Wszyscy mówią teraz o zielonej gospodarce. Ale przecież naiwnością jest sądzić, że to będzie lek na całe zło wyrządzone środowisku przez kapitalizm.

Brytyjsko-amerykański (urodzony w afrykańskim Eswatini) antropolog Jason Hickel napisał książkę zachwalającą postwzrost (degrowth) – to postulat, by w sposób świadomy i skoordynowany odejść od dyktatu wzrostu gospodarczego. Nie będzie to zadanie łatwe. Na przykład z tego powodu, że wyrażany w ujęciu rocznego przyrostu ilości wyprodukowanych w gospodarce dóbr i świadczonych usług wskaźnik stał się fetyszem: jeśli jest wzrost PKB, to znak, iż gospodarka się rozwija, a ludziom żyje się dostatniej. W warunkach współczesnych medialnych demokracji to, że jakaś ekonomia urosła lub nie, decyduje często o być albo nie być rządu, a co za tym idzie – o losach społeczeństw.
Inny powód to faktyczne (a nie tylko symboliczne) uzależnienie gospodarek od dynamiki PKB. Dzieje się tak, bo działające w warunkach realnego kapitalizmu prywatne przedsiębiorstwa faktycznie są zaprogramowane na funkcjonowanie w ramach stałego rozszerzania działalności. Nie ma wzrostu, nie ma ekspansji, a gdy nie ma ekspansji, nie ma zadowalających zysków. Zaś bez zysków zaczyna się w biznesie robić nerwowo. Dyktat wzrostu PKB mamy oczywiście na wiele sposobów opowiedziany oraz zdekonstruowany. Nawet na łamach tej kolumny pojawiła się w czasie minionej dekady (tak, czytają ją państwo już od dekady) tego typu krytyka oraz argumentacja.
Od krytyki PKB już tylko krok do opowieści o antropocenie. Tak popularnej tezy o epoce w dziejach ziemi naznaczonej mocno – i niszcząco – przez aktywność człowieka. Tyle że hasło antropocen podawane sauté zdecydowanie nie ma sensu. Musimy bowiem uwzględnić to, że to nie człowiek jako taki niszczy przyrodę, plądruje zasoby i zmienia klimat, tylko pewien specyficzny sposób organizacji życia społecznego zwany kapitalizmem. O tym też wielokrotnie tutaj pisaliśmy. I dopiero jedno z drugim (krytyka wzrostu plus kontekst kapitalizmu) tworzy sensowne fundamenty pod dyskusję o postwzroście.
I niby wszystko pięknie, bo Jason Hickel daje nam miłą uchu i jakże poprawną ostatnio opowieść o tym, że trzeba działać w obliczu nadchodzącej katastrofy ekologicznej. Sam przecież pisze, że zmienił się (nomen omen) klimat pisania i mówienia o klimacie.
Dziś już nikt rozsądny nie broni tezy, jakoby sprawy klimatu dało się rozwiązać za pomocą wiary w zbawienną moc rynkowych mechanizmów. Panuje raczej przekonanie, że tylko planowanie (trwają spory do jakiego stopnia planować) jest w stanie coś działać w temacie ekologii. Hickel jednak wylewa na głowę czytelnika sporo zimnej wody. Powiada, że rozwiązaniem nie jest przestawienie się świata na czyste źródła energii. Bo do ich rozwinięcia potrzeba znaczącego zwiększenia wydobycia wielu zasobów mineralnych. W tym sensie zielona energia bez nowego podejścia do kwestii wzrostu gospodarczego jest bez sensu. I o tym jest ta książka. I o to właśnie idzie w koncepcji degrowth.
Jason Hickel, „Mniej znaczy lepiej. O tym jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat”, tłum. Jerzy Paweł Listwan, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2021