O tym, że Polska ma jeszcze ogromną przestrzeń dla wzrostu wynagrodzeń, pisze się wiele. Ale czy ludzie mogą – i powinni – zarabiać lepiej także np. w Japonii czy Korei Południowej?

Spójrzmy na dwie minione dekady: nie był to dobry czas dla pracowników. Dotyczy to w zasadzie wszystkich krajów rozwiniętych. Jednocześnie nie był to czas ekonomicznej stagnacji. Bo PKB częściej rósł, niż się kurczył – i to także dotyczy większości krajów rozwiniętych. W efekcie powstała luka pomiędzy wzrostem płac realnych a wzrostem produktywności. Ten pierwszy nie nadążał za tym drugim. Choć mógłby. A w zasadzie nawet powinien.
Weźmy takie kraje jak Japonia i Korea. Również dlatego, że w ekonomicznych analizach, którymi się ekscytujemy, pisze się o nich zdecydowanie rzadziej niż o Niemczech, USA albo Włoszech. W Kraju Kwitnącej Wiśni wzrost płac w ujęciu realnym w latach 1995–2015 wyniósł w zasadzie zero. Jednocześnie w tym samym czasie produktywność japońskiej gospodarki zwiększyła się o ponad 20 proc. Gdy spojrzymy z kolei na nieodległą Koreę, to sytuacja wygląda z pozoru inaczej. Tutaj płace urosły w omawianym okresie o 27 proc. Niby solidnie, ale wzrost produktywności był w tym samym czasie niemal dwukrotnie większy i sięgnął 46 proc. Czyli znów ta sama luka, co w przypadku Japonii.
Od lat zastępy ekonomistów próbują wytłumaczyć przyczyny tego rozjazdu. Najbardziej przekonujące prace wskazują na spadający udział płac w PKB. Jest to oczywiście związane ze wszystkimi procesami społecznymi, które zwykło się opatrywać zbiorczą etykietką neoliberalizmu: spadku uzwiązkowienia, otwarcia na fale migracji zarobkowej i ograniczenia ustawodawstwa propracowniczego. O ile jednak można te wszystkie przyczyny przyłożyć do sytuacji w USA albo Polsce, to trudno za ich pomocą przekonująco wytłumaczyć przypadki Korei albo Japonii. Tak przynajmniej twierdzą ekonomiści Hyunbae Chun i Jungsoo Park (obaj z Uniwersytetu Sogang w Seulu), Hyeog Ug Kwon (Uniwersytet Nihon w Tokio) oraz Kyoji Fukao (Uniwersytet Hitotsubashi w Tokio). Przedstawili oni pracę, z której wynika, że wszystkie te zjawiska, którymi zwykło się tłumaczyć neoliberalną stagnację płac na Zachodzie, tylko do pewnego stopnia przekładają się na rzeczywistość obu dalekowschodnich gospodarek. Dużo ważniejszym czynnikiem jest deflacja płac wynikająca z ich modelu ekonomicznego.
Japonia i Korea to organizmy ekonomiczne, które importują głównie surowce oraz niskoprzetworzone produkty rolne. O ich sile – i bogactwie – stanowi zaś to, iż od dekad posyłają w świat ogromne ilości najwyższej klasy produktów przetworzonych. Czyli elektronikę, samochody oraz inne maszyny. Nie odbywa się to jednak w próżni. Na tych polach Japończycy i Koreańczycy muszą ostro rywalizować z Chinami, Niemcami i USA. Japońskie czy koreańskie firmy biją się też między sobą, uczestnicząc w tym samym wyścigu, który pozwala produkować taniej za granicą.
I tu dochodzimy do paradoksu lidera. Im dłużej jesteś na szczycie, tym bardziej niebezpieczne są dla ciebie zmiany warunków międzynarodowej wymiany handlowej (terms of trade). Oczywiście Japonia i Korea nadal pozostają mocarzami w tworzeniu wysoko przetworzonych technologii, ale pole do wzrostu płac stale się zmniejsza. Zdaniem ekonomistów ucieczką z tej pułapki mogłaby być ekspansja technologiczna. Ale nie tyle w ramach już istniejących rynków specjalizacji, ile nowych. Może nawet jeszcze nieodkrytych. Wtedy dopiero pojawi się szansa na wyższe płace.
Im dłużej jesteś na szczycie, tym bardziej niebezpieczne są dla ciebie zmiany warunków międzynarodowej wymiany handlowej. Japonia i Korea nadal pozostają mocarzami w tworzeniu wysoko przetworzonych technologii, ale pole do wzrostu płac stale się zmniejsza. Zdaniem ekonomistów ucieczką z tej pułapki mogłaby być ekspansja technologiczna