Oto starcie tytanów w tureckim stylu. Po jednej stronie ringu stoi premier Recep Tayyip Erdogan. Po drugiej Fethullah Gülen, duchowny i twórca jednej z najpotężniejszych organizacji pozarządowych w świecie muzułmańskim. Obaj walczą o rząd dusz nad Bosforem.
Scenariusz przewrotu został napisany poza Turcją – Erdogan powtarzał to zdanie od momentu, w którym zdecydował się zareagować publicznie na nieudolnie przeprowadzony bunt armii w połowie lipca. Przesłanie było czytelne: za nieudanym zamachem stanu miał stać 75-letni Gülen, a Zachód – nawet jeśli bezpośrednio go nie wsparł – to przynajmniej przymknął oko.
Po opanowaniu sytuacji przyszedł czas na rozliczenie. 1900 lat więzienia – plus dwa wyroki dożywocia – to łączna kara, jakiej domagają się tureccy prokuratorzy dla Gülena. Liczący, bagatela, 2527 stron akt oskarżenia trafił już do sądu w niewielkim jak na lokalne realia mieście Usak w centralnej Turcji. Wbrew pozorom, nawiązania do niedawnego zamachu stanu są w pozwie tylko niewielką wzmianką. Prokuratorzy przez cały ostatni rok mieli tropić finansowe machinacje Gülena i powiązanych z jego organizacją Hizmet (Służba) firm.
Mieszkający na co dzień w Pensylwanii kaznodzieja otwiera długą, liczącą 111 nazwisk listę oskarżonych. Prokuratorzy zarzucają im zbieranie i wyprowadzanie z Turcji funduszy, które poprzez powiązane z duchownym i jego poplecznikami spółki miały trafiać prawdopodobnie na amerykańskie konta Gülena. Złożony we wtorek akt oskarżenia dopełnia listę spraw założonych duchownemu w ciągu ostatnich czterech tygodni.
Zdrada przeciw jedności kraju
A to dopiero początek: Ankara najwyraźniej postanowiła ostatecznie rozprawić się z liczącą być może nawet kilka milionów ludzi siecią sympatyków imama. Dziś zresztą żaden turecki dygnitarz nie wykrztusi słowa Hizmet, tylko – Terrorystyczna Organizacja Gülena, opisywana też akronimem FETÖ (Fetullahçi Terör Örgütü). W tym samym czasie, kiedy prokuratorzy składali w sądzie w Usak opasły akt oskarżenia, tureckie służby wywiadowcze opublikowały treść zaszyfrowanej wiadomości, jaką miał Gülen rozesłać do swoich zwolenników, którzy uciekli w ciągu ostatniego miesiąca z ojczyzny. Duchowny ma ich namawiać, by się organizowali i angażowali w działania przeciwko Turcji. „Jednoczcie się pod egidą Hizmet, organizujcie ruch w kraju, w którym się znajdujecie” – miał apelować duchowny. „Nie używajcie słów »zbiec« czy »uciekać«. Zamiast używać tych pojęć, mówcie, że to hidżra (ucieczka Mahometa z Mekki do Medyny, dziś tym pojęciem określa się też pielgrzymkę upamiętniającą wydarzenia z Koranu – aut.) z powodu nacisków i okrucieństwa, jakiego doświadczacie w Turcji” – klaruje.
Turecki dziennik „Hürriyet” twierdzi, że turecki wywiad przejął wiadomości, jakie zwolennicy Gülena mieli sobie przesyłać za pomocą niezbyt popularnych komunikatorów Eagle oraz Bylock. Lider miał wyłuszczać w czterech lakonicznych punktach reguły postępowania w obecnej sytuacji: brać nogi za pas, rodzinę ze sobą, lądować w innym państwie i brać się do roboty. Są też praktyczne wskazówki: Ukraina, Rumunia, Gruzja czy północny Irak to dobre kraje tranzytowe, ale lider ruchu odradza swoim sympatykom osiadanie w tych miejscach – mają zbyt dobre relacje z Ankarą i nie będą oni tam bezpieczni. Zamiast tego najlepiej wybrać Albanię, Kirgistan, Macedonię, Bośnię i Hercegowinę, Belgię, Holandię, Niemcy, Kanadę, USA, RPA czy wreszcie Egipt.
Cóż, rejterada prawdziwych i urojonych zwolenników imama nie dziwi. W ciągu ostatniego miesiąca przez Turcję przetoczyło się tornado: poza aresztowaniem kilku tysięcy osób, które miały – lub mogły mieć – bezpośrednio do czynienia z próbą przewrotu, pracę straciło co najmniej kilkadziesiąt tysięcy innych. Czystki przetoczyły się przez armię i struktury bezpieczeństwa, urzędy państwowe, a wreszcie – przez uniwersytety i szkoły (bastion Hizmet, gdyż Gülen przez lata budował swoją pozycję i autorytet na działaniach edukacyjnych). W ostatnich dniach kolejna fala represji spadła na biznes: służby bezpieczeństwa wpadły do biur co najmniej 44 firm, w tym tygodniu m.in. do potentata branży budowlanej, firmy Akfa Holding oraz sieci supermarketów A101 (około 6300 sklepów w całym kraju).
To gniazda terroryzmu – miał podsumować Erdogan. – Poodcinamy wszystkie te biznesowe powiązania, wszystkie dochody firm powiązanych z Gülenem. Nie okażemy nikomu ani odrobiny litości – zapewniał. Cóż, rzeczywiście: prezes Akfa Holding Fatih Aktas wylądował już wraz z żoną za kratkami. To samo właściciel A101, Turgut Aydin, aresztowany w położonej nad Morzem Czarnym prowincji Trabzon. Według policji z zarzuconej na sympatyków FETÖ obławy wymknęło się prawdopodobnie ok. 70 osób – siedem jest na pewno poza Turcją, miejsca pobytu pozostałych nie ustalono.
Imam nie pozostaje zresztą sułtanowi dłużny. „Wzywam do międzynarodowego śledztwa w sprawie nieudanego przewrotu w Turcji” – nawoływał w ubiegłym tygodniu na łamach francuskiego dziennika „Le Monde”. W długim artykule wytykał Erdoganowi, że obciążył go odpowiedzialnością za coup d'etat ledwie dwadzieścia minut po tym, jak pojawiły się doniesienia o próbie wojskowego zamachu stanu. „Jeżeli wśród organizatorów tego zamachu są jacyś oficerowie, którzy uważali się za sympatyków ruchu, biorąc udział w tych wydarzeniach, popełnili oni zdradę przeciw jedności kraju” – zapewniał.
„Nikt nie stoi ponad prawem, dotyczy to także mnie – dowodzi Gülen. – Członkowie Hizmet nie byli zamieszani w ani jeden incydent związany z przemocą w ciągu pięćdziesięcioletniej historii ruchu. Nie wyszli na ulice nawet wtedy, gdy trzy lata temu stali się obiektem »polowania na czarownice«, jak ujął to sam pan Erdogan. Wzywam rząd Turcji, by dopuścił do stworzenia międzynarodowej komisji, która przeprowadzi śledztwo w sprawie przewrotu i obiecuję pełną współpracę w tym zakresie. Jeżeli komisja uzna, że choćby dziesiąta część oskarżeń rzucanych pod moim adresem jest usprawiedliwiona, jestem gotów wrócić do Turcji i ponieść choćby najcięższą karę” – skwitował. Cóż, wymiana retorycznych ciosów z Ankarą to dla Gülena nie pierwszyzna.
10 listopada 1938 r. Koincydencja nieprzypadkowa
Magazyn „Foreign Policy” uwielbia zabawy takie jak choćby „Ranking państw upadłych” czy „Ranking stu najważniejszych intelektualistów świata”. Osiem lat temu redaktorzy magazynu nie mogli wyjść ze zdumienia: wszystkie miejsca w pierwszej dziesiątce zajęli muzułmańscy myśliciele. A na pierwszej pozycji, rzecz jasna, Gülen. „Nikt nie szerzy słowa tak efektywnie jak człowiek, który otwiera listę” – podsumowywała redakcja. Imam znalazł się w towarzystwie m.in. laureatów Pokojowej Nagrody Nobla – Muhammada Yunusa i Shirin Ebadi, pisarza Orhana Pamuka, liberalnego myśliciela z Iranu Abdolkarima Sorusha oraz egipskiego telekaznodziei Amr Khaleda. I nieco bardziej kontrowersyjnych – Yusufa Al-Qaradawiego czy Tarika Ramadana.
Dla Gülena było to zapewne ukoronowanie półwiecza starań o poprawę wizerunku. Symboliczne kontrowersje towarzyszą mu bowiem, nomen omen, od urodzenia. Oficjalnie przyjęta data to 1941 r., natomiast nierzadko jego zwolennicy przekonują, że rodzice imama – nie najgorzej sytuowana rodzina duchownego z położonego na wschodzie Turcji Erzurum – ociągali się trzy lata ze zgłoszeniem narodzin dziecka, a prawdziwa data urodzin Fehtullaha to 10 listopada 1938 r. Tak się składa, że to data śmierci twórcy Republiki Mustafy Kemala Atatürka. A więc koincydencja równoznaczna z przekazaniem przywództwa, to nie ulega wątpliwości.
Kolejny problematyczny punkt w biografii to wczesna młodość: Gülen – syn imama, wyedukowany w medresie, wygłaszający pierwsze kazania już w wieku 14 lat – za młodu zafascynował się doktryną stworzoną przez Saida Nursiego. Ten duchowny kurdyjskiego pochodzenia zasłynął nie tylko z liczącego sześć tysięcy stron komentarza do Koranu, ale także oporu przeciw modernizacji a la Atatürk. Stworzony przez niego ruch zwolenników miał być wzorcem dla Hizmet.
A jednak Gülen poszedł w inną stronę, pragmatyczną – można by rzec. Przyszły adwersarz Erdogana zaczął dopieszczać w swoich kazaniach kastę drobnych kupców z Anatolii, wpajając im ascetyczne zasady życia i prowadzenia biznesu. Po latach zaczęto nazywać tamtejsze elity biznesowe „anatolijskimi kalwinistami”, co zresztą wcale im nie przeszkadzało. Sojusz z bazarem stanął zresztą u podstaw dzisiejszego imperium fehtullahistów – dzięki datkom Gülen mógł fundować szkoły, gazety czy stacje telewizyjne. Naloty służb bezpieczeństwa na czołowe tureckie firmy w ostatnich tygodniach nie są przypadkowe.
Jednoosobowa nieuzbrojona organizacja terrorystyczna
„Nigdy się nie ożenił, za to zgromadził wokół siebie tłum sympatyków, od studentów i ich profesorów, po anatolijskich bogaczy i prostych robotników” – pisała kilkanaście lat temu o Gülenie Marvine Howe, wieloletnia szefowa biura „The New York Times” w Turcji i Grecji, w książce „Turkey: A Nation Divided Over Islam's Revival”. „To zapewne najbardziej prominentny żyjący turecki przywódca religijny, który, jak twierdzi, nigdy nie głosował i nie był związany z żadną partią polityczną” – dorzucał kilka lat później w swoich wspomnieniach znad Bosforu korespondent BBC Chris Morris.
Mimo tego – a może właśnie dlatego – polityka nie chciała o nim zapomnieć. „Byłem świadkiem każdego przewrotu w Turcji i, jak wielu innych Turków, wiele po każdym wycierpiałem. Wylądowałem w więzieniu junty po przewrocie w marcu 1971. Po zamachu we wrześniu 1980 r. wydano nakaz aresztowania mnie i przez sześć lat żyłem jako zbieg. Zaraz po zamachu stanu w lutym 1997 r. złożono przeciwko mnie akt oskarżenia z żądaniem kary śmierci za przewodzenie „nieuzbrojonej organizacji terrorystycznej złożonej z jednego człowieka” – skarżył się Gülen w artykule dla „Le Monde”.
Kerem Öktem, turecki historyk specjalizujący się we współczesnej historii kraju, twierdzi, że to właśnie w latach 90. Hizmet nabrał wiatru w skrzydła. „Działając jak protestanckie misje, które niosły kaganek oświaty nawet do najdalszych zakątków niegdysiejszego imperium, szkoły Gülena zaczęły tworzyć tureckojęzyczne i protureckie elity w całym regionie” – pisze w swojej historii Turcji po 1989 r. „Angry Nation”.
Nie bez wpadek. Po wspomnianym przewrocie w 1997 r. z szeregów armii zwolniono 167 oficerów związanych z ruchem, a policjanci zajmujący się monitorowaniem islamskich radykałów twierdzili, że imam chce „zinfiltrować państwową biurokrację w celu stworzenia systemu bazującego na szariacie”. Trzy lata później sprawa znalazła finał w sądzie: w akcie oskarżenia Gülen widniał jako „najpotężniejszy i najbardziej efektywny islamski fundamentalista w Turcji, kamuflujący swoje metody pod maską umiarkowanego demokraty”. Pojawiły się dokonane ukradkiem nagrania, na których rzekomo kaznodzieja poucza swoich sympatyków, że jeśli „wychylą się zbyt wcześnie, świat zmiażdży im głowy”.
Nie pierwszy i nie ostatni raz wojowano z Gülenem taśmami. Zresztą to zapewne właśnie ta sprawa sprawiła, że w 1999 r. wyjechał na leczenie (ma kłopoty z cukrzycą i sercem) do Stanów, z którego już nie wrócił do ojczyzny. Niezmiennie odcinał się jednak od kolejnych taśm, a oficjalnie lider Hizmet, jak i jego ludzie, mówili to samo. „Połączenie dorobku Republiki i Imperium, tradycji i współczesności, wiary i świeckiego systemu – pisze Morris. – On chce stworzyć złote pokolenie muzułmanów, którzy będą promować wartości moralne islamu w nowy sposób i wpływać na politykę”.
Nie inaczej mówiono przez prawie dekadę o Erdoganie. Trudno się zatem dziwić, że wcześniej czy później dotychczasowi sojusznicy w religijnej odnowie zaczęli ze sobą konkurować.
Nisko upadli, słuchają rządowych telefonów
– Cokolwiek masz w domu, masz się tego natychmiast pozbyć, OK? – tak Erdogan miał strofować syna. – A co miałbym mieć? Pieniądze są w sejfie – odpowiada zaskoczony delfin. – Właśnie o tym mówię. Wysyłam po nie twoją siostrę – uciął ówczesny szef rządu, dziś prezydent. – Dzwoń do wujka, musi zrobić to samo, zadzwoń też do szwagra – instruował.
Do rozmowy miało dojść w grudniu, niecałe trzy lata temu, może godzinę po tym, jak dochodzeniowcy z departamentu przestępstw finansowych zaczęli wyważać drzwi do biur rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) oraz domów jej polityków i powiązanych z nimi biznesmenów. W areszcie znalazło się wówczas przynajmniej trzech urzędujących ministrów, członkowie ich rodzin, burmistrzowie, prezesi: 47 osób za jednym zamachem.
Nagranie z rzekomą rozmową Erdogana z synem – a wkrótce po nim trzy kolejne „taśmy”, dokumentacja pospiesznego wywożenia „kompromatów” – rychło znalazły się w internecie. – Wsiadaj do helikoptera i uciekaj z kraju albo zrezygnuj – grzmiał lider opozycyjnej Partii Republikańskiej (CHP) Kemal Kilicdaroglu. A ponieważ wkrótce później śledztwo skończyło się blamażem, wszyscy aresztowani odzyskali wolność, a sprawa przyschła w ciągu tygodni.
Sułtan nie zapomniał jednak nauczki. – To fałszywka, oni słuchają zaszyfrowanych rządowych telefonów. Oto jak nisko upadli – dowodził szef rządu. „Oni” to, rzecz jasna, sympatycy Hizmet. Jak twierdzi na łamach „Le Monde” Gülen, w ramach retorsji Ankara posłała wówczas do więzienia ok. 4 tys. zwolenników ruchu, zwolniła „dziesiątki tysięcy” urzędników, przejmowała organizacje pozarządowe i przedsiębiorstwa. „I nie byli w stanie znaleźć choćby jednego dowodu na potwierdzenie swoich zarzutów – triumfuje imam. – Jeszcze w maju tamtego roku premier nazywał mnie zesłanym przez niebiosa, w grudniu mówił już o nas »zabójcy i krwiożercze wampiry« – dowodzi.
Trzy lata temu Hizmet był u szczytu potęgi. Jak twierdzą niektórzy analitycy, sympatykiem ruchu może być – w mniejszym czy większym stopniu – nawet co dziesiąty Turek na świecie. Ruch prowadzi tysiące szkół i niezależnych od rządów instytucji opieki społecznej. Tak samo, jak trudno określić, ilu ma dokładnie członków – czy przynajmniej sympatyków – tak samo trudno byłoby powiedzieć coś o jego finansach. Dość rzec, że w razie potrzeby na wskazane przez lidera cele mogłyby popłynąć miliardy dolarów. Zdaniem Selahattina Demirtasa, kurdyjskiego polityka ze wschodniej Turcji, przez niemal dekadę – do afery taśmowej – członkowie ruchu byli otwarcie nagradzani za lojalność wobec AKP stanowiskami w administracji państwowej. Cóż, tym łatwiej jest ich dziś zidentyfikować.
Öktem z kolei podkreśla globalny zasięg. „Służba zaczęła rosnąć w latach 70., jako nowoczesna forma tradycyjnych bractw religijnych. W latach 80. organizacja stała się szczególnie popularna, przyciągając wówczas wiele osób, a w kolejnej dekadzie zaczęła wypełniać próżnię tam, gdzie państwo zawiodło: w sektorze edukacyjnym, usługach socjalnych, mediach. Powstały tysiące studenckich kół zainteresowań, czytelni, setki szkół. Najpierw w Turcji, po upadku ZSRR w republikach azjatyckich, potem na Bałkanach i w Rosji, wreszcie w muzułmańskich krajach Azji i Afryki. A na koniec w państwach zachodnich z dużą turecką diasporą” – pisze. Dziś można usłyszeć, że Hizmet jest obecny w 180 państwach, niemalże wszystkich na świecie.
„Tylko w Turkmenistanie grupa Gülena założyła 13 szkół i uniwersytet. Jej program nauczania akcentował dumę narodową znacznie bardziej niż wartości religijne. Zaledwie godzina w tygodniu była przeznaczona na naukę historii religii – opisywał Hugh Pope, wieloletni korespondent „Wall Street Journal” w regionie, autor reportażu „Sons of the Conquerors. The Rise of the Turkic World”. – W niewielkiej Republice Tuwy na granicy Rosji z Mongolią nauczyciel Gülena ożenił się z córką prezydenta. W Turkmenistanie lokalne elity rywalizowały o nieliczne dostępne miejsca w szkołach ruchu. Nawet Ormianie wysyłali tam swoje dzieci – podsumowywał.
Decyzja na krawędzi prawa
Nic więc dziwnego, że sprawa Gülena przestaje dziś być wewnętrznym problemem Turcji, a staje się zarzewiem sporów między państwami i wewnątrz nich. Oczywiście najpoważniejszy toczy się między Ankarą a Waszyngtonem, który opiera się przed deportacją sędziwego imama do ojczyzny. – Nie ma żadnego kompromisu w sprawie wydania i osądzenia w Turcji tego przywódcy terrorystycznego – ucinał tymczasem premier Binali Yildirim, niedwuznacznie napomykając o rosnącej fali antyamerykanizmu w kraju będącym, bądź co bądź, kluczowym partnerem w NATO. Waszyngton już szuka kompromisowego wyjścia. W środę z Erdoganem spotkał się wiceprezydent Joe Biden, a w październiku zapowiadana jest wizyta w Ankarze sekretarza stanu Johna Kerry'ego.
O ironio, być może Amerykanie znajdą jakiś sposób, by Gülen zachował wolność, ale dla jego zwolenników szanse na kompromis są zerowe. Najlepszym przykładem jest Abdullah Buyuk, właściciel niedużej firmy software, który już pod koniec 2015 r. zwrócił się do bułgarskich władz z prośbą o azyl. Buyuk nie ukrywał w ojczyźnie, że jest sympatykiem imama – i po 2013 r. zaczęły spadać na niego kolejne nieprzyjemności, co ostatecznie skłoniło go do wyjazdu. Po lipcowym zamachu o Buyuka upomniał się osobiście szef tureckiego MSZ. – Jest taki zdrajca w Bułgarii. Wysyłamy po niego ekipę – zapowiedział Mevlut Cavusoglu. I rzeczywiście decyzja o przyznaniu azylu – potwierdzona już w bułgarskich sądach – została cofnięta. Bojko Borysow, bułgarski premier, nie ukrywał, że poświęca Buyuka w imię ważniejszej sprawy. – Tak, to była decyzja na krawędzi prawa – przyznał w telewizyjnym wywiadzie kilka dni temu. – Ale nie możemy pozwolić na to, by fala migrantów zalała Bułgarię. To ma dla nas wielkie znaczenie, by podtrzymywać dobre relacje z Turcją – dowodził.
Azerski prezydent Ilham Alijew nie musi się z niczego tłumaczyć. – Aby zapobiec nielegalnym działaniom na terytorium Azerbejdżanu, których mogliby się dopuścić zwolennicy terrorystycznej organizacji Fehtullaha Gülena, prokurator generalny postanowił podjąć w tej sprawie śledztwo kryminalne – uciął rzecznik rządu. Rychło po zamachu Baku zamknęło prywatną stację telewizyjną, która zapowiadała emisję wywiadu z Gülenem, taki sam los spotka zapewne szkoły Hizmet na terytorium tego kraju.
Pytanie, na który kraj przyjdzie teraz kolej. Rzekome zaszyfrowane wiadomości Gülena do swoich sympatyków zawierają wskazówki dotyczące m.in. Niemiec, Belgii czy Holandii. Całkiem trafnie, te państwa były do tej pory azylem dla uciekinierów znad Bosforu. Pytanie, czy pogróżka Ankary – pod postacią otwarcia granic dla tysięcy uchodźców i imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki – zrobi na nich wrażenie.
1900 lat więzienia plus dwa wyroki dożywocia – to łączna kara, jakiej domagają się tureccy prokuratorzy dla Fethullaha Gülena. Liczący, bagatela, 2527 stron akt oskarżenia trafił już do sądu w niewielkim jak na lokalne realia mieście Usak w centralnej Turcji.