16 czerwca 2025 r. wpłynął do Sejmu rządowy projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu uproszczenia procedur administracyjnych oraz wsparcia przedsiębiorczości. Pojawiła się w nim propozycja między zastąpienia obecnie istniejącej formy pisemnej przeniesienia autorskich praw majątkowych "dokumentową", która – jak podkreśla Mikołaj Kowalczyk, prawnik z kancelarii The Heart Legal - miała zalegalizować to, co i tak jest rynkową praktyką.

Ekspert: Polskie prawo autorskie nie nadąża za cyfrową gospodarką

W wyniku konsultacji i opiniowania, zrezygnowano z wprowadzenia zmian. Oznacza to, że w dalszym ciągu umowa o przeniesienie autorskich praw majątkowych wymaga zachowania formy pisemnej pod rygorem nieważności (art. 53 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych). Ekspert nie kryje rozczarowania decyzją Sejmu, wskazując, że utrzymanie dotychczasowych regulacji nie odpowiada realiom obrotu gospodarczego.

- Polskie prawo autorskie tkwi w epoce papieru, podczas gdy biznes dawno przeniósł się do chmury. Wymóg odręcznego podpisu na umowach o przeniesienie praw autorskich to anachronizm. W gospodarce, gdzie programiści pracują zdalnie z całego świata, a umowy akceptuje się jednym kliknięciem, te przepisy to jak proszenie o stempel pocztowy na wiadomości e-mail. Tworzy to ciche ryzyko dla tysięcy firm technologicznych. Niedawno pojawiła się szansa, by to zmienić. Niestety, po fali krytyki ze strony środowisk twórczych, projekt trafił do kosza. Problem jednak nie zniknął – mówi Mikołaj Kowalczyk, prawnik z kancelarii The Heart Legal.

Mikołaj Kowalczyk, prawnik z kancelarii The Heart Legal.
ikona lupy />
Mikołaj Kowalczyk, prawnik z kancelarii The Heart Legal. / GazetaPrawna.pl / Tomasz Puchalski

Mail zamiast podpisu – dlaczego dokumentowa forma przeniesienia praw była szansą

Zdaniem eksperta, przeciwnicy zmiany obawiali się nieświadomego wyzbywania przez twórców przysługujących im autorskich praw majątkowych. Jak podkreśla, żeby umowa o przeniesienie praw była ważna, strony muszą uzgodnić kluczowe jej elementy, w tym między innymi ustalić, co jest konkretnie przedmiotem pracy, w jakiej wysokości będzie wypłacane wynagrodzenie i na jakich polach eksploatacji. Trudno więc mówić o nieświadomości czy pomyłkach twórcy.

- Zmiana dotyczyła jedynie nośnika, a nie treści oświadczenia woli. Co więcej, nikt nie zabrania stronom, by dla własnego bezpieczeństwa same umówiły się na tradycyjny, papierowy podpis. Paradoksalnie, to obecne prawo stawia twórców w niepewnej sytuacji. Programista, który przez rok buduje aplikację na podstawie umowy mailowej, może nie zdawać sobie sprawy, że jego kontrakt jest nieważny, a on sam nie otrzymał skutecznie zapłaty w zamian za przeniesienie praw – zwraca uwagę Mikołaj Kowalczyk.

Ryzyko start-upów: brak papierowych umów blokuje finansowanie

Prawnik uważa, że utrzymanie dotychczasowych regulacji jest nie tylko problematyczne, ale dla niektórych firm, przykładowo dla start-upu ubiegającego się o finansowanie, może być postrzegany jako tykająca bomba. Dlaczego?

- Podczas audytu inwestorzy i ich doradcy sprawdzają jedną rzecz wyjątkowo skrupulatnie: czy firma jest faktycznym właścicielem technologii, którą stworzyła. Chcą zobaczyć nieprzerwany łańcuch umów, dowodzący, że prawa autorskie od każdego programisty, grafika i założyciela trafiły do spółki. Gdy analityk odkrywa, że kluczowe umowy z deweloperami to tylko wymienione maile bez podpisów, w jego raporcie zapala się wielka czerwona lampa. IP to fundament, a dla funduszu VC to sygnał, że nie jest najlepiej wykonany. Co wtedy? Czasem inwestycja staje pod znakiem zapytania, a czasem zaczyna się gorączkowe kompletowanie “papierów”. Uznanie formy dokumentowej pozwoliłoby oprzeć analizę na tym, co strony faktycznie ustaliły, a nie na tym, czy pamiętały o kurierze z papierową umową – uważa prawnik.

Jak dodaje, wycofanie się przez Rząd ze zmiany, pokazuje, jak trudno pogodzić potrzeby cyfrowej gospodarki z tradycyjnym myśleniem o prawie. Zamiast szukać kompromisu – na przykład ograniczając nową formę tylko do programów komputerowych – wylano dziecko z kąpielą. I tak wciąż, tysiące przedsiębiorców i twórców dalej działają w prawnej szarej strefie, licząc, że bomba nigdy nie wybuchnie.