Telewizyjno-twitterowy spór Radosława Sikorskiego oraz Katarzyny Kolendy-Zaleskiej odkurzył stary, kochany symetryzm. Bo, jak mawiał bohater „Skrzypka na dachu”, z jednej strony… Z jednej strony trudno nie zrozumieć złości Sikorskiego, kiedy zderza się ze ścianą zarzutów, że ciągle rządzi PiS, tak jakby winą przeciwników PiS był PiS.

Z drugiej strony złość Kolendy-Zaleskiej też wydaje się zrozumiała. Bo redaktor chciałaby, aby opozycja wygrała, ale jak ma ona wygrać, skoro co rusz jej przedstawiciele dodają skrzydeł partii rządzącej. Kolenda-Zaleska ma pretensję, jak najbardziej słuszną, pytając o strategię opozycji, i jeszcze słuszniejszą, kiedy wypomina Sikorskiemu wypowiedź marszałka Grodzkiego na temat projektu likwidacji powiatowych szpitali. Można przy tym z żalem skonstatować, że skoro jeszcze nie udało się nauczyć Grodzkiego złotej zasady wypowiedzi politycznej, to trudno, do końca kariery będzie pomagał PiS (złota reguła brzmi: proponując zmianę, mów o tym, co ludziom dasz, nie o tym, co im zabierzesz).
Symetrysta rozumie i racje, i emocje. Tym łatwiej mu zauważyć, że cała rozmowa Sikorski – Kolenda-Zaleska niesie cechy absurdu współczesnej pracy mediów. Redaktor(ka) ma za punkt honoru wyrażać emocje. Zaproszony polityk ma odruchowo je podbić, a redaktor(ka) jeszcze podkręcić. Wymiana zdań pozornie dotyczy analizy „jak tam na froncie”, a w realu jest dolewaniem oliwy do ognia. W istocie nie ma powodu, aby strategiami partii politycznych zajmowali się (i to na wizji) dziennikarze. Nie ma też specjalnego sensu, aby np. Sikorski był chłopcem do bicia w sprawie strategii PO, bo nie on ją tworzy. On nawet nie jest Grodzkim, którego słowa wzburzyły Kolendę-Zaleską.
Dziennikarze pytają o Wielkie Sprawy polityków, którzy nawet koło tych wielkich spraw nie stoją. To decorum. Real to polowanie na emocje. Czasem ustrzeli się jakiś rarytas, jak brukselscy okupanci Suskiego, watahy Frasyniuka czy ten o Kościele katolickim, który napadł na Polskę w 1939 r. (polecam, @JanHartman).
W sumie wychodzi więc na to, że symetrysta ma dobre powody, aby na grupę Laokoona dziennikarzy i polityków po prostu patrzeć, a nie biec pomóc swoim. Nie wpada łatwo we wzmożenie, ostatni dostanie histerii. Nic dziwnego, że zarówno medialno-partyjny obóz pisowski, jak medialno-partyjny obóz Tuskowy zgodnie zwalczają symetryzm.