Poczucie bezpieczeństwa jest jednym z najważniejszych instynktów każdego z nas. W piramidzie Maslowa, obrazującej hierarchię potrzeb człowieka, znajduje się tuż ponad potrzebami fizjologicznymi (jak sen, jedzenie, zapewnienie sobie schronienia, potrzeby seksualne), które są jej fundamentem.
Bezpieczeństwo to także ulubiony slogan rządzących – niezależnie od ideologii, wykorzystywany do usprawiedliwiania nadużyć i niedemokratycznych praktyk: od tajnych sądów oraz tortur, po inwigilację i ograniczenie swobód obywatelskich. By je zapewnić społeczeństwu, każdy z nas jest winny dopóty, dopóki sam nie udowodni swojej niewinności. (Czy pozwolisz, drogi czytelniku, że założę, iż wiesz, o czym mówię, więc nie będę przytaczał konkretnych rozdziałów oraz wersów?).
Co, do licha, się z nami dzieje? Dlaczego państwa tak chętnie ograniczają prawa i swobody obywatelskie dla złudzenia bezpieczeństwa? Tak, właśnie złudzenia, bo w ostatecznym rozrachunku bezpieczeństwo totalne to nic więcej jak iluzja. Pozwalająca traktować osoby uważane za niebezpieczne w nieludzki sposób (a wszyscy wiemy, zwłaszcza w Polsce, dokąd to prowadzi).
Na początku XX w. amerykański socjolog William Thomas stworzył zapomnianą już dziś koncepcję czterech głównych potrzeb, która pomaga zrozumieć naszą obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Przy okazji, we współpracy z Florianem Znanieckim napisał klasyczną już pracę socjologiczną „Chłop polski w Europie i Ameryce”, w której zbadali proces adaptacji chłopstwa do współczesnych warunków w kontekście imigracji, głównie do Chicago. Warto ją sobie przypomnieć, rozważając problemy migrantów we współczesnym świecie i próbując zrozumieć ich trudne położenie.
Ale wróćmy do teorii czterech potrzeb Thomasa. Dwie z nich – potrzeba uznania oraz potrzeba odzewu społecznego – to wytwory społeczne, dwie pozostałe – potrzeba nowych doświadczeń i potrzeba bezpieczeństwa – są wrodzone. Za pomocą tej koncepcji Thomas próbował pogodzić społeczne i przyrodzone nam bodźce zachowania. Wymienione potrzeby są, oczywiście, uproszczonym opisem bardziej złożonych procesów. Są również sprzeczne ze sobą – potrzeba poczucia bezpieczeństwa (które np. daje znajome otoczenie) stoi w sprzeczności z potrzebą doświadczeń (czyli dążeniem do nowości), a powstający konflikt rozwiązuje się w procesie zachowań powodowanych tymi potrzebami.
Dlaczego teraz potrzeba poczucia bezpieczeństwa zdominowała zachodnie społeczeństwa do tego stopnia, że pozwala niszczyć coś, co dotychczas było uważane za podstawę naszych wartości? W końcu czyż to nie prawa jednostki, prawo do prywatności oraz domniemanie niewinności uważa się za podwaliny tego, co nazywamy zachodnią cywilizacją? (W tym miejscu jednak przypomina się odpowiedź Gandhiego na pytanie, co sądzi o cywilizacji Zachodu: „Myślę, że byłby to dobry pomysł”).
Maslow dostrzegał potrzebę bezpieczeństwa niemal w każdym zachowaniu lub myśli człowieka. Czyż nie miał racji? Jeśli rozejrzymy się dookoła, to zobaczymy społeczeństwo opętane ideą bezpieczeństwa i mieszkające w ogrodzonych osiedlach, w których chce odizolować się od świata. Lub zobaczymy starszą kobietę z trudem zginającą artretyczne kolana, żeby zdjąć buty do kontroli bezpieczeństwa na lotnisku – i uważającej tę procedurę za całkowicie normalną. To właśnie nasza bezmyślność i bezczynność pozwalają państwu odbierać nam nasze prawa i swobody.
Skoro rozpoznajemy poczucie bezpieczeństwa jako potrzebę, to co powoduje tę patologiczną obsesję? Określenie „patologiczna” jest właściwe, bo ryzyko, przed którym rzekomo się chronimy i od którego się odgradzamy, jest nikłe. Syndrom zapewnienia sobie bezpieczeństwa za wszelką cenę tak naprawdę nie tylko powoduje, że czujemy się mniej bezpieczni, on może nawet zwiększyć rzeczywiste zagrożenie.
Poczucie bezpieczeństwa wiąże się ze strachem. Chodzi o strach przed nieznanym oraz, jak powiedział mi jeden młody przyjaciel, kiedy rozmawialiśmy na terenie zamkniętego osiedla, o jakość naszego życia i zagrożenia dla tego komfortu. Dowodem na słuszność tej ostatniej tezy może być prawdziwa obsesja na punkcie bezpieczeństwa w Stanach Zjednoczonych, o czym świadczy stosunek do broni i imigrantów, a przecież USA cieszą się jednym z najwyższych standardów życia na świecie. „Financial Times” opisał niedawno nowy trend wśród amerykańskich miliarderów internetowych i menedżerów funduszy hedgingowych – budują dla siebie bunkry, w których mogliby przetrwać koniec świata. To oznacza, że mała grupa ludzi posiadających więcej niż reszta ludzkości (i która w dużym stopniu przyczyniła się do stworzenia poczucia niepewności, które tak bardzo ją przeraża) chce jeszcze więcej bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa nigdy za wiele.
Moja ulubiona teoria na temat obsesji na punkcie bezpieczeństwa tłumaczy to zjawisko strachem przed śmiercią. Żyjemy dłużej, jesteśmy zdrowsi, mniej biedni, większość dzieci dożywa wieku dorosłego, jest mniej przemocy i, wierzcie lub nie, coraz mniej ludzi ginie z powodu wojen, bo żyjemy w stosunkowo pokojowym świecie. Jednocześnie spadła liczba wierzących w Boga, zwłaszcza na Zachodzie. Żyjemy więc w komforcie (wiem, że nie wszyscy) i naszym głównym zmartwieniem jest to, że to się kiedyś skończy. Że umrzemy. Ta myśl jest przerażająca – i jeśli możemy uniknąć przedwczesnej śmierci kosztem utonięcia kilkudziesięciu tysięcy imigrantów w wodach Morza Śródziemnego lub kosztem skonfiskowania słoika powideł i butelki wody podczas kontroli bezpieczeństwa na lotnisku, to się na to godzimy. Idąc tym tropem: terroryzm zagraża naszej egzystencji i musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by się przed nim chronić. Bez względu na koszty uboczne.
Problem polega na tym, że źle rozumiemy zagrożenie, znacznie wyolbrzymiamy ryzyko i ignorujemy jego przyczyny.
Ekonomia uczy, że wszystko ma koszt alternatywny. Angażujemy ogromne zasoby fizyczne do przeciwdziałania zagrożeniu, które ma nikły wpływ na jakość życia. Jednocześnie mamy poczucie większego zagrożenia niż kiedykolwiek przedtem. Podstawowy problem stanowi percepcja. William Thomas poczynił ciekawą obserwację, która pojawia się we wszystkich podręcznikach socjologii: „Jeśli człowiek definiuje sytuację jako realną, jest ona realna w skutkach”. Myśleliśmy, że terroryzm jest egzystencjalnym zagrożeniem dla naszego społeczeństwa i działania władz naszych państw spowodowały, że tak się stało – nie z powodu natury terroryzmu, tylko z powodu histerycznej reakcji na to zagrożenie.
Zakłócone postrzeganie rzeczywistego ryzyka związanego z terroryzmem to poważny problem. W zeszłym roku więcej Amerykanów zginęło od uderzeń pioruna lub zostało postrzelonych przez małe dzieci, niż padło ofiarami zamachowców. Na początku roku dziennik „Boston Globe” w artykule „Widmo zagrożenia terrorystycznego” napisał, że co roku ok. 30 tys. Amerykanów ginie od broni palnej i drugie tyle w wypadkach samochodowych. Obecny rząd Wielkiej Brytanii ogranicza dostęp do świadczeń z tytułu niepełnosprawności, co może skutkować śmiercią do 300 osób tygodniowo. W Polsce szacuje się, że 43 tys. osób rocznie przedwcześnie umiera z powodu zanieczyszczenia powietrza. Żaden z tych powodów, których można byłoby uniknąć, nie przyciągnął ułamka uwagi poświęconej pięciu osobom, które zginęły w Londynie w wyniku potrącenia przez auto kierowane przez niezrównoważonego psychicznie muzułmanina. A znaczna liczba wypadków śmiertelnych spowodowanych rozmawianiem przez telefon podczas jazdy jest przyjmowana jako coś naturalnego.
Dlaczego obsesja na punkcie bezpieczeństwa powoduje, że czujemy się mniej bezpieczni? Nie ulega wątpliwości, że widok wybuchającej bomby lub ciężarówki pędzącej w tłum przechodniów stanowi dobry materiał dla mediów, a to zaburza postrzeganie ze strony społeczeństwa. Faktem jest również to, że stopień nagłośnienia ataków terrorystycznych, zwłaszcza na Zachodzie, zachęca inne kraje do naśladowania. Ponadto winni tych ataków nie byli przybyszami z zewnątrz, zatem problem znajduje się w zachodnim społeczeństwie.
Wszystkie środki bezpieczeństwa na świecie nie mogą zapobiec takim atakom, mogą nawet do nich zachęcać. Jeśli zdobędziemy się na odwagę uczenia się z historii (jak również z doświadczenia z własnych szkolnych lekcji i doświadczeń rodzinnych), zrozumiemy, że represje i drastyczne środki bezpieczeństwa zwiększają zagrożenia, a nie odwrotnie. Wojna z narkotykami, wojna z terroryzmem, torturowanie podejrzanych, zabijanie domniemanych terrorystów bez sądu tylko pogłębiły problemy, które miały rozwiązać.
Może tylko ja tak mam, ale moje poczucie egzystencjalnego bezpieczeństwa nie wzrasta na widok uzbrojonego policjanta, wyglądającego jak statysta z filmu „Gwiezdne wojny”, ani na widok ogrodzeń dookoła budynków publicznych, dźwięk wycia syren lub myśl o masowej inwigilacji. Czułbym się bezpieczniejszy, gdybym wiedział, że mogę spokojnie przejść przez ulicę i nie potrąci mnie kierowca rozmawiający przez komórkę, że mogę oddychać bez zagrożenia dla zdrowia i że w naszym społeczeństwie jest miejsce dla każdego, niezależnie od dochodu, koloru skóry lub wyznania.