Eugeniusz Romer dał świetną lekcję tego, jak można wykorzystać argumenty geograficzne na rzecz polskiej polityki państwowej.
Wielu ludzi sądzi, że nauki przyrodnicze są ze swej natury apolityczne. Nic bardziej mylnego. Nawet jeśli akademiccy biolodzy, chemicy czy geografowie mają za jedyny cel poszukiwanie obiektywnej prawdy o otaczającym nas świecie, to sprytni politycy i ideolodzy znajdą sposób, by owoce ich trudu wykorzystać na swoją korzyść. Nierzadko w sposób, który zszokuje zacnych uczonych. A bywa niestety i tak, że owi biolodzy, chemicy et consortes sami - z pobudek oportunistycznych - nagną obiektywną prawdę i zadbają, by wyniki ich dociekań miały odpowiednie zastosowanie w bieżącej polityce.
O tym mechanizmie wiedzą coś wszyscy, którzy krytycznie śledzą wydarzenia na styku polityki, biznesu i nauki w takich obszarach jak choćby rynek energii, zmiany klimatu czy - ostatnio - pandemia. W przeszłości przykłady szukania naukowych (albo i pseudonaukowych) podkładek pod wielkie operacje polityczne też nietrudno znaleźć.
Pozostało
91%
treści
Reklama