Niemiecka minister stanu ds. kultury Monika Gruetters zapewniła podczas uroczystości zakończenia pierwszego etapu budowy muzeum wysiedleń i imigracji w Berlinie, że powstająca placówka przyczyni się do pojednania. Rada naukowa rusza bez przedstawiciela Polski.

Gruetters zaznaczyła w poniedziałek podczas uroczystości przekazania budynku w stanie surowym, że podstawowym zadaniem ośrodka dokumentacyjno-informacyjnego ma być pokazanie "ucieczki, wypędzenia i integracji" Niemców z Europy Środkowo-Wschodniej po drugiej wojnie światowej.

"Analiza przeszłości w kontekście europejskim i przy uwzględnieniu spojrzenia innych (krajów) przyczyni się w istotnym stopniu do pojednania i porozumienia" - powiedziała minister dodając, że rozumie obawy i zastrzeżenia wobec upamiętnienia niemieckich ofiar wojny.

"Świadomi niemieckich zbrodni oraz niemieckiej winy i hańby tworzymy po wieloletnich sporach godne miejsce pamięci o ucieczce i wypędzeniu około 14 milionów Niemców podczas i po II wojnie światowej" - powiedziała Gruetters.

Minister stanu zapowiedziała, że w związku z wydarzeniami ostatnich lat, w tym falą ucieczek z Bliskiego Wschodu do Europy, kształt przygotowywanej wystawy stałej zostanie "zaktualizowany".

Rada fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" powołała radę naukową muzeum. W 12-osobowym gremium nie ma przedstawiciela Polski.

"Od miesięcy staraliśmy się o pozyskanie do rady historyka z Polski, niestety bez powodzenia. Szkoda, bo polski punkt widzenia byłby z pewnością wzbogaceniem dla rady" - powiedziała PAP dyrektor placówki Gundula Bavendamm. Cztery zapytane przeze mnie osoby odmówiły, piąta zastanawia się" - dodała. Jak zaznaczyła, w radzie naukowej będzie obecny przedstawiciel Czech. Jej zdaniem możliwe jest dołączenie kogoś z Polski w późniejszym czasie.

Z poprzednią radą naukową współpracowało dwóch polskich naukowców - Krzysztof Ruchniewicz i Piotr Madajczyk. Obaj ustąpili latem zeszłego roku na znak protestu przeciwko powołaniu na szefa placówki Winfrida Haldera. Ich zdaniem historyk z Duesseldorfu, który wkrótce potem zrezygnował z funkcji, nie gwarantował europejskiego spojrzenia na problematykę migracji.

Muzeum ma rozpocząć pracę w 2018 roku - dwa lata później niż początkowo planowano.

Opóźnienie realizacji projektu w dużym stopniu wynika z wcześniejszych nietrafionych decyzji personalnych, które doprowadziły w zeszłym roku do paraliżu tego gremium.

W grudniu 2014 roku w atmosferze skandalu ustąpił pierwszy szef fundacji Manfred Kittel, któremu zarzucano jednostronne eksponowanie problematyki niemieckich wypędzonych, a pomijanie kontekstu międzynarodowego.

Jego następca Winfrid Halder otrzymał nominację wbrew opinii większości historyków z rady naukowej fundacji, którzy kwestionowali zarówno procedurę wyboru, jak i kwalifikacje naukowe kandydata. W listopadzie ub. roku Halder zrezygnował z objęcia stanowiska "z powodów osobistych".

Krytycy fundacji zwracają uwagę na nadreprezentację Związku Wypędzonych (BdV) w radzie fundacji. W gremium zasiada sześciu przedstawicieli BdV, a tylko czterech posłów koalicji rządowej.

Spór o upamiętnienie niemieckich ofiar przymusowych wysiedleń przez wiele lat zatruwał stosunki polsko-niemieckie. Inicjatywa zbudowania Centrum przeciwko Wypędzeniom wyszła pod koniec lat 90. od ówczesnej szefowej BdV Eriki Steinbach. Jej propozycja spotkała się z bardzo krytycznym przyjęciem w Polsce i Czechach.

W celu rozwiązania konfliktu w 2005 roku odpowiedzialność za projekt, realizowany dotąd przez ziomkostwa skupione wokół Steinbach, przejął niemiecki rząd. Bundestag powołał do życia Fundację Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie i podporządkował ją merytorycznie renomowanej placówce naukowej, Niemieckiemu Muzeum Historii (DHM). Berlin nie zgodził się - uwzględniając polskie protesty - na wejście Steinbach do rady fundacji.

Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)