Wojna pokazuje, że pojedyncze fakty mogą być ignorowane, wypaczane, niszczone. Mamy jednak przykłady, jak oddolnie zwalczać chaos informacyjny za pomocą prawdziwych narracji.
Eksperci badający wpływ internetu na społeczeństwo lubią obwieszczać nam kolejne przełomy. I tak w 2008 r. mieliśmy w USA pierwszą kampanię prezydencką toczącą się w sieci. Arabska wiosna z lat 2010–2012 była pierwszą rewolucją, na której przebieg duży wpływ wywarł internet. Tocząca się od 2011 r. wojna w Syrii była pierwszą, którą na bieżąco relacjonowano w mediach społecznościowych. Wydarzenia te pokazują jasny trend: internet coraz silniej kształtuje życie polityczne na świecie, pomaga ludziom się organizować i kształtować narrację o konfliktach zbrojnych. Wojna w Ukrainie też jest bezprecedensowa – w Polsce jeszcze nigdy tak powszechnie nie doświadczaliśmy dezinformacji. Jesteśmy bez przerwy zalewani zdjęciami satelitarnymi i nagraniami z dronów, komunikatami produkowanymi przez wojska, wywiady, propagandystów, ale także dziennikarzy, polityków, influencerów, youtuberów czy samozwańczych ekspertów od wojskowości.
Używam pojęcia dezinformacji, bo – obok terminu „fake news” – jest ono najbardziej rozpowszechnione. Niemniej jednak może ono zniekształcać prawdziwy obraz rzeczy – kojarzy się bowiem z działaniami prowadzonymi przez wrogą propagandę. Mówiąc o dezinformacji, często wyobrażamy sobie rosyjskiego trolla, który celowo rozpowszechnia nieprawdziwe treści. A przecież częścią wojny informacyjnej są także filmiki z wymuszonymi wypowiedziami uchodźczyni z Mariupola, pogróżki wysyłane do polskich polityków czy przekazy antyukraińskie rozprowadzane w środowiskach antyszczepionkowych.
Pozostało
91%
treści
Reklama