Polska z wprowadzanymi przez PiS mocnymi podwyżkami płacy minimalnej (z ok. 45 proc. mediany zarobków dekadę temu do ok. 62 proc. dziś) nie jest dziwadłem.

Przeciwnie – w tym samym kierunku zamierza iść wiele krajów rozwiniętych. Komisja Europejska zaleca, by kraje członkowskie orientowały się na płacę minimalną w wysokości 60 proc. mediany zarobków w gospodarkach narodowych. Podobny cel wskazał ostatnio dla Wielkiej Brytanii premier Boris Johnson. Z kolei niemieckie ministerstwo finansów jest ambitniejsze – chciałoby podciągnąć płacę minimalną do 70 proc. mediany (dziś wynosi ok. 45 proc.). W Ameryce prezydent Joe Biden wprawdzie trochę spuścił z tonu, ale jednak od 2025 r. federalna minimum wage ma pójść w górę do 25 dol. za godzinę. I tak dalej, i tak dalej.
W ostatnich latach faktycznie udało się przełamać klincz, który towarzyszył od lat 80. rozmowom na temat płacy minimalnej – bo każda propozycja podwyżki była przez liberalnych przeciwników przedstawiana jako zbrodnia na biznesie. Ruch, który przyniesie nieuchronny wzrost bezrobocia i załamanie koniunktury. Pracodawcy bardzo tę narrację lubili, bo pozwalała im trzymać koszty pracy na niskim poziomie i notować olbrzymie zyski. Musiał dopiero nadejść kryzys 2008 r. i cała dekada gospodarczego spowolnienia, by neoliberalne tabu wokół płacy minimalnej zostało podważone.
Teraz najczęściej pada pytanie o to, jaka będzie optymalna płaca minimalna. O tym, że musi być wyższa, już wiemy. Ale o ile? Czy wystarczy 50 proc. mediany zarobków? Czy może trzeba iść w kierunku 70 proc.? I jaka jest granica, po przekroczeniu której zarobkowej równości zacznie być zbyt wiele? Z tymi zagadnieniami zmierzyli się ostatnio Gabriel Ahlfeldt (London School of Economics), Duncan Roth (Institut für Arbeitsmarkt- Und Berufsforschung) i Tobias Seidel (Uniwersytet w Duisburgu-Essen).
Ekonomiści przyznają, że dotychczasowa literatura na ten temat jest mocno rozbieżna. Znajdziemy w niej zarówno wiele prac potwierdzających, że każda podwyżka płacy minimalnej zwiększa ryzyko spadku zatrudnienia, jak i takie, z których wynika, że jej podnoszenie daje wiele społecznych korzyści związanych ze zwiększaniem realnej społecznej równości przy stosunkowo niewielkim makroekonomicznym ryzyku. Ahlfeldt, Roth i Seidel przyjmują więc ostrożną hipotezę, że płaca minimalna na poziomie ok. 50 proc. mediany zarobków w kraju jest poziomem absolutnie bezpiecznym. Dopiero po wyjściu ponad niego obok równościowych zalet zaczyna się pojawiać presja na spadek zatrudnienia. Gdy płaca minimalna dochodzi do 65 proc. mediany, negatywny wpływ na stabilność rynku pracy zaczyna już być – ich zdaniem – mocno widoczny. Szersze negatywne efekty makroekonomiczne (wzrost kosztów mieszkań, wzrost kosztów dojazdu do pracy oraz innych cen) pojawią się dopiero, gdy płaca minimalna sięgnie 75 proc. mediany.
Ahlfeldt, Roth i Seidel są też zwolennikami regionalizacji płacy minimalnej. Być może na ich zapał wpływa fakt, że badacze pochodzą z Niemiec i Republika Federalna była też dla ich badania ważnym źródłem danych. A faktycznie w kraju takim jak Niemcy – gdzie istnieje wiele prężnych i niezależnych od siebie ośrodków ekonomicznych – taka zróżnicowana płaca minimalna może mieć sens.
Tak czy inaczej, przed pytaniem o optymalną relację płacy minimalnej do zarobków średnich w najbliższych latach na pewno nie uciekniemy. Warto więc śledzić temat. Niekoniecznie po to, by brać cudze wnioski za objawioną prawdę. Ale po to, by wyciągać przydatne dla siebie konkluzje – już zdecydowanie tak.