Bidenowi będzie trudniej uzyskać środki na Ukrainę w Kongresie, administracja będzie też musiała mocniej postawić na dyplomację - mówi Charles Kupchan, były doradca prezydentów Baracka Obamy i Billa Clintona, profesor Georgetown University.

Przed wyborami było niemal pewne, że republikanie poszerzą swój stan posiadania na Kapitolu. Minął okres wojskowej mobilizacji? Ameryka znów chce się skupić na sobie?
Tak, ale Ameryka nie zmierza w kierunku izolacjonizmu. Izolacjonizm to szeroka strategia odłączania się. Stany Zjednoczone nie idą w tę stronę. Sam Donald Trump być może ma takie skłonności, ale mimo rozważania takich kroków, nigdy nie wycofał się z naszych zobowiązań sojuszniczych. Myślał głównie o wyjściu z Afganistanu. Po wyborach parlamentarnych wytworzy się natomiast polityczny klimat, w którym priorytetem będzie gospodarka. W Kongresie będzie prezydentowi ciężej uzyskać takie pakiety wsparcia dla Ukrainy, jak dotychczas. Kijowowi będzie trudniej o pieniądze, ale jednocześnie strategia Ameryki wobec Ukrainy zasadniczo pozostanie taka sama.
Jak w takim razie Joe Biden może przymusić Kongres do utrzymania wsparcia dla Ukrainy na obecnym poziomie? Ma pan jakieś rady?
Niektóre żądania administracji będą musiały zostać ograniczone. Prezydent być może nie dostanie wszystkiego, co chce, ale i tak coś uzyska. Ukraina toczy wojnę z Rosją, naszym rywalem. Wśród elektoratu, także republikańskiego, jest duże poparcie dla Ukraińców. Kongres po prostu stanie się bardziej skąpy. Równocześnie - choć zastrzegam, że nie jesteśmy jeszcze w tym momencie - administracja Bidena będzie musiała też mocniej postawić na dyplomację; na próbę wpłynięcia na Kijów i Moskwę, by usiadły do rozmów. Najbardziej obawiam się jednak nie tyle zmniejszonych pakietów wsparcia dla Ukrainy, lecz tego, że z powodu wzrostu cen żywności społeczeństwo dokona ostrego zwrotu przeciwko politycznemu centrum i wzrośnie znaczenie skrzydła Partii Republikańskiej znajdującego się pod kontrolą Trumpa. To będzie oznaczało nowy kryzys polityczny.
Wśród republikanów też są doświadczeni politycy wzywający do zwiększenia, a nie zmniejszenia środków słanych nad Dniepr. Może ostatecznie to oni przeważą?
O to będzie toczyła się walka. Rozwój wydarzeń pokazał jednak, że Trump politycznie nie zginął. Wprost przeciwnie, ma się doskonale. Znaczenie frakcji „po pierwsze Ameryka” rośnie, a frakcja jastrzębi internacjonalistów słabnie, jest zastępowana przez młodszych polityków. Oprócz tego w Partii Demokratycznej też jest skrzydło, które jest zaniepokojone skalą środków wysyłanych do Ukrainy. W pewnym momencie mogą w tej sprawie połączyć się z trumpistami.
Wierzy pan w to, że Trump może ponownie zasiąść w Gabinecie Owalnym?
Ogłoszenie przez Trumpa startu w wyborach jest prawdopodobne. Jeśli to zrobi, to zapewne uzyska partyjną nominację. To, co wydarzy się w samych wyborach za dwa lat, będzie mocno zależeć od tego, jak będzie wyglądała sytuacja gospodarcza.
ikona lupy />
Charles Kupchan, były doradca prezydentów Baracka Obamy i Billa Clintona, profesor Georgetown University / Materiały prasowe
Nie będzie mu trudno przeciągnąć na swoją stronę wyborców umiarkowanych? W końcu ta grupa ma mu za złe oskarżenia, że dwa lata temu skradziono mu wygraną w wyborach. Pamięta też o szturmie na Kapitol z 6 stycznia 2021 r. To nie czyni go niewybieralnym?
6 stycznia i podważanie wyników wyborów nie są aż tak istotną sprawą z punktu widzenia kolejnej kampanii wyborczej. Wyborcy, w tym ci umiarkowani, głosują na republikanów z powodu wysokiej inflacji. Nie wiemy, jaka będzie sytuacja gospodarcza za kilka lat. W międzyczasie będzie natomiast z pewnością zwiększona presja na rządzących, związana z negatywnymi skutkami gospodarczymi wojny w Ukrainie. Tego nie da się uniknąć.
Napisał pan na łamach „New York Timesa”, że ryzyko wojny między NATO a Rosją rośnie z dnia na dzień. Dlaczego pan tak uważa?
Jestem zaniepokojony tym, że Władimir Putin zwiększa stawkę. Uważa, że to wojna o przyszłość Rosji, walka o życie między Rosją a Zachodem. W konflikt zainwestował już bardzo dużo, zaanektował cztery obwody Ukrainy, choć nie ma nad nimi nawet pełnej kontroli. Prócz tego Ukraińcy sięgnęli po środki wojskowe, które wywołały eskalację. Chodzi mi o atak na most Krymski i Flotę Czarnomorską na Krymie. Władze w Kijowie mówią wprost, że dążą do pełnej wygranej, wycofania się Rosjan z Krymu oraz ze wschodu kraju. Czy to możliwe wojskowo? Być może. Czy to zwiększa ryzyko użycia broni nuklearnej przez Putina? Tak. Do tej pory NATO się sprawdza. Wspiera Ukrainę, ale nie doprowadza do bezpośrednich starć sił Sojuszu z Rosją. Niestety obawiam się, że taka sytuacja może się odmienić, jeśli wojna będzie się przeciągała. I nie wierzę, że jeśli Putin zakończy tę wojnę ze zdobyczami terytorialnymi w Ukrainie, świat rozleci się na kawałki. Nie uzna, że skoro udało mu się z częścią Ukrainy, to teraz może zaatakować Polskę.
Nie myśli pan, że Rosja po prostu blefuje? Od 24 lutego wielokrotnie jako Zachód przekraczaliśmy ich czerwone linie. A oni na to nie odpowiadali. Może grają twardych, a są słabsi, niż myślimy.
Jasne, to możliwe, że Putin blefuje. Pytanie, jak wiele chcemy ryzykować i w którym momencie ryzyko użycia broni atomowej i bezpośredniego starcia NATO-Rosja nie wzrośnie do poziomu nie do zaakceptowania. Zawsze uważałem, że Putin jest agresywny, imperialny, ale równocześnie ostrożny. Ryzykował, gdy te ryzyka były akceptowalne, wliczone w koszta. Zaatakować Ukrainę to wielkie ryzyko, wielka gra. Putin wszedł w tryb hazardzisty. Stany Zjednoczone na serio rozważają scenariusz nuklearnej eskalacji.
Skoro stawki są tak wysokie, to może Rosjanie mają rację, że dla nich to wojna o być albo nie być?
Putin podwaja stawkę, nie wycofuje się. Wysyła więcej wojsk, bombarduje ukraińskie miasta i infrastrukturę krytyczną, ucisza alternatywne głosy w kraju. Nie wydaje mi się, że w pewnym momencie powie „przepraszam, to był jednak zły pomysł z tym atakiem na Ukrainę”. Zauważam asymetrię, Ukraina znaczy więcej dla Rosji niż dla wielu członków NATO. I to jest jeden z powodów, dla których Putin może wysłać tam żołnierzy i przeboleć ich stratę, a Biden i NATO wykluczają bezpośrednie zaangażowanie wojsk, ustanowienie strefy zakazu lotów czy przekazanie Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu.
Przedstawiciele Bidena mówią, że wsparcie USA dla Ukrainy jest niezachwiane. Emerytowany gen. Ben Hodges mówił DGP, że Ukraińcy będą mogli na nie liczyć nawet w przypadku próby odbicia Krymu. Wierzy pan w te słowa?
Nie wiem. Obecnie administracja wspiera Ukrainę i zostawia Kijowowi decyzję, jak zakończyć tę wojnę. Aż do momentu, gdy nie dostaniemy dowodów, że jest przeciwnie, uważam, że Stany Zjednoczone będą wspierały wysiłek Ukrainy, by odbić całe Zagłębie Donieckie i Krym. To wszystko zostanie jednak zweryfikowane dopiero, jeśli w ogóle dojdziemy do takiego momentu.
W książce „The End of the American Era” sprzed 20 lat pisał pan, że „Ameryka w trybie pilnym musi zacząć przygotowywać siebie i resztę świata na niepewną przyszłość” i „już teraz musi opracować wielką strategię przejścia do świata zdecentralizowanego, póki jeszcze ma na to szanse”. Z perspektywy czasu jak udało się to zadanie?
Stało się znacznie trudniejsze. To, jak bardzo, zobaczymy za dwa tygodnie na szczycie G20 na Bali. To czas wielkich podziałów geopolitycznych i ideologicznych. Były wcześniej szanse, by stworzyć wielobiegunowy świat, wciąż bazujący na porządku opartym na regułach. Ale w konsekwencji rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a także tego, że po stronie Moskwy stanął Pekin, stało się to bardziej skomplikowane. Obserwujemy początek powstawania świata zblokowanego. Po jednej stronie demokracja, po drugiej Chiny i Rosja, a reszta świata nie wybiera żadnej ze stron. Perspektywa utworzenia sprawnie działającego porządku, będącego w stanie zarządzać globalizacją i wieloma ośrodkami władzy, jest dziś mała. W trakcie zimnej wojny świat pogodził się z polaryzacją i fragmentaryzacją. Teraz jest bardziej niezależny i zglobalizowany. Wiele problemów, z którymi musimy się zmierzyć - walka z ociepleniem klimatu, pandemia, cyberbezpieczeństwo - to zadania, którym nie damy rady stawić czoło tylko w ramach demokracji. Musimy postawić się Rosji, ale równocześnie potrzeba nam większej wizji, jak współpracować w poprzek ideologicznych linii podziału. W przeciwnym razie nie podołamy wyzwaniom współczesności.
Rozmawiał w Waszyngtonie Mateusz Obremski