Jakość rządzenia spółdzielniami się nie poprawi dzięki temu, że większość ludzi będzie podejmowała decyzje. Krokiem naprzód byłoby stworzenie ustawowych kryteriów pozwalających na kandydowanie do organów - mówi Mirosław Suchoń poseł KO
Jakość rządzenia spółdzielniami się nie poprawi dzięki temu, że większość ludzi będzie podejmowała decyzje. Krokiem naprzód byłoby stworzenie ustawowych kryteriów pozwalających na kandydowanie do organów - mówi Mirosław Suchoń poseł KO
Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii przygotowuje projekt zmian w prawie spółdzielczym. Cel – jak słyszymy – to wzmocnienie pozycji zwykłego spółdzielcy kosztem zarządzających kooperatywami. Jak panu podobają się proponowane zmiany?
Moim zdaniem to będzie jeden wielki chaos. Propozycja resortu jest populistyczna. Ot, weźmy chociaż na przykład wybór prezesa przez walne zgromadzenie spółdzielców, a nie przez radę nadzorczą. Rada nadzorcza może dokonać lepszego wyboru, bo ma możliwość przeanalizowania jakości kandydatur, zaprosić kandydatów na rozmowy. W przypadku wyboru przez walne takiej możliwości nie będzie. Wygrywać wybory mogą populiści, którzy najwięcej naobiecują ludziom.
Praktyka pokazuje, że rady nadzorcze najczęściej poklepują prezesów po plecach. Dlaczego więc mielibyśmy zakładać, że będą bardziej profesjonalne niż walne składające się z ogółu spółdzielców?
W porządku, zgoda, jest wiele do zrobienia. Kłopotem jest to, że obecnie nie ma praktycznie żadnych kryteriów wyboru członków rad nadzorczych. W efekcie do kluczowego organu spółdzielni trafiają osoby niekoniecznie przygotowane. Fachowcy mogą przegrać w wyborach z ludźmi, którzy ani nie mają doświadczenia, ani wykształcenia. Szkopuł w tym, że ten model działania Prawo i Sprawiedliwość chce przenieść także na wybory prezesów. Tak jak mówiłem, to populistyczna zmiana. Nie widzę w projekcie ustawy kroku naprzód. Najzwyczajniej w świecie jakość rządzenia spółdzielniami się nie poprawi dzięki temu, że większość ludzi będzie podejmowała decyzje. Ludzi, którzy – co ważne – mają często ograniczony dostęp do informacji, a kandydaci na prezesów i do rad nadzorczych będą stosowali różne sztuczki socjotechniczne. Moim zdaniem krokiem naprzód byłoby stworzenie ustawowych kryteriów pozwalających na kandydowanie do organów spółdzielni. Wyobrażam sobie, że członek rady nadzorczej czy zarządu powinien legitymować się odpowiednim poziomem wykształcenia. A ci z małym doświadczeniem powinni przechodzić szkolenia organizowane np. przez Krajową Radę Spółdzielczą. Dopiero to stworzyłoby szansę na lepsze zarządzanie kooperatywami.
To może póki rady nadzorcze w swoich szeregach nie mają profesjonalistów, lepiej by było, aby jednak to na walnym zgromadzeniu członkowie spółdzielni wybierali prezesa?
Jestem zwolennikiem takich rozwiązań, które nie wylewają dziecka z kąpielą, a pozwalają osiągnąć dobry efekt. Wejście w życie ustawy spowodowałoby niebawem wymianę kadrową we wszystkich spółdzielniach. Dodatkowo w niektórych kooperatywach są dobrzy zarządzający. Po co ich wymieniać, jeśli się sprawdzają?
Przecież liczba kadencji na stanowisku prezesa będzie nieograniczona. Projektowana zmiana zakłada jedynie, że co pięć lat będą odbywały się kolejne wybory. Jeśli obecny prezes będzie cieszył się poparciem ludzi, po prostu w nich wystartuje i wygra.
Ale proszę zwrócić uwagę na to, że prezes taką procedurę w praktyce przechodzi co roku. Na walnym zgromadzeniu głosowane jest udzielenie absolutorium. I jeśli zarząd nie dostanie pozytywnej oceny, to prezes – tak jak członkowie zarządu – może być odwołany niezwłocznie. Wydaje mi się, że to jest mechanizm, który kontrolę w znakomity sposób zapewnia. Odnoszę wrażenie, że projekt wyboru prezesa spółdzielni przez walne zgromadzenie jest mieszaniem herbaty bez cukru. Nie zrobi się od tego słodsza, ale mieszający – projektodawca – coś robi, by mu nie zarzucić bierności. Ale przecież to nie o to chodzi, żeby pozorować działania.
Jak spowodować, by spółdzielniami zarządzały kadry profesjonalnie, a kontrola spółdzielni była prowadzona w taki sposób, by zapewnić wysoką skuteczność jej działania?
By to osiągnąć, konieczne jest wprowadzanie profesjonalizacji zarówno kadry zarządzającej, jak i członków rad nadzorczych. Ponadto należy bezwzględnie rozważyć sposób weryfikacji pracy i kompetencji członków rad nadzorczych w trakcie kadencji. Zarazem nie wiem, czy to jest dobre, by co roku byli poddawani takiej weryfikacji, ponieważ stabilność jest bardzo ważna. Obawiam się, że niczemu dobremu nie służy to, że ludzie będą kierowali dużymi organizacjami, mając z tyłu głowy myśl, że lada moment mogą zostać odwołani. Wtedy bowiem wielu będzie podejmowało decyzje krótkowzroczne, ukierunkowane na chwilowy sukces. Podczas gdy dla ogółu spółdzielców kluczowe są decyzje długoterminowe.
Jakie zmiany pan by zaproponował?
Mniej widowiskowe, ale moim zdaniem istotniejsze. Po pierwsze, powinno się wprowadzić normę pozwalającą na głosowanie nad odwołaniem prezesa, członków zarządu lub rady nadzorczej wówczas, gdy taki wniosek poprze 20 proc. członków spółdzielni mieszkaniowej. Po drugie, należy uregulować kwestie związane z przetargami, bo tu jest wiele kłopotów. Należałoby wprowadzić wymóg uchwalania regulaminów przetargów przez walne zgromadzenia. Wprowadzenie tych dwóch korekt, moim zdaniem, realnie poprawiłoby funkcjonowanie polskiej spółdzielczości mieszkaniowej.
Projekt nowelizacji ma zmierzać do przyznania prawa do członkostwa w spółdzielniach ludziom mieszkającym w ich zasobach, ale w blokach na gruntach o nieuregulowanym stanie prawnym. To chyba dobrze?
Tak, to potrzebna zmiana. Nie ma żadnego powodu, aby pana Kowalskiego mieszkającego w bloku A traktować inaczej niż pana Nowaka mieszkającego w leżącym obok bloku B tylko z tego względu, że prawa do jednego gruntu są uregulowane, a co do drugiego toczy się jakieś postępowanie bądź historia nieruchomości jest nieklarowna. Ale pamiętajmy o tym, że kłopot, który dziś ustawodawca chce rozwiązać, ten sam ustawodawca stworzył w 2017 r. Wcześniej osoby, które mieszkają w zasobach spółdzielczych w blokach na gruntach o nieuregulowanym stanie prawnym, miały prawo należeć do spółdzielni mieszkaniowych. Pozbawienie ich tego prawa było zupełnie niezrozumiałe, zresztą zakwestionował to nawet pisowski Trybunał Konstytucyjny.
Kolejna propozycja: łatwiejsze pozbywanie się ze spółdzielni uporczywych dłużników. Chodzi o osoby, które mogłyby płacić, a tego nie robią, bo wiedzą, że nie spotkają ich żadne poważne konsekwencje. Dziś odebranie prawa do lokalu w ramach postępowania sądowego to droga przez mękę.
Założenie projektodawcy jest tu słuszne: należy skrócić procedurę pozbywania się ze spółdzielni mieszkaniowych mieszkańców pasożytów. Niedopuszczalna jest sytuacja, w której ogół mieszkańców musi utrzymywać tych, którzy od dawna nie płacą. To sytuacje patologiczne i niestety występujące w praktyce. Mam jednak wątpliwości, czy jakiekolwiek zmiany pomogą. Kłopotem jest to, że postępowania sądowe trwają coraz dłużej. Prawo i Sprawiedliwość obiecywało, że sprawy w sądach będą kończyć się szybciej, a stało się odwrotnie. Nie ma możliwości, aby wygaszenie prawa do lokalu odbywało się w innej procedurze niż sądowa. Tym samym wąskim gardłem jest tu długi czas oczekiwania na prawomocny wyrok. I tego problemu ustawodawca w ogóle nie planuje rozwiązać.
Teraz mamy pandemię, walne zgromadzenia się nie odbywają. Może więc dobrym sposobem na rozwiązanie problemu braku decyzyjności byłoby wprowadzenie zebrań przedstawicieli? To kolejny pomysł, który ma znaleźć się w projekcie.
Ale to już było. I wydawało się, że nie wróci więcej. Jeśli ustawodawca chce wprowadzić nowe patologie do spółdzielni mieszkaniowych, to najlepszym kierunkiem byłoby zastąpienie walnych zgromadzeń zgromadzeniami przedstawicieli. Nie sądzę, by te zgromadzenia – czyli organy zastępujące walne, ale mniej liczne, bo wybierane w wyborach organizowanych w danych blokach – były bardziej skuteczne, decyzyjne czy składały się z lepiej przygotowanych do podejmowania decyzji ludzi. Udałoby się więc jedynie osiągnąć odwrotny do zamierzonego cel, czyli pokazać ludziom, że nie mają żadnego bezpośredniego wpływu na decyzje podejmowane w spółdzielni.
Sporo tu krytyki, ale czy Koalicja Obywatelska ma jakąś wizję rozwoju polskiej spółdzielczości? Przygotowujecie jakiś projekt czy ograniczacie się jedynie do krytyki zmian proponowanych przez rządzących?
Na bieżąco mamy kontakt i rozmawiamy o aktualnych problemach i wyzwaniach spółdzielczości. Jednak jeszcze nie przybrało to formy konkretnej propozycji. W tej kadencji żyjemy w świecie pandemicznym. Są takie obszary, w których konsultacje można przeprowadzić elektronicznie. Natomiast w kwestiach spółdzielczości to nie jest dobrym rozwiązaniem.
Chce pan powiedzieć, że rząd w niewłaściwym momencie proponuje zmianę przepisów?
Przede wszystkim to projekt, który nie rozwiąże żadnych problemów. Co więcej, jest przygotowywany potajemnie; założenia znamy dzięki DGP, który je opublikował. Z całym szacunkiem do państwa gazety, ale rząd powinien swoje propozycje publikować oficjalnymi kanałami.
My jako Koalicja Obywatelska zaś myślimy o stworzeniu projektu poselskiego. Zależy mi na tym, aby był on szeroko skonsultowany. Nie mam złudzeń, że PiS go odrzuci tylko ze względu na to, że będzie nasz, a nie ich, ale zgadzam się, że musimy nie tylko krytykować, lecz także pokazać, jakie rozwiązania są potrzebne.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama