Rok temu Facebook zmienił nazwę - teraz to Meta. Oczywiście, większość z nas tym się nie przejęła i „fejs” na długo, jeśli nie na zawsze, pozostanie dla nas „fejsem”. Ale Mark Zuckerberg i jego dwór z Doliny Krzemowej zmianę nazwy traktują śmiertelnie poważnie. Meta to dla nich sposób na sygnalizację nowego strategicznego celu. A jest nim utrzymanie dominacji w świecie mediów społecznościowych, gdy nastanie czas internetu przyszłości. Czyli metawersum.

Pamiętam, jak kilka lat temu byłem w Berlinie na publicznym wystąpieniu ówczesnej szefowej SPD Andrei Nahles. Mówiła z emfazą o wyzwaniach cywilizacyjnych, przed którymi stoimy. Raz po raz w tym jej przemówieniu powracało pojęcie KI: „Musimy pamiętać o rewolucji, którą niesie za sobą KI”; albo „nie zapominajmy o zagrożeniach związanych z rozwojem KI”. Gdy skończyła, sala nagrodziła ją brawami. I tylko potem, gdy oklaski ustały, usłyszałem jak szepce do siebie dwóch - wcale niestarych - towarzyszy. „Ty, a co to jest to KI?”.
„KI” to „Künstliche Intelligenz”. Czyli sztuczna inteligencja. Był kilka lat temu wokół tego tematu faktycznie wielki szum. Pod wieloma względami metawersum jest dziś równie modnym hasłem. Słowem, które atakuje nas z wielu stron. Tak intensywnie, że czujemy się w obowiązku wiedzieć, co to takiego. Nawet jeżeli - Bogiem a prawdą - nie do końca rozumiemy, o co w tym wszystkim może chodzić. I w tym miejscu pojawia się Matthew Ball ze swoją książką, by pomóc tym, którzy chcieliby nowe zjawisko zrozumieć, ale nie mają śmiałości zapytać.
ikona lupy />

Matthew Ball, „Metawersum. Jak internet przyszłości zrewolucjonizuje świat i biznes”, przeł. Katarzyna Mironowicz, MT Biznes Warszawa 2022

/ nieznane
Ball jest geekiem, ale nowoczesnym - na miarę trzeciej dekady XXI w. To inwestor z branży internetowej, a jednocześnie bloger i praktyk rynku wirtualnej rozrywki. W jego książce jest sporo wiedzy z pierwszej ręki. Zaś jego definicja metawersum brzmi: „Masowo skalowana i interoperacyjna sieć wirtualnych światów 3D, renderowanych w czasie rzeczywistym, doświadczanych synchronicznie i trwale przez nieograniczoną liczbę użytkowników, którzy cieszą się poczuciem indywidualnej obecności z zachowaniem spójności danych dotyczących na przykład tożsamości, przeszłości, uprawnień, dóbr materialnych, kontaktów i płatności”.
Spokojnie, nie uciekajcie w popłochu. Ta definicja została przez autora dokładnie i zrozumiale wyjaśniona. Dlatego nawet jeśli nie jesteście internetowymi orłami, nie pogubicie się w toku snutej przez naszego przewodnika narracji. Kolejnym atutem tej książki jest odwoływanie się do szerokiego kontekstu. Również historycznego. Ball pokazuje, że marzenia o „internecie, który nas otacza” są wcześniejsze niż sama sieć. A próby realizacji tego celu nie są domeną jedynie ambicji Marka Zuckerberga.
Przekaz płynie z tej lektury dość jednoznaczny. Może nawet zbyt jednoznaczny, by go tak po prostu zaakceptować. Dla Balla metawersum jest przyszłością. Jego zdaniem bardzo niedługo będzie to dla nas rzeczywistość równie oczywista, jak dziś istnienie samego internetu. W metawersum będziemy się bawić, uczyć, płacić i komunikować. Będziemy narzekać, że nas wciąga albo oddziela od prawdziwego życia. Będziemy w metawersum chodzić na antymetawersumowe odwyki. A potem z nich uciekać i wracać tam znowu.
Ale mało to już mieliśmy przepowiadanych wielkich rewolucji?