Steven Pinker, posiadacz najefektowniejszej czupryny w gronie amerykańskich intelektualistów celebrytów (jedynie młody Malcolm Gladwell mógł się z nim równać), napisał książkę w obronie racjonalności. Nie potrafię znaleźć zbyt wielu powodów do stwierdzenia, że jest ona polskiemu czytelnikowi potrzebna. Nie chodzi o to, że „Racjonalność” jest książką złą. Pinker jest autorem ze ścisłej czołówki bestsellerów „New York Timesa”. Jego „Zmierzch przemocy” czy „Nowe oświecenie” czytały się świetnie i były szeroko komentowane. Pinker niedobrych książek po prostu nie pisze.

Chodzi raczej o mocne niezgranie amerykańskiej i polskiej debaty. Można bez trudu zrozumieć, na co liczył Pinker, podejmując w latach 2018-2019 prace nad tematem racjonalności (bo wtedy mniej więcej zaczął nad tą książką pracować). Chodziło oczywiście o zabranie głosu w toczącej się wtedy na całego debacie o głupieniu Ameryki. Debatę tę nakręcały środowiska liberalne przestraszone działaniami i słowami prezydenta Donalda Trumpa. To wtedy całymi dniami trąbiono o takich zjawiskach jak „postprawda” czy „alternatywne fakty”. Gdy wybuchła pandemia, dodano do tego antyszczepionkowców. Wszystko to składało się w całość. Miało przygotować grunt pod powiedzenie, że „ludzie są głupi, wierzą w bzdury, w nosie mają badania oraz opinie fachowców”. Kryzys racjonalności w Ameryce - przynajmniej zdaniem tych, którzy czuli się obrońcami racjonalności - narastał.
ikona lupy />
Okładka książki "Racjonalność. Co to jest? Dlaczego jej brakuje? Jakie ma znaczenie" / Materiały prasowe
Ale zanim Pinker zdążył wydać „Racjonalność”, nurt się zmienił. Trump przegrał, niebezpieczeństwo chwilowo zniknęło. I nie ma już wielkiej potrzeby epatowania tym, że ludzie są głupi. Przeciwnie. Liberalny establishment szuka raczej sposobów na zrozumienie, gdzie popełnił błąd i dlaczego przestał rozumieć to, co się dzieje wokół. W tym kontekście Pinker został ze swoją racjonalnością trochę jak Himilsbach z angielskim. Odbiór jego książki w Stanach jest chłodny. „New York Times” nie wiwatuje, zamiast tego wypomina mu, że w przeszłości wykazywał się niewystarczająco progresywnymi poglądami i przemyśleniami.
To Ameryka. A w Polsce jest inaczej. U nas - mimo prób podejmowanych przez liberalne środowiska - nie ma debaty o kryzysie racjonalności. Polacy nie są antyoświeceniowi, z kolei nasze elity (nawet te liberalne) nie są (i nigdy nie były) jakoś szalenie intelektualnie wyrafinowane. Pinker przekonujący nas, że poleganie na rozumie to droga do postępu, szczęścia i dobrobytu, nikogo u nas nie poruszy. Owszem - miło przypomnieć sobie lub ewentualnie dowiedzieć się czegoś na temat teorii gier, błędów poznawczych czy podstaw logiki. Ale czy naprawdę nie ma bardziej aktualnych, pouczających i zmuszających do autentycznego myślenia wyzwań?