PiS przeżywa najpoważniejsze przesilenie od momentu przejęcia władzy. Usunięto ministra skarbu, który przesadził z desantem swoich ludzi do spółek Skarbu Państwa. Nie ma Jackiewicza. Syndrom Misiewicza pozostał.
Niecały tydzień temu prezes Jarosław Kaczyński mówił o konieczności przecinania układów, które zagrażają „dobrej zmianie”. W środę szefowa rządu w wywiadzie dla TVN24 przekonywała, że trzeba „determinacji, by nie pozwolić, by majątek Skarbu Państwa stał się łatwym kąskiem dla tych, którzy chcą robić na nim interesy”. Dodawała, że pozostawia panu ministrowi skarbu Dawidowi Jackiewiczowi ocenę tego, w jaki sposób „on będzie chciał odpowiedzieć na temat tego, jaka jest sytuacja w spółkach”. Minister chyba nie zdążył odpowiedzieć. Wczoraj został odwołany ze stanowiska. PiS pozbył się człowieka, który odpowiada za skok na spółki.
Nie jest to ani kryzys, ani punkt zwrotny. W sondażach PiS nadal prowadzi, pokazując cały czas wyniki podobne do tych osiągniętych w wyborach, wyraźnie wyprzedzając partie opozycyjne. Jednak ugrupowanie znalazło się na pierwszym wirażu. W momencie, w którym przestaje działać powyborczy napęd i zapał z przejmowania, a pojawiają się mechanizmy typowe dla partii władzy oraz konflikty między ministrami wynikające nie tyle z ich poglądów wyniesionych z opozycji, co z dorobku na nowym stanowisku. Do tego dochodzą nieudane próby forsowania pomysłów w bezwładnym aparacie urzędniczym oraz oddolne ruchy aparatu partyjnego i sympatyków, którzy domagają się udziału w dzieleniu fruktów.
– To naturalny proces dla każdej partii władzy. O ile dotychczas PiS był skoncentrowany na walce z przeciwnikami politycznymi, to teraz zaczyna się walka wewnętrzna o tort, do którego się dobrano. Staje się typową partią rządzącą, która obrasta cwaniakami, interesami i walkami frakcyjnymi – mówi politolog Marek Migalski. Jak podkreśla, ostatnie wystąpienia prezesa Jarosława Kaczyńskiego świadczą o tym, że widzi ten proces i próbuje mu przeciwdziałać, obawiając się jego skutków dla sprawności rządzenia i utraty poparcia przez PiS.
Bardzo dobrze widać to w tym, jak zmienił się ciężar krytyki ministrów. Jeszcze w czerwcu zarzutem ze strony prezesa PiS pod adresem Witolda Waszczykowskiego, Konstantego Radziwiłła czy Pawła Szałamachy było to, że „tabory nie nadążają”. Innymi słowy nie są realizowane wyborcze zapowiedzi choćby w postaci zgłaszania projektów ustaw czy zmian kadrowych w podległych resortach. Teraz, jak wynika z relacji z obrad ostatniej Rady Politycznej PiS, punktem krytyki stała się rządowa rzeczywistość. „Gorącym żelazem wypalimy tych, którzy myślą tylko o sobie w urzędach i spółkach” – to najbardziej znany cytat Kaczyńskiego powtarzany przez różne media. W tym kontekście odbierane jest niepowołanie w skład Komitetu Politycznego PiS ministra skarbu Dawida Jackiewicza, co znacząco osłabia jego pozycję polityczną.
Ale krytyka była szersza i nie dotyczyła tylko jego. Jak wynika z relacji z Rady Politycznej PiS, Jarosław Kaczyński skrytykował np. władze PKP SA, powołane przez ministra Andrzeja Adamczyka, że nie chcą przekazać terenów warszawskich Odolan na potrzeby programu „Mieszkanie plus”, za który zresztą odpowiada resort Andrzeja Adamczyka. To program, który ma być sztandarowym przedsięwzięciem PiS zapewniającym dostęp do tanich mieszkań niezamożnym rodzinom. – To pokazuje, że Adamczyk ma problemy z kierowaniem resortem – komentuje polityk partii rządzącej. Sytuacja ministra na pewno nie jest łatwa. Kolej to najtrudniejszy obszar podległy rządowi, w tym sektorze będzie do wydania 67 mld zł do 2023 r., a na razie z inwestycjami na kolei są kłopoty, co budzi zaniepokojenie w resorcie rozwoju, którego strategia opiera się m.in. na wykorzystaniu unijnych środków.
Syndrom Misiewicza
PiS zaczyna mieć także kłopoty kadrowe. Widać to na podstawie dwóch zjawisk. To z jednej strony syndrom Misiewicza. W resortach zaroiło się od młodych ludzi, którzy przyszli razem z nową ekipą, weszli do gabinetów politycznych lub urzędów, poczuli się pewnie i próbują dyrygować tymi instytucjami. Przypadek Bartłomieja Misiewicza jest szczególny. Niedawno trafił do potężnego przedsiębiorstwa, jakim jest Polska Grupa Zbrojeniowa. Jako człowiek bez wykształcenia i doświadczenia jest postrzegany jako kurator interesów ministra Macierewicza w firmie. Podobne metody stosował Wiktor Janukowycz, który podczas swojej prezydentury do kluczowych spółek wprowadzał swoich smotriaszczych, pilnujących interesów władzy.
– Jeśli tacy ludzie nie prezentują dużej wiedzy ani doświadczenia i nie chcą się uczyć, za to woleliby rządzić, to skutki ich działań nie są najlepsze – mówi urzędnik jednego z kluczowych resortów, który trafił do niego wraz z nową ekipą. Mimowolnym przykładem tej grupy stał się właśnie Misiewicz, szef gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza i rzecznik MON. Docenienie go przez ministra medalem czy wciśnięcie do nadzoru PGZ zrobiło z niego łatwy cel. Faktem jest, że takie zjawiska istniały również w poprzednich ekipach. Zaufani ministrów, młodzi ludzie, byli wysyłani jako ich oko i ucho do nadzorowanych firm. Ale na ogół mieli wymagane wykształcenie i nie trzeba było dla nich naginać wymogów.
Drugi, ważniejszy argument wynika z tego, że PiS zdobył poparcie, krytykując tego typu zjawiska. Cała filozofia PiS oparta była na zakwestionowaniu oligarchizacji życia politycznego i stosunków w spółkach z udziałem Skarbu Państwa. Próba wysłania zaufanego doradcy Donalda Tuska Igora Ostachowicza do władz PKN Orlen została zatrzymana z powodu oburzenia w mediach.
Po wczorajszej reakcji Beaty Szydło widać, że jest refleksja. – Rozmawiałam z ministrem na temat tej sytuacji. Mam nadzieję, że będą również wyciągnięte wnioski. Wszyscy politycy PiS i ministrowie rządu muszą pamiętać – jeśli chcemy się wywiązać z zobowiązań, musimy pamiętać, czego oczekują Polacy. Polacy powiedzieli, że mają dosyć buty i arogancji władzy. Wychodząc do swoich biur, codziennie musimy powtarzać: pokora, pokora, pokora – mówiła Beata Szydło w TVN24. Nie wiadomo jednak, na ile odgórne starania będą w stanie okiełznać zjawisko skoku na tort.
Po pierwszej fali PiS-owskich nominacji w resortach, urzędach czy spółkach idzie druga. W tej pierwszej chodziło o to, by partia obsadziła poszczególne placówki, tak by realizowały politykę PiS. W ten sposób można odczytywać nawet takie nominacje jak Wojciecha Jasińskiego na szefa PKN Orlen. Obecne nominacje mają spłacić kampanijne zobowiązania wobec sympatyków i pozwolić poszerzać strefę wpływów.
– Mamy do czynienia z wojną frakcyjną, która nie ma nic wspólnego z ideowością. Raczej z wewnętrzną rywalizacją. Nie chodzi o to, by daną posadę dostał ktoś z PiS, ale jeszcze z „mojej” frakcji. Wtedy już naprawdę wciska się swojego kumpla czy pociotka – zauważa Migalski. I dodaje: – Dochodzę do wniosku, że w polityce się nie przegrywa, bo się doprowadziło kraj do ruiny finansowej. Ludzie nie rozróżniają wielkich liczb, np. miliardów od bilionów. Nic im to nie mówi. Co innego, gdy ktoś kupił wino za 250 zł, ośmiorniczki lub, jak obecnie, gdy dwudziestosześciolatek z PiS ma ciepłą synekurę mimo braku wykształcenia. To ludzi denerwuje i Kaczyński widzi, że na dłuższą metę syndrom Misiewicza jest zgubny dla partii – podkreśla Migalski.
Rok Szydło
Można się spodziewać presji na ministrów w kolejnych tygodniach. Za dwa miesiące minie rok od powołania rządu Beaty Szydło. Trzeba będzie pokazać bilans rządzenia. – To będzie poważny test. Jeśli porównamy to z pierwszym rokiem AWS, to tam tempo było niebywałe, PiS też zapowiadał szalone tempo. Pojawi się zatem kwestia pokazania, co oprócz 500 plus się udało. Były też zmiany w prokuraturze, ale reszta to głównie obsadzenie instytucji i wojna z Trybunałem Konstytucyjnym. To może być moment, w którym ekipa, o której wszyscy myślą, że biegnie w szalonym tempie, przystanie, żeby ocenić dystans, i okaże się, że nie dobiegła bardzo daleko – zauważa politolog prof. Rafał Matyja.
Paradoksalnie wiele kłopotów PiS bierze się z sukcesu wprowadzenia programu 500 plus. To sztandarowy i najbardziej kosztowny postulat i on decydował o rządowej polityce w ostatnim roku. Teraz wiadomo, że w przyszłym budżecie wyłoży na ten cel 23 mld zł, dlatego inne duże projekty muszą być blokowane. Z tego powodu w samym rządzie rośnie irytacja ministrów na szefa resortu finansów. Wielu z nich po blisko rocznym pobycie na swojej funkcji zgłasza wiele pomysłów, część z nich napotyka „nie” ze strony ministra finansów. – Posiedzenia wyglądają tak, że ministrowie składają różne propozycje, często nawet niezbyt kosztowne, i słyszą od ministra finansów „nie”. W końcu dochodzi do sceny, że pół rządu mówi: „Paweł, zgódź się”, i słyszy w odpowiedzi „nie” – mówi osoba z PiS. Sytuacji nie polepsza fakt braku umiejętności komunikacyjnych u ministra finansów. W partii miał zawsze pozycję eksperta, a nie osoby o silnej pozycji politycznej. Natomiast ma poważne argumenty za swoimi racjami, budżet na przyszły rok jest napięty i zakłada, że deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 2,9 proc. PKB, tuż poniżej bariery 3 proc. będącej kryterium konwergencji. Każde zwiększenie wydatków przybliża nas do przekroczenia tego progu, tym bardziej że dane z gospodarki pokazują, iż wzrost może nie być tak szybki, jak założył rząd. Atutem obu ministrów jest wsparcie Beaty Szydło. Wczoraj pytana przez Bogdana Rymanowskiego o ewentualną dymisję ministrów Szałamachy, Krzysztofa Jurgiela czy Andrzeja Adamczyka zdecydowanie odpowiedziała: „Oczywiście, nie”. Przeciwnicy starają się jednak docierać do lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego i w ten sposób wpłynąć na decyzje personalne. A sytuacji nie ułatwia konstrukcja w obozie władzy. Premier Beata Szydło kieruje rządem, ale liderem obozu i arbitrem w wewnętrznych sporach jest Jarosław Kaczyński. Jej decyzje mogą być podkopywane właśnie przez próby dotarcia do prezesa przez osoby niezgadzające się z jej decyzjami. Taki wpływ Jarosława Kaczyńskiego widać nie tylko w sprawach personalnych.
Priorytet na sfinansowanie programu 500 plus powinien się przełożyć na racjonalizację innych postulatów wyborczych. Tak się stało w przypadku kwoty wolnej, bo jak wynika z nieoficjalnych informacji o pracach nad nowym systemem podatkowym, skorzystają na nim osoby o najniższych dochodach, a koszty jej wprowadzenia poniosą ci o średnich i wyższych. Podobnej racjonalizacji spora część rządu chciałaby w kwestii obniżenia wieku emerytalnego, bo koszty odwrócenia reformy Tuska dla finansów publicznych będą ogromne. Stąd różne pomysły, o których słychać w rządowych kuluarach – dodania stażu, który miałby opóźnić moment przejścia na emeryturę, czy ograniczenia możliwości pracy przy pobieraniu emerytury. – Kaczyński mówi, że projekt ma wejść w życie w wersji kampanijnej, próbujemy to zmienić, ale na razie bez efektu – mówi jeden z ministrów. Inny dodaje, że powodami tego są odseparowanie prezesa od rządu i brak odpowiedzialności za bieżące kierowanie gabinetem i dostęp do analiz. Efekt jest taki, że rząd, opiniując prezydencki projekt, nie ośmielił się sugerować jakichś istotnych ingerencji poza propozycją rozważenia ograniczenia dorabiania na emeryturze.
Taki mechanizm na dłuższą metę może przysporzyć PiS-owi kłopotów. Obniżka wieku emerytalnego i program 500 plus pod koniec tej kadencji mają kosztować 40 mld zł rocznie, czyli 2 pkt proc. PKB. To ponad 4 proc. wydatków sektora publicznego. To naprawdę dużo. I możliwe są dwa negatywne scenariusze z tym związane. Pierwszy: zablokuje to inne pomysły w ostatnich dwóch wyborczych latach albo PiS, by je zrealizować, nie będzie przejmował się limitem deficytu. Drugi taki, że przyjdzie spowolnienie gospodarcze (a każdy rząd, który w Polsce rządził pełną kadencję, się na nie łapał) i wówczas nie tylko nie starczy na nowe pomysły, ale trzeba będzie ostro ciąć dotychczasowe wydatki. Żaden z tych scenariuszy nie jest korzystny z punktu widzenia PiS. A jeśli taki schemat się powtórzy i okaże się, że w innych sferach sposoby rozwiązania różnych problemów mogą się okazać sprzeczne z politycznym kompasem PiS, to kłopoty partii będą rosły.
Presja na ministrów będzie rosła. Za dwa miesiące minie rok od powołania rządu Beaty Szydło. Trzeba będzie pokazać bilans rządzenia. PiS zapowiadał szalone tempo. Pojawi się zatem pytanie, co oprócz 500 plus się udało

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej