Zamiast setek różnego rodzaju dokumentów jeden, który potwierdzi wiarygodność wykonawcy. Rząd zapowiada stworzenie systemu certyfikacji przedsiębiorców.

Ustawa o certyfikacji wykonawców zamówień publicznych ma zasadniczo ułatwić firmom start w przetargach. Jeśli będą zainteresowane, to uzyskają certyfikat otwierający im drogę do walki o zamówienia publiczne. Nie będą więc musiały każdorazowo przedstawiać dziesiątków czy nawet setek dokumentów. Raz uzyskany certyfikat na dłuższy czas potwierdzi, że zostały już zweryfikowane.

– Jeśli system ten zostanie wdrożony w sposób przemyślany, to nie boję się stwierdzić, że może zrewolucjonizować rynek zamówień publicznych. Będzie to jednak bardzo trudne. Na pewno nie wystarczy, jak to jest choćby w Czechach, wprowadzenie certyfikatów potwierdzających brak podstaw do wykluczenia. Zaświadczenia o niekaralności czy niezaleganiu z podatkami każdy może bowiem bardzo łatwo uzyskać. Olbrzymim ułatwieniem byłoby natomiast potwierdzenie potencjału do realizacji konkretnych zamówień – ocenia dr hab. Włodzimierz Dzierżanowski, wykładowca w Uczelni Łazarskiego i radca prawny z Grupy Doradczej Sienna.

Diabeł tkwi w szczegółach

Opis projektu nie zdradza zbyt wielu szczegółów. Zgodnie z założeniami certyfikaty rzeczywiście jednak mają nie tylko potwierdzać brak podstaw do wykluczenia, lecz także spełnienie warunków ubiegania się o zamówienie.

„Wprowadzenie do polskiego systemu zamówień publicznych certyfikacji wykonawców ma zapewniać wykonawcom krajowym oraz pochodzącym z innych państw członkowskich UE możliwość uzyskania certyfikatu potwierdzającego, że wobec danego wykonawcy nie zachodzą określone podstawy wykluczenia z postępowania o udzielenie zamówienia publicznego, lub że posiada on zdolności i zasoby (np. niezbędne doświadczenie, wykwalifikowaną kadrę) niezbędne do realizacji wskazanej w certyfikacie kategorii zamówień publicznych” – wynika z dokumentu przedstawionego przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii. Jak dodają jego autorzy, przedsiębiorcy będą mogli wielokrotnie posługiwać się raz wystawionym certyfikatem bez potrzeby każdorazowego gromadzenia wszystkich dokumentów i oświadczeń.

Eksperci zwracają uwagę, że wszystko będzie zależeć od szczegółowości certyfikatów.

– Jeśli przykładowo miałby on potwierdzać potencjał do budowy kanalizacji o określonej widełkami długości, to realnie uprości system zamówień publicznych. Jeśli jednak zdolność do budowy instalacji sieciowej, to uznałbym go za zbyt ogólny – zauważa dr hab. Włodzimierz Dzierżanowski. I dodaje, że im bardziej szczegółowy będzie zakres certyfikatów, tym lepiej spełni swe zadanie. Tyle że stworzenie takiego systemu jest bardzo trudne.

Siłą rzeczy certyfikacja musi mieć też przełożenie na warunki stawiane w przetargach.

– Z jednej strony zamawiający musieliby powściągnąć zakusy na jak najbardziej drobiazgowe określanie warunków. Wyobrażam sobie więc certyfikat potwierdzający potencjał wykonawcy do budowy np. przychodni czy szkoły o określonej kubaturze, który zamawiający musieliby honorować – analizuje Grzegorz Lang, dyrektor ds. prawnych w Federacji Przedsiębiorców Polskich.

– Z drugiej strony nikt nie może odebrać zamawiającym prawa dostosowania swych wymagań do specyficznych uwarunkowań, chociażby ze względu na sąsiedztwo z ważnymi terenami przyrodniczymi – dodaje.

Bez przymusu

Opublikowany dokument nie precyzuje, jak będzie wyglądać system certyfikacji.

„Certyfikaty wydawane będą przez akredytowane jednostki certyfikujące spełniające wymagania wynikające z właściwych norm europejskich” – to jedyne, co w nim napisano.

Nasi rozmówcy nie mają jednak wątpliwości, że certyfikaty powinny być wydawane przez instytucję państwową. Tylko to zagwarantuje odpowiednią wiarygodność, zwłaszcza że wśród izb reprezentujących przedsiębiorców panuje bardzo duże rozdrobnienie.

Do ustalenia pozostaje również okres ważności certyfikatów – powinien być liczony w latach, by firmom opłacało się przechodzić proces weryfikacyjny. Zarazem przez okres np. trzech lat wiele może się zmienić. Wykonawca może popaść w tarapaty finansowe, nienależycie zrealizować jakieś zamówienie.

MRiT zakłada, że zamawiający będą mogli dodatkowo sprawdzić wykonawcę, ale wyłącznie w uzasadnionych przypadkach, np. gdy posiądą wiedzę, że informacje wynikające z certyfikatu są już nieprawdziwe.

– Zamawiający musi mieć możliwość weryfikacji swego kontrahenta. Oczywiste jest dla mnie, że nawet certyfikat urzędowy po kilku latach może się zdezaktualizować. Broniłbym również prawa do podważania ważności certyfikatu przez konkurencyjnych wykonawców – przekonuje Grzegorz Lang.

O tej ostatniej możliwości założenia resortu nie wspominają. Nie wiadomo więc, czy konkurent będzie mógł podważać certyfikat przed Krajową Izbą Odwoławczą. Nawet jeśli prawo dopuści taką możliwość, to i tak liczba sporów dotyczących spełniania warunków powinna wyraźnie spaść z prostego powodu – urzędowy certyfikat będzie można zakwestionować tylko, mając w ręku silne dowody.

Jedno już teraz jest przesądzone – to same firmy będą decydować, czy chcą przejść proces certyfikacji, czy też wolą za każdym razem na nowo potwierdzać spełnianie warunków i brak podstaw do wykluczenia. Z pewnością w pierwszym okresie zdobyciem takiego dokumentu będą zainteresowane firmy, które najwięcej zamówień zdobywają na rynku publicznym.

„Wykonawcy niedysponujący certyfikatem będą mogli wykazać brak podstaw wykluczenia z postępowania lub spełnianie warunków udziału w postępowaniu w «klasyczny» sposób. Istotę mechanizmu certyfikacji stanowi bowiem wprowadzenie dodatkowych możliwości, a nie zastąpienie dotychczasowych rozwiązań nowymi” – podkreślają autorzy założeń.

Jednym z efektów certyfikacji ma być poprawa konkurencyjności na rynku zamówień publicznych. Niestety od lat jest to jedna z większych jego bolączek. Z jakichś względów przedsiębiorcy nie są zainteresowani startem w przetargach. Średnia liczba ofert w pierwszych pięciu miesiącach 2023 r. wyniosła 2,68.

Rząd planuje przyjęcie projektu ustawy w ostatnim kwartale 2023 r. ©℗

ikona lupy />
Konkurencyjność wciąż niezbyt duża / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe