Nowa odsłona awantury o korespondencję Hilary Clinton to świetna wiadomość dla Donalda Trumpa. Na finiszu kampanii zyskuje w sondażach. Była sekretarz stanu wciąż cieszy się w badaniach komfortową, kilkuprocentową przewagą nad miliarderem. Ta jednak topnieje, bo w ciągu ostatniego tygodnia słupki poparcia republikańskiego kandydata rosły.
Trumpowi udało się przekonać do siebie część wyborców niezdecydowanych, a także chcących głosować wcześniej na niezależnego kandydata Gary’ego Johnsona.
Mimo to jego zwycięstwo wydaje się mało prawdopodobne; republikanin prowadzi w zbyt małej liczbie stanów, żeby uzyskać potrzebną do prezydentury większość głosów w Kolegium Elektorów. Według portalu FiveThirtyEight, który analizuje wyniki sondaży, obecnie miliarder może liczyć na wygraną w 22 stanach, co przekłada się na 212 głosów w Kolegium (do zwycięstwa potrzebnych jest 270; dla porównania portal daje Clinton 324). Powrót sprawy z e-mailami może jednak pomóc biznesmenowi w stanach, w których idzie łeb w łeb z byłą pierwszą damą. To m.in. Floryda i Ohio.
Kontrowersja z pocztą elektroniczną jest jednym z najpoważniejszych problemów, z jakim musiała się zmierzyć w kampanii wyborczej była sekretarz stanu (chociaż sprawa jest znana od marca 2015 r.). Hillary Clinton, kiedy piastowała w latach 2009–2013 funkcję w administracji Baracka Obamy, przechowywała służbową korespondencję elektroniczną na prywatnym serwerze znajdującym się w piwnicy domu państwa Clintonów w stanie Nowy Jork, a nie na komputerach Departamentu Stanu. Sprawą zajęło się FBI, które nie dopatrzyło się w działaniach Clinton znamion przestępstwa, chociaż zganiło byłą sekretarz stanu za wyjątkową nieostrożność. W lipcu dyrektor Biura James Comey ogłosił więc, że sprawa została zamknięta.
W piątek jednak Comey poinformował Kongres o odkryciu przez FBI nowych e-maili, które mogą mieć związek z zamkniętą już sprawą. Pracownicy Biura odnaleźli je w trakcie pracy nad zupełnie innym śledztwem. Znajdowały się one na urządzeniach zarekwirowanych w związku z postępowaniem prowadzonym przeciw byłemu kongresmenowi Anthony’emu Weinerowi (polityk wysyłał różnym kobietom zdjęcia swojego przyrodzenia). Z tych samych urządzeń korzystała żona Weinera Huma Abedin, bliska doradczyni Clinton.
Na razie nie wiadomo, czy znalezione przez śledczych e-maile zawierają jakieś wrażliwe informacje. Nie wiadomo również, czy w ogóle występuje w nich była sekretarz stanu. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Comey nie miał obowiązku informować o tym fakcie Kongresu na niecałe dwa tygodnie przez wyborami. Tym bardziej, że zarówno „New York Times”, jak i „Washington Post” opisały, że wysłanie listu konsultował z urzędnikami Departamentu Sprawiedliwości (DoJ), nadzorującego działalność FBI. Jak podają gazety, pracownicy DoJ byli przeciwni wypuszczaniu takiej informacji na kilka dni przed planowanymi na przyszły wtorek wyborami prezydenckimi.
Powrót sprawy e-maili doskonale wpisuje się w strategię, jaką w stosunku do Clinton obrał Trump: podważania jej wiarygodności. Stałym elementem retoryki miliardera jest nazywanie swojej oponentki „oszustką” i „kryminalistką”. Sytuacja, w której FBI dociera do nowych wątków w sprawie, którą w lipcu uznało za zamkniętą, pasuje do narracji, zgodnie z którą Clinton ma sporo za uszami i stara się to za wszelką cenę ukryć. Powrót afery pomaga Trumpowi w jeszcze inny sposób: im więcej media będą się zajmować tą sprawą, tym mniej uwagi poświęcą jego gafom.
Pod wpływem afery niewielka przewaga Clinton w kluczowych stanach może zniknąć, nawet jeśli przed 8 listopada nie pojawią się w tej sprawie żadne obciążające demokratkę fakty. Jak przypomniał portal FiveThirtyEight, krótko po tym, jak Comey ogłosił na początku lipca, że FBI nie zamierza postawić Clinton zarzutów w związku z pocztową kontrowersją, Clinton straciła w sondażach dwa punkty procentowe. Części elektoratu wystarczył sam fakt, że znowu mówiono o „e-mailach Clinton”. Wyborcy ci nie przepłynęli co prawda do obozu Trumpa (republikański kandydat nie odnotował wtedy wzrostu poparcia), ale przesunęli się do obozu niezdecydowanych. Każdy taki utracony wyborca oddala szanse byłej sekretarz stanu na Biały Dom.
Na razie sztabowcy Clinton obrali taktykę pełnej przejrzystości i domagają się jak najszybszego wyjaśnienia sprawy na forum publicznym. Muszą to jednak robić w delikatny sposób, aby nie przyczyniać się do dalszego nagłaśniania sprawy w mediach. Tego oczywiście nie będzie im ułatwiał Trump, który już w miniony weekend wykorzystał sprawę na jednym z wieców wyborczych.
Może jednak zdarzyć się i tak, że Amerykanie nie potraktują sprawy z e-mailami tak poważnie, jak niektórzy oczekują. A to przez wzgląd na osobę Weinera, polityka skompromitowanego i powszechnie wyśmiewanego za swój sieciowy ekshibicjonizm. Skojarzenie z byłym kongresmenem może być tak silne, że kontekst Clinton zostanie przez wyborców zbagatelizowany. Werdykt w tej sprawie wydadzą pewnie sondaże pod koniec tygodnia, kiedy sprawa nieco się uleży.