Lepsza wysoka inflacja niż wysoka liczba zgonów spowodowana bombardowaniami. Jest wojna, a Ukraińcy płacą zdecydowanie wyższą cenę niż bezpieczni obywatele Zachodu.

Skali i efektów globalnego sprzeciwu wobec swoich działań na Ukrainie Moskwa bez wątpienia nie przewidziała. Można wręcz odnieść wrażenie, że duża część świata zaczęła rywalizować o tytuł tego, kto bardziej zaszkodzi Rosji. Do ciężkich sankcji gospodarczych – wprawdzie spóźnionych, lecz dewastujących tamtejszą gospodarkę – doszły mniejsze, na pierwszy rzut oka niepoważne, lecz również istotne. Kolejne federacje sportowe wykluczają rosyjskich sportowców z rozgrywek. Filharmonia w Monachium zwolniła Walerija Giergijewa, słynnego rosyjskiego dyrygenta. Praga planuje przemianowanie ulicy, przy której leży rosyjska ambasada, na Bohaterów Ukrainy. Właściciele amerykańskich pubów wylewali rosyjską wódkę. W poniedziałek i wtorek właściwie nie było godziny bez informacji o jakichś oddolnych „działaniach odwetowych” wymierzonych w Rosję i Rosjan.
Seria ciężkich ciosów
Oczywiście kluczowe będą sankcje nałożone przez instytucje Zachodu. Szczególnie te wymierzone w rosyjski sektor finansowy oraz gospodarkę. Finalnie USA i UE zdecydowały o odłączeniu od systemu SWIFT siedmiu rosyjskich banków, w tym drugiego największego, czyli VTB. Nie wszystkie, gdyż Zachód musiał zachować sobie jakieś kanały, którymi może dokonywać zapłaty za ropę i gaz.
Przygotowując się do wojny, Moskwa zgromadziła ogromne rezerwy – 630 mld dol. Sankcje sprawiły jednak, że Bank Centralny Federacji Rosyjskiej nie może skorzystać ze znacznej ich części – mówi się nawet o połowie, chociaż trudno to dokładnie określić, gdyż są one mocno zdywersyfikowane. Odcięcie od rynków finansowych utrudnia jednak skorzystanie nawet z tych rezerw, które są w posiadaniu banku centralnego (np. wielu ton złota), w rezultacie utraci on możliwości interweniowania na rynku w celu ochrony kursu rubla.
Osoby powiązane z władzą najbardziej zabolą sankcje personalne. Obejmują one Putina i kilkaset najbliższych mu osób, w tym szefa rosyjskiej dyplomacji Ławrowa. Francja zamierza stworzyć grupę odpowiedzialną za zlokalizowanie i zarekwirowanie majątków należących do oligarchów oraz ich rodzin, m.in. jachtów i posiadłości także na popularnym wśród Rosjan Lazurowym Wybrzeżu. Warszawa chce przejąć budynek mieszkalny przy ul. Sobieskiego 100, do którego własności poczuwa się Rosja (obecnie stoi pusty). Odzyskane lokale miałyby być przeznaczone dla ukraińskich uchodźców.
Gdy większość świata odwraca się od Rosji, prywatne firmy uciekają w popłochu. Duński Maersk, gigant transportowy, zawiesił przewóz kontenerowców do i z Rosji. Koncerny paliwowe BP, Shell i Equinor zapowiedziały wycofanie się z tamtejszego rynku, rezygnując z prowadzonych już inwestycji oraz posiadanych udziałów w miejscowych spółkach. Wyprzedaż rosyjskich aktywów zapowiedział także Norweski Państwowy Fundusz Emerytalny – największa tego typu instytucja na świecie.
Ekonomiczny exodus jest trudny (Kreml zabronił rosyjskim instytucjom finansowym realizowania zleceń na sprzedaż aktywów od zagranicznych inwestorów), a bez strat – niemożliwy. Władze nakazały rosyjskim eksporterom wymianę 80 proc. wpływów w walutach obcych na ruble, co zdegraduje je finansowo, gdyż zamiast twardych pieniędzy będą dysponować nic niewartym rublem. Rosyjska waluta stała się śmieciowa, gdyż nikt nie chce mieć z nią nic wspólnego. Bank Rosji desperacko podniósł kluczową stopę procentową dwukrotnie, do 20 proc., co zuboży obywateli, drastycznie podnosząc raty kredytów hipotecznych.
Ponieważ Rosja wprowadziła własny system rozliczeniowy Mir, obsługujący większość transakcji wewnątrz kraju, dostosowanie się organizacji Mastercard i VISA do sankcji nie zablokowało kart płatniczych dla lokalnych transakcji. Obywatele mogą więc wypłacać pieniądze z bankomatów, co też masowo czynią. Nic dziwnego – 1 dol. jest już wart 110 rubli, lepiej je więc wymienić na zachodnie waluty lub dobra luksusowe. W celu zahamowania ucieczki od rubla bank centralny Rosji nałożył 30-proc. prowizję na zakup walut zagranicznych przez osoby prywatne. Zapowiedział też, że zawiesi spłacanie odsetek zagranicznym posiadaczom moskiewskich obligacji, co oznacza de facto, że stolica stanęła na krawędzi bankructwa. Powtórka z 1998 r. jest zupełnie realna.
Niewykorzystane opcje
Czy mamy jeszcze coś w zanadrzu? Czy Zachód nie wystrzelał się ze wszystkich możliwych sankcji? Absolutnie nie, wciąż mamy do dyspozycji bardzo poważne opcje. Główną jest oczywiście embargo na rosyjskie paliwa kopalne. A to, jeśli brutalność Rosjan będzie nadal przybierać na sile, nie jest całkiem nierealne. Wpływy ze sprzedaży ropy i gazu zapewniają budżetowi Rosji aż jedną trzecią dochodów. Przykręcenie Rosjanom tego kurka byłoby potężnym ciosem w Kreml, ale oczywiście spowodowałoby też nie lada kłopoty po naszej stronie.
W środę premier Morawiecki zaapelował do Komisji Europejskiej o wprowadzenie unijnego embarga na rosyjski węgiel, którego eksport jest znacznie mniej istotny dla Rosji niż gazu i ropy, jednak mogłoby ono oznaczać przekroczenie Rubikonu.
Poza tym można także wprowadzić daleko idące sankcje na eksport do Rosji, a sprowadza ona produkty warte 300 mld dol. rocznie. Musi kupować za granicą większość dóbr zaawansowanych technologicznie – elektronikę, samochody, części do samolotów. Te ostatnie zostały już objęte sankcjami, jak i cały transport lotniczy, co może uziemić rosyjską flotę powietrzną – nie chodzi tylko o zamknięcie nieba nad wieloma krajami dla jej maszyn, lecz o to, że większość z nich jest leasingowana od zagranicznych firm. Najbardziej zaawansowana elektronika znika z rosyjskich sklepów, np. Apple wycofał się ze sprzedaży na tamtejszym rynku i zamknął swoje punkty detaliczne – w sieci pojawił się film, na którym Rosjanin wspólnie z synem w rewanżu niszczy młotkiem swojego iPada. Zupełne embargo na eksport technologii nie zamieniłoby tego kraju w drugą Kubę, gdyż wciąż pozostawałyby – mniej zaawansowane niż amerykańskie, koreańskie czy niemieckie, szczególnie te motoryzacyjne – produkty z Chin. Cofnęłoby jednak Rosję w rozwoju.
Poza tym można również objąć sankcjami personalnymi nie tylko osoby powiązane z rosyjską władzą, lecz także wszystkich zamożnych Rosjan w jakikolwiek sposób powiązanych z przedsiębiorstwami należącymi do oligarchów i państwa rosyjskiego. Można założyć, że zdecydowana większość wzbogaciła się na kontaktach ze zbrodniczym reżimem, więc odebranie im majątku jest jak najbardziej uzasadnione. Wciąż jest też możliwość rozszerzania już wprowadzonych sankcji. Z systemu SWIFT nie został wyłączony chociażby ogromny Sberbank, który i tak stracił 99 proc. swojej wartości na londyńskiej giełdzie. Zablokowanie obrotu finansowego dla wszystkich rosyjskich banków zadziałałoby w zasadzie jak embargo na handel z Moskwą.
Zachód wytrzyma
Teoretyzować można do woli, ale czy sami jesteśmy w stanie zmierzyć się z konsekwencjami takich sankcji? Bez wątpienia odcięcie od rosyjskich surowców spowodowałoby bardzo wyraźny wzrost cen energii i paliw, co jeszcze bardziej podwyższy łoby inflację. Tymczasem w lutym w strefie euro sięgnęła ona rekordowych 6 proc. Jednak już całkowite odcięcie Rosji od europejskiego eksportu byłoby dla nas zdecydowanie mniej bolesne. Państwo to jest dopiero piątym kontrahentem UE – odpowiada za niecałe 5 proc. wymiany handlowej Wspólnoty. Dla Polski jest zaledwie siódmym (3 proc. eksportu). Zamknięcie tego rynku dla europejskich eksporterów bez wątpienia ograniczyłoby popyt na produkty naszych gospodarek, jednak w sytuacji postpandemicznego wzrostu popytu oraz globalnych barier podażowych powinni się znaleźć klienci w innych regionach świata.
Tak, sankcje na Rosję nas też będą sporo kosztować i niemal całość tego kosztu zapłacimy w postaci podwyższonej inflacji. Tyle że lepiej mieć wysoką inflację niż wysoką liczbę zgonów spowodowaną bombardowaniami. Jest wojna, a Ukraińcy płacą zdecydowanie wyższą cenę niż bezpieczni obywatele Zachodu. Naszym obowiązkiem jest się poświęcić przynajmniej w ten sposób.
Tym bardziej że rezygnacja z rosyjskich surowców wcale nie jest taka nierealna. Unijny think tank Breugel opublikował 28 lutego analizę „Preparing for the first winter without Russian gas”, w której dowodzi, że przy sprzyjających okolicznościach moglibyśmy sobie poradzić bez gazu z Rosji już następnej zimy. Unia Europejska musiałaby jednak, za pośrednictwem sieci europejskich podmiotów, jak najszybciej rozpocząć zapełnianie magazynów gazu w całej Europie. W tym celu powinna wprowadzić sprawiedliwy mechanizm redystrybucji surowca między wszystkie kraje członkowskie, a także subsydiować zakupy ze wspólnych środków. Gdybyśmy dodatkowo ograniczyli zużycie o 10–15 proc., a pogoda by nam sprzyjała, to Europa przetrwałaby zimę 2022/2023 bez błękitnego paliwa „made in Russia”.
Jak na razie Zachód jest bezprecedensowo zmobilizowany do walki gospodarczej z Rosją. Najgorzej by się jednak stało, gdyby skończyło się to wraz z ostatnim wystrzałem tej wojny. Szybki powrót do „business as usual”, nawet przy optymistycznym scenariuszu, w którym Ukraina broni swojej niepodległości i zachowuje całość terytorium, byłby skrajnie demoralizujący dla wspólnoty międzynarodowej. Rosja nie tylko najechała niezagrażające jej w żaden sposób państwo, lecz także popełniła zbrodnie wojenne, użyła zakazanych prawem międzynarodowym bomb termobarycznych i masakrowała cywilów. Takie działania nie mogą pozostać bezkarne.
Większość restrykcji powinna być utrzymywana jeszcze przez wiele miesięcy, a nawet lat po ustaniu działań zbrojnych. Potrzeba czasu, żeby sankcje przyniosły pełne rezultaty. Tak zwani zwykli Rosjanie powinni poczuć przynajmniej w portfelu skutki milczącego tolerowania terrorysty na fotelu prezydenta, a oligarchowie – zapłacić odpowiednią cenę za to, że się wzbogacili na współpracy ze zbrodniczym reżimem. To może też doprowadzić do jakichś przetasowań na szczytach władzy i być może następca Putina będzie nieco bardziej cywilizowany lub chociaż ostrożniejszy.
W tym scenariuszu środków na odbudowę będzie potrzebować Ukraina. Można by je częściowo pozyskać, upłynniając przejęty majątek rosyjski – przynajmniej ten należący do oligarchów oraz osób ze szczytów władzy. Posiadłości, jachty i luksusowe samochody należące do rosyjskich elit i zajęte przez państwa zachodnie powinny zostać sprzedane, a uzyskane środki przekazane Ukrainie. Oczywiście nie pokryje to wszystkich szkód, gdyż te będą liczone w dziesiątkach, jeśli nie setkach miliardów euro. Odbudowujący się po inwazji kraj nie poradzi sobie bez jakiejś formy zewnętrznego finansowania, np. unijnego, na które mógłby liczyć, o ile tylko obroni niepodległość i demokrację oraz podtrzyma swoje dążenia do akcesji do UE.
W sankcjach kluczowe jest długofalowe osłabienie Rosji. Dewiz płynących od zagranicznych partnerów handlowych Kreml używał nie do poprawy jakości życia obywateli czy rozwijania usług publicznych, lecz na zbrojenia. Budżet na 2022 r. zakładał oszczędności 640 mld rubli na ochronie zdrowia i świadczeniach społecznych. Środki te w całości trafiły do armii oraz służb siłowych. Tegoroczne wydatki na rosyjskie wojsko wzrosły o 17 proc. Rosja przeznacza na zbrojenia ok. 5 proc. PKB. Sankcje finansowe powinny więc trwale wybić zęby niedźwiedziowi, a embargo na import technologii uniemożliwić mu modernizację. Moskwa musi zrozumieć, że po tym, co zrobiła, nie ma już powrotu do „business as usual” w dającej się przewidzieć przyszłości. A może nawet już nigdy. ©℗