jego żonę Elaine Chao, nazywając ją „szaloną”. Chao, polityk pochodzenia tajwańskiego, przez cztery lata pełniła w rządzie Trumpa funkcję sekretarza transportu. Kilka dni po wydarzeniach z 6 stycznia złożyła jednak swoją rezygnację ze stanowiska. McConnell swoim zwyczajem starał się w obecności mediów nie reagować na prowokacje Trumpa. Gdy jednak lojalni wobec byłego prezydenta kandydaci triumfowali w tym roku w republikańskich prawyborach, wyraził publicznie zaniepokojenie „jakością kandydatów”.

Spór o Ukrainę

Obecnie jednym z głównych powodów zaniepokojenia McConnella jest to, że republikańscy kongresmeni coraz głośniej wypowiadają się przeciwko pakietom amerykańskiej pomocy dla Ukrainy, deklarując, że należy się wpierw skupić na gospodarczych problemach samej Ameryki. Takich parlamentarzystów – jak wyliczają amerykańskie media – od Nowego Roku będzie na Kapitolu jeszcze więcej. Tymczasem sam McConnell, podtrzymując w partii ducha reaganizmu, konsekwentnie opowiada się za zwiększeniem amerykańskiego wsparcia dla wschodniego sąsiada Polski. Krytykuje przy tym administrację Bidena za zbyt zachowawczą jego zdaniem politykę wobec Rosji i brak woli dostarczania wojsku Wołodymyra Zełenskiego pocisków dalekiego zasięgu. Dla nowych parlamentarzystów otoczenie McConnella planuje kampanię edukacyjną na ten temat, w którą chcą zaangażować czołowych polityków z administracji Trumpa, w tym byłego sekretarza stanu Mike’a Pompeo. Planowane są też kolejne wycieczki kongresmenów do Kijowa.
Nie ma jednak wątpliwości, że prędzej czy później republikanów czeka poważna debata na temat ich pozycji wobec pakietów dla Ukrainy, o które administracja będzie się zwracać do Kongresu. – Będzie zacięta walka i obawiam się, że stary establishment z Mitchem McConnellem jej nie wygra. Nową twarzą republikanów może być w tej sprawie J.D. Vance (senator elekt z Ohio – red.), który jeszcze w lutym mówił, że nie obchodzi go rezultat wojny – tłumaczy DGP Charles A. Kupchan, były doradca prezydentów Baracka Obamy i Billa Clintona.
To głównie Izba Reprezentantów będzie wywierała presję na administrację Bidena, by środki słane do Ukrainy były mniejsze i lepiej nadzorowane. Takie tendencje będą też mocniej reprezentowane w Senacie, ale tam – a przynajmniej wiele na to wskazuje – demokraci będą mogli je relatywnie łatwo spacyfikować.
– To Senat USA zgodnie z amerykańską konstytucją ratyfikuje międzynarodowe traktaty i zatwierdza międzynarodowe działania kraju, wojnę czy dołączenie do organizacji międzynarodowej. Nie musi podążać za wolą prezydenta, nic nie jest pewne. Tak było np., gdy Woodrow Wilson nie uzyskał zgody izby wyższej parlamentu na wejście Stanów Zjednoczonych do Ligii Narodów – ostrzega w rozmowie z DGP Michaela Hoenicke Moore z University of Iowa.
Mimo krytyki Trumpa McConnell w ramach partii może czuć się pewnie. Portal The Hill pisał, że większość republikańskich senatorów chce, by niezmiennie był ich liderem, i nie widzi alternatywnych kandydatur. Tym bardziej że w tym roku na finansowe wsparcie dla republikańskich kandydatów do Senatu doświadczony polityk zebrał ponad 380 mln dol. Na krótko przed wyborami wyzwanie McConnellowi rzucił republikański senator z Florydy Rick Scott, który szybko uzyskał w tym wsparcie Trumpa. Wynik wyborczy każe jednak sądzić, że obecny lider republikanów może spać spokojnie, a na Kapitolu po prawej stronie wciąż nie będzie miał sobie równego. ©℗