W czasach zimnej wojny wystarczał ledwie cień podejrzenia, że komuniści zagrożą interesom USA w ich najbliższej strefie wpływów, aby CIA zorganizowała interwencję.

Nie będziemy pozwalać innym – kimkolwiek by ci inni byli, nawet naszymi przyjaciółmi ze Stanów Zjednoczonych – traktować nas tak, jak krajów z Ameryki Południowej – oświadczył Zbigniew Ziobro przy okazji uchwalenia przez Sejm lex TVN. I choć Polska nie leży na półkuli zachodniej, a i legenda CIA mocno zblakła, zapewne stało się lepiej, że prezydent Duda ustawę zawetował.
Z niechęci do radykalnych reform
Od samego początku zimnej wojny polityką Stanów Zjednoczonych wobec reszty półkuli zachodniej było własne bezpieczeństwo rozumiane jako niedopuszczenie do ekspansji Związku Radzieckiego oraz partii komunistycznych w państwach znajdujących się blisko USA. Pod szczególną obserwacją znalazły się kraje Ameryki Łacińskiej. Według Waszyngtonu ich ludność najłatwiej dawała się zauroczyć ideologią komunistyczną. „Stany Zjednoczone – można powiedzieć, tradycyjnie – oczekiwały od swych południowych sąsiadów wsparcia i bezdyskusyjnego poparcia w walce z międzynarodowym komunizmem” – opisuje Karol Derwich w monografii „Instrumenty polityki zagranicznej USA wobec państw Ameryki Łacińskiej 1945–2000”.
Pierwsze lata po II wojnie światowej upłynęły jeszcze w miarę spokojnie, aż na początku 1953 r., podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Council – NSC), dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej Allen Dulles wszczął alarm. „Twierdził, że sytuacja w Ameryce Łacińskiej zmierza w kierunku nacjonalizmu gospodarczego, regionalizmu oraz wzrastającego wpływu ideologii komunistycznej. W szczególności podkreślił on «komunistyczną infiltrację» w Gwatemali” – pisze Derwich. Z tą opinią zgodzili się prezydent Dwight Eisenhower i jego doradcy obawiający się przekształcenia tego środkowoamerykańskiego państwa w pierwszy sowiecki przyczółek na półkuli zachodniej. O takie zamiary podejrzewano zwycięzcę wyborów prezydenckich w 1950 r. Jacobo Arbenza Guzmána. Zainicjował on ambitne reformy mające doprowadzić do parcelacji ogromnych latyfundiów, tak by drobni rolnicy otrzymali ziemię na własność. „Dążył też do ograniczenia wpływów zagranicznych korporacji, które kontrolowały większość obiektów użyteczności publicznej oraz miały w posiadaniu ogromne tereny rolne. Wielokrotnie podkreślał, że jego głównym zadaniem jest przekształcenie Gwatemali z państwa zależnego i na wpół kolonialnego w kraj gospodarczo niezależny” – uzupełnia Derwich. Na kolejnych posiedzeniach NSC Dulles sukcesywnie urabiał prezydenta, aż w sierpniu 1953 r. wywiad przygotował obszerny raport na temat działalności komunistycznej w Gwatemali. „Stwierdzono, iż komuniści zdobyli w Gwatemali niebezpiecznie silną pozycję przede wszystkim poprzez działalność i kontrolę związków zawodowych. (…) Raport przedstawiał również cele, jakie stawiali przed sobą komuniści gwatemalscy. Według jego autorów dążyli oni do zdobycia ścisłej kontroli nad ruchem robotniczym oraz do infiltracji lewicowego rządu prezydenta Arbenza” – pisze Derwich. Po zapoznaniu się z tymi materiałami Eisenhower dał CIA zielone światło na pozbycie się kłopotliwego przywódcy. Plany były w agencji gotowe już od dawana. Wreszcie: „9 grudnia 1953 r. Allen Dulles oficjalnie zaaprobował operację «Success» i przyznał jej budżet w wysokości 3 mln dol. Mianował Ala Haneya dowódcą i wskazał Tracy’ego Barnesa jako szefa walki politycznej” – relacjonuje Tim Weiner w książce „Dziedzictwo popiołów. Historia CIA”.
Wielka wsypa
Nim operacja „Success” zyskała oficjalną aprobatę, w połowie 1953 r. na terenie Nikaragui powstał pod egidą CIA obóz szkoleniowy. Trafili tam najbardziej nieprzejednani członkowie gwatemalskiej opozycji, a ich dowódcą został zaciekły wróg prezydenta Arbenza płk Carlos Castillo Armasa. Z początkiem nowego roku kilkuset ochotników zaczęło się intensywnie przygotowywać, by z bronią w ręku wrócić do ojczyzny. „Barnes i Castillo Armas 29 stycznia 1954 r. polecieli do Opa-locki (bazy lotniczej na Florydzie – przyp. aut.) i zaczęli tam wykuwać swe plany z pułkownikiem Haneyem. Następnego ranka obudzili się i odkryli, że ich plan został zdemaskowany” – opisuje Tim Weiner. Prezydent Arbenza opublikował oświadczenie mówiące, że płk Castillo Armas pod egidą „północnego państwa” szykuje „kontrrewolucyjny spisek”. „Źródłem przecieku były tajne depesze i dokumenty, które oficer CIA – łącznik pułkownika Haneya z Castillem Armasem – zostawił w pokoju hotelowym w Gwatemali” – wyjaśnia Tim Weiner. Po wpadce operację zawieszono, a Centralna Agencja Wywiadowcza rozpoczęła wielką kampanię dezinformacyjną, wypuszczając do prasy w USA i Ameryce Łacińskiej kolejne sensacyjne – i kompletnie zmyślone – informacje o przygotowaniach do założenia w Gwatemali sowieckiej bazy wojskowej. Miała tam też płynąć broń dostarczana rzekomo przez sowieckie… atomowe okręty podwodne. W końcu fake newsy okazały się samospełniającą się przepowiednią – prezydent Arbenza zdecydował się na dozbrojenie armii bronią zakupioną od Czechosłowacji. Tak popełnił kardynalny błąd. Gdy tylko w połowie maja 1954 r. wyładowano ją, amerykańska flota pojawiała się u wybrzeży Gwatemali, rozpoczynając morską blokadę. Jednocześnie samoloty rozrzuciły nad koszarami gwardii prezydenckiej w stolicy ulotki wzywające żołnierzy tej elitarnej jednostki do buntu („Walczcie z komunistycznym ateizmem!”).
Stany Zjednoczone starały się uniknąć bezpośredniej inwazji, by nie psuć sobie międzynarodowej reputacji. Rebelia samych Gwatemalczyków od strony wizerunkowej prezentowała się dużo lepiej. „18 czerwca Castillo Armas przekroczył wraz ze swym kilkusetosobowym oddziałem granicę Hondurasu, rozpoczynając w Gwatemali przewrót polityczny” – pisze Karol Derwich.
Wygrać za wszelką cenę
Ku zaskoczeniu Amerykanów ludzie płk. Armasa, choć dobrze wyposażeni, walczyli marnie. Prezydent Gwatemali wykazał się natomiast wyjątkową determinacją, nie zamierzając oddać władzy. „Arbenza zawiesił prawa obywatelskie i zaczął aresztować setki osób, najmocniej uderzając w sprzyjającą CIA grupę studentów. Co najmniej 75 z nich poddano torturom, zabito i pochowano w masowych grobach” – relacjonuje Tim Weiner. Po dwóch dniach walk okazało się, że atak rebeliantów może zostać odparty. Zajmujący się wówczas koordynowaniem lotniczych misji zwiadowczych nad ZSRR Richard Bissell opisał potem w swych pamiętnikach nastroje panujące w siedzibie CIA w Langley. „Wszyscy odchodziliśmy od zmysłów, nie wiedząc, jak postąpić. Borykając się z ciągłymi potknięciami operacyjnymi, aż nazbyt dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, jak niebezpiecznie blisko klęski jesteśmy” – wspominał. Dowodzący operacją płk Al Haney zaczął forsować wsparcie rebeliantów nalotami z powietrza. Jednak Biały Dom nie chciał, aby Stany Zjednoczone zostały oskarżone o rozpoczęcie zbrojnej interwencji w małym, neutralnym kraju. „Dulles złapał za telefon i zadzwonił do Williama Pawleya – jednego z najbogatszych biznesmenów w Stanach Zjednoczonych przewodzącego ruchowi Democrats for Eisenhower” – pisze Tim Weiner. „Pawley mógł w tajemnicy dostarczyć samoloty” – dodaje. Gdy omówili wszystko w cztery oczy, stawili się w Gabinecie Owalnym, by poinformować prezydenta, co zamierzają. Ten zapytał, jakie są szanse na sukces operacji nomen omen „Success” bez wsparcia lotniczego. Dulles odparł, że zerowe. Wówczas Eisenhower zwrócił się do Pawleya: „Bill, ruszaj i załatw te samoloty”. Biznesmen poszedł do banku, wyciągnął z konta 150 tys. dol. i jeszcze tego samego dnia odkupił oddane do demobilu trzy myśliwsko-szturmowe samoloty P-47 Thunderbolt wraz z zapasem bomb, rakiet i amunicji. Transakcje zarejestrowano jako sprzedaż sprzętu militarnego dla Nikaragui, którą niepodzielnie władał ściśle współpracujący z Amerykanami gen. Somoza.
Po pierwszych nalotach trzech P-47 w całym kraju zapanowała panika. „Po południu 25 czerwca CIA zbombardowała plac apelowy największej jednostki wojskowej w mieście Gwatemala. To złamało wolę oporu korpusu oficerskiego” – pisze Weiner. Widząc to, prezydent wezwał chłopów i robotników do tworzenia militarnych oddziałów, czym wzbudził wielkie niezadowolenie w wojsku. „Arbenza tamtej nocy wezwał swoich ministrów i powiedział im, że część armii się zbuntowała” – relacjonuje Tim Weiner. Faktycznie grupa oficerów nawiązała kontakt z amerykańską ambasadą w Gwatemali i szykowała się do obalenia prezydenta. „W tej sytuacji Arbenz zdecydował się na rezygnację z pełnionej funkcji. Dzięki szybkim i zdecydowanym działaniom ambasadora USA w Gwatemali Johna Peurifoya, już 7 lipca Carlos Castillo Armas został tymczasowym prezydentem” – pisze Derwich. „Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było ustanowienie Narodowego Komitetu Obrony przed Komunizmem. Już w sierpniu 1954 r. zawieszono działalność partii politycznych, a konstytucję z roku 1945 zastąpiono tak zwanym Statutem Politycznym” – uzupełnia. Wszystkie reformy poprzednika zostały anulowane.
Nowa odsłona sprawdzonego schematu
Obalenie prezydenta Gwatemali oraz podobne operacje, jakie w latach 50. przeprowadzono w Iranie i Indonezji, umocniły w Waszyngtonie i Langley przekonanie o skuteczności CIA. W ciemno zakładano, iż agencja dysponuje możliwościami dyskretnego, a zarazem efektywnego nadzorowania całej Ameryki Łacińskiej. Dlatego Stany Zjednoczone biernie przyglądały się w styczniu 1959 r., jak partyzanci dowodzeni przez Fidela Castro obalili na Kubie reżim znienawidzonego dyktatora Fulgencio Batisty. Szef wydziału paramilitarnego CIA Al Cox proponował nawet, żeby wspierać Castro dostawami broni oraz gotówką. „Cox był alkoholikiem i być może nie rozumował zbyt jasno, ale sporo jego kolegów myślało podobnie” – zapisał Weiner.
Od końca XIX w. przewroty zdarzały się na Kubie regularnie, a interwencje armii USA nauczyły tamtejsze elity polityczne, że ktokolwiek by rządził, musi żyć w zgodzie z Waszyngtonem. W Langley założono, że Castro też ma tego świadomość. Tymczasem brodaty prawnik kompletnie zaskoczył CIA, postanawiając wprowadzić na wyspie komunizm oraz wejść w sojusz ze Związkiem Radzieckim. Dopiero 8 stycznia 1960 r. Allen Dulles zlecił Richardowi Bissellowi zaplanowanie wzniecenia rebelii, która obaliłaby Castro. Trzy miesiące później, podczas spotkania z Eisenhowerem, obaj solennie obiecali upadek El Comandante jeszcze przed amerykańskimi wyborami prezydenckimi w listopadzie tego roku. Tajna operacja nabierała szczególnego znaczenia, bo kandydat republikanów Richard Nixon zaczynał przegrywać wyścig z młodym, przystojnym demokratą Johnem F. Kennedym.
Pośpiesznie organizowaną rebelię zaplanowano wedle sprawdzonego schematu. Obóz szkoleniowy dla kubańskich ochotników utworzono tym razem w… Gwatemali. „Z własnym lotniskiem, burdelem i zasadami postępowania” – opisuje Tim Weiner. Ochotnicy, którzy tam trafili, narzekali na warunki bytowe, rozrywki i jedzenie. Ich szkolenie postępowało bardzo opornie. „Zbliżyły się wybory roku 1960, a wiceprezydent Nixon uświadomił sobie, że CIA daleko do gotowości do ataku na Kubę. Pod koniec września nerwowo poinstruował grupę operacyjną: «Nie róbcie teraz nic; poczekajcie, aż zakończą się wybory». Opóźnienie to dało Fidelowi Castro znaczną przewagę” – wyjaśnia Weiner. Szpiedzy El Comandante przeniknęli do obozu w Gwatemali i zebrali dokładne informacje na temat planowanej inwazji. Wybory w USA wygrał John F. Kennedy i Dulles wraz z Bissellem na spotkaniu w Palm Beach 18 listopada 1960 r. przekazali informacje o planach obalenia Castro nowemu prezydentowi, który ich jednak nie zatwierdził i nakazał dopracowanie szczegółów, by operacja miała większe szanse powodzenia.
Nadmierna pewność siebie
Richard Bissell postanowił zastąpić inwazję na wyspę skrytobójstwem. Bez informowania prezydenta skontaktował się z wpływowym mafiosem Johnem Rossellim (urodzonym jako Filippo Sacco), oferując 150 tys. dol. z budżetu CIA za zgładzenie Castro. El Comandante miał zostać otruty jadem kiełbasianym umieszczonym w specjalnej fiolce. Przemycono ją na Kubę, a tam obsługa restauracji, gdzie jadał Castro, miała dodać truciznę do drinka. Jednak nikt tego nie zrobił. „Kubański oficer kontrwywiadu znalazł później fiolkę w zamrażalniku, przymarzniętą do ścianek” – opisuje Weiner.
Niepowodzenie podrażniło ambicję kierownictwa CIA. Dulles zwiększył naciski na prezydenta, by wreszcie dał zgodę na inwazję, choć wojskowi specjaliści uważali, że 1,5 tys. uzbrojonych w lekką broń rebeliantów nie ma szans w starciu z dozbrojoną przez Sowietów armią kubańską. Mimo to Bissell twardo obstawał przy pomyśle wysadzenia desantu w Zatoce Świń, uzupełniając plany operacyjne jedynie o wsparcie z powietrza. W końcu Kennedy się zgodził.
Atak zaczął się 15 kwietnia 1961 r. od nalotu ośmiu zakupionych przez CIA starych bombowców B-26 na trzy kubańskie lotniska. Adlai Stevenson, amerykański ambasador przy ONZ, poinformował świat, że incydent był sprawką zbuntowanych kubańskich pilotów, którzy po nalocie uciekli na Florydę. Nikt w to nie uwierzył. Na dokładkę ocalała połowa z 36 kubańskich samolotów okazała się zdolna do akcji odwetowej. Jeden z nich zatopił frachtowiec „Rio Escondido” wiozący paliwo i amunicję dla oddziałów, które wylądowały w Zatoce Świń i już były masakrowane przez wierną Castro armię. Sytuację mogłoby zmienić przybycie z odsieczą amerykańskiego lotnictwa oraz marines, lecz prezydent Kennedy na to nie pozwolił, obawiając się reakcji Związku Radzieckiego. Rebelianci słali drogą radiową rozpaczliwe apele o pomoc, ale załamany Bissell nawet im nie odpowiadał. Po 60 godzinach walki 1189 wyszkolonych przez CIA Kubańczyków poddało się. Wcześniej 114 zginęło. El Comandante triumfował. Odpowiedzialność za klęskę prezydent Kennedy wziął na siebie, ale zmusił Allena Dullesa, by przeszedł na emeryturę. Współwinny klęski Richard Bissell musiał podać się do dymisji. Przyjął ją już nowy szef CIA John McCone, żarliwy katolik i antykomunista.
Nie zostawiać śladów
Od początku pracy jednym z jego głównych powodów do zmartwień obok Kuby niespodziewanie stała się Brazylia.
„Brazylijczycy, generalnie mówiąc, czuli się porzuceni przez Stany Zjednoczone w okresie po II wojnie światowej. Uważali, że politycy amerykańscy bardziej cenili dobre stosunki z Argentyną, czego dowodem miał być fakt, iż Brazylii nie udało się uzyskać żadnej pożyczki w Waszyngtonie od czerwca 1959 r.” – podkreśla Karol Derwich. Były gubernator São Paulo Jânio Quadrosa, który w październiku 1960 r. wygrał wybory prezydenckie, zamierzał więc uniezależnić swoją politykę zagraniczną od USA. Jednym z symptomów stało się zbliżenie z Kubą. Już podczas kampanii wyborczej Quadrosa odwiedził wyspę i został przyjęty przez Castro oraz Che Guevarę. To wywołało mocne zaniepokojenie w Waszyngtonie, jednak po klęsce w Zatoce Świń John F. Kennedy żądał od CIA przede wszystkim dyskrecji oraz unikania wpadek.
Tymczasem sytuacja w Brazylii rozwijała się w coraz bardziej niepokojącym kierunku. Z powodu pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego i konfliktu z parlamentem 25 sierpnia 1961 r. Quadrosa ogłosił swoją dymisję. Wedle konstytucji władzę powinien przejąć przebywający wówczas z wizytą w komunistycznych Chinach i uchodzący za jeszcze większego lewicowca wiceprezydent João Goulart. Ostro sprzeciwiły się temu dowództwo armii oraz prawicowa opozycja. Ostatecznie udało się jednak wypracować porozumienie z parlamentarną większością. „Przewidywany kompromis polegał na objęciu, zgodnie z konstytucją, urzędu prezydenckiego przez dotychczasowego wiceprezydenta, przy jednoczesnym mocnym ograniczeniu jego kompetencji, a de facto wprowadzono system rządów parlamentarnych” – wyjaśnia Derwich. Gdy na początku września 1961 r. Goulart został zaprzysiężony, musiał przyjąć do wiadomości, że Izba Deputowanych oraz Senat uchwaliły redukujące władzę głowy państwa poprawki do konstytucji.
Te poczynania tylko nieznacznie zredukowały niepokój, jaki ogarnął Biały Dom. Rezydujący w Rio de Janeiro ambasador Lincoln Gordon nawiązał dyskretny kontakt z brazylijskimi dowódcami, którzy wcześniej zaprotestowali przeciw oddaniu prezydentury w ręce Goularta. Dowiedział się, że wojskowi snują plany zamachu stanu, o czym szybko poinformował CIA. Agencja oraz Kennedy postanowili wstrzymać się z reakcją, lecz relacje między obu państwami stawały się w roku 1962 r. coraz gorsze. „Na początku tego roku szwagier Goularta, gubernator stanu Rio Grande do Sul, Leonel Brizola, wywłaszczył tamtejszy oddział kompanii ITT. Kompania domagała się odszkodowania, jednak administracja Goularta nie potrafiła bądź nie chciała doprowadzić do rozwiązania sporu” – pisze Derwich. Oprócz krzywdy wyrządzonej korporacji z USA Goulart zdecydował się na ponowne nawiązanie zerwanych w 1947 r. stosunków dyplomatycznych z ZSRR, a także otworzenie brazylijskiej misji handlowej w Chinach. W depeszy wysłanej do Waszyngtonu ambasador Gordon alarmował, że jeśli USA nic nie zrobią, to zachodzące zmiany: „mogą uczynić Brazylię Chinami lat 60.”.
Wszyscy byli tak przekonani o skuteczności CIA, że USA biernie przyglądały się w styczniu 1959 r., jak partyzanci dowodzeni przez Fidela Castro obalili na Kubie reżim Batisty
Amerykańska ambasada i pracujący w niej agenci CIA stali się wkrótce głównymi koordynatorami spisku zawiązanego przez polityków opozycji oraz wojskowych. Przewodził mu szef sztabu gen. Humberto de Alencar Castello Branco. Właściwie jedyną osobą spowalniającą bieg zdarzeń okazywał się Kennedy, który próbował jeszcze wpływać na brazylijskiego przywódcę poprzez oferowanie pomocy gospodarczej. Jednak prezydent USA zginął w listopadzie 1963 r. Jego następca Lyndon B. Johnson nie miał już podobnych skrupułów.
Tymczasem João Goulart zaczął wprowadzać reformy prezydenckimi rozporządzeniami wykonawczymi. Jednym z takich aktów nakazał inwestorom zagranicznym reinwestowanie części zysków w Brazylii. Następnie ogłosił reformę rolną i nacjonalizację przemysłu naftowego. Gdy Kongres usiłował zablokować zmiany, Goulart zwołał w marcu 1964 r. ogromne wiece ludowe, by zastraszyć parlamentarzystów.
„Bezpośrednią przyczyną podjęcia decyzji o «wzięciu przez armię spraw w swoje ręce» była rewolta podoficerów marynarki wojennej, jaka wybuchła 25 marca. Grupa podoficerów domagała się poprawy warunków życia. W tej sytuacji zdymisjonowanie przez Goularta ministra marynarki było dla wojskowych opozycjonistów «przekroczeniem Rubikonu»” – pisze Derwich. Po wyjściu z koszar armia bez problemu przejęła kontrolę nad administracją kraju. Goulart zdołał w ostatniej chwili uciec samolotem do Urugwaju, a przewodniczący Izby Deputowanych Pascoal Ranieri Mazzilli został w porozumieniu z ambasadą USA zaprzysiężony na tymczasowego prezydenta Brazylii. Jako pierwszy depeszę gratulacyjną przesłał mu Lyndon B. Johnson. Kiedy zaś 15 dni później parlament wybrał na nowego prezydenta przywódcę puczu gen. Humberto de Alencar Castello Branco, CIA wysłało do Brazylii specjalną misję dowodzoną przez Dana Mitrione. Jej zadaniem było przeszkolenie miejscowych wojskowych i policjantów w technikach tortur oraz „naukowych metod uzyskiwania zeznań”, najlepiej tak, aby nie zostawiać widocznych śladów. Wkrótce wykorzystano tę wiedzę podczas rozprawy ze zwolennikami obalonego prezydenta. Fakt, iż tym razem prawie nikt nie oskarżył Centralnej Agencji Wywiadowczej o udział w przewrocie, był jednym z największych jej sukcesów. Udało się bowiem nadzorować wielki kraj bez pozostawiania kłopotliwych śladów.
O wcześniejszej polityce USA wobec Ameryki Łacińskiej przeczytasz w tekście „Bo to jest nasza Ameryka”, Magazyn DGP z 20 sierpnia 2021 r.