Europejczykowi, który opowiada się za zjednoczonym kontynentem – a takim właśnie jestem – trudno jest poradzić sobie z konsekwencjami Brexitu. London School of Economics przeprowadziła wśród Brytyjczyków badanie na temat emocjonalnego wpływu tej decyzji na nich. Od 30 do 40 proc. przeciwników opuszczenia Unii Europejskiej po ogłoszeniu wyników płakało lub było blisko łez. Z kolei wśród zwolenników Brexitu do płaczu (a były to prawdopodobnie łzy radości) przyznało się 10 proc. badanych. Zatem nie tylko polityczne, lecz i psychologiczne oddziaływanie referendum okazało się ogromne.
To dość oczywiste, że Wielka Brytania i reszta Unii przechodzi teraz przez pięć etapów żałoby, opisanych przez amerykańską lekarkę Elisabeth Kuebler-Ross w słynnej książce z 1969 r. „Rozmowy o śmierci i umieraniu”. Wykorzystywanie opisanego przez nią modelu do opisania sytuacji politycznej może wydawać się niestosowne, lecz jeśli wziąć pod uwagę, że polityka jest wynikiem zbiorowych działań ludzi, nie będzie to nadużyciem. Wiele osób, nawet Nigel Farage z Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), ze swoją kampanią przeciwko UE, było i jest emocjonalnie zaangażowanych w europejski projekt i jego wpływ na nasze codzienne życie. Dla wielu osób w Wielkiej Brytanii, czego dowiodły niedawne demonstracje, wyjście z Unii oznacza utratę czegoś, co cenili, nawet kochali.
Pierwszy etap to zaprzeczenie. Negacja objawia się pod różnymi postaciami. Na przykład w mówieniu, że brytyjski parlament mógłby podjąć decyzję, która pozwoli zignorować wynik referendum albo że decyzja parlamentu konieczna jest do uruchomienia art. 50 traktatu z Maastricht, który opisuje procedurę wyjścia z UE. Lub w żądaniu nowego głosownia, bo do Brytyjczyków dotarły już skutki opuszczenia UE. Podjęcie takich kroków forsują różne osoby – np. były premier Tony Blair, zaś do parlamentu wpłynęła petycja o rozpisaniu nowego referendum podpisana przez prawie 4 mln Brytyjczyków.
Etap drugi to gniew. Na tych, kogo uważa się za winnego straty. Widać to w zawirowaniach w Partii Konserwatystów i rezygnacji Davida Camerona. Gniew jest także kierowany w stronę Borisa Johnsona, lidera ruchu na rzecz Brexitu, który – po zwycięstwie – niespodziewanie wycofał się z walki o przywództwo wśród torysów. Gniew po Brexicie jest wykorzystywany w opozycyjnej Partii Pracy do próby walki z Jeremym Corbynem (to niesprawiedliwe, bo większość wyborców laburzystów głosowała za pozostaniem w UE, m.in. dzięki kampanii prowadzonej przez Corbyna). Złość jest również kierowana w stronę osób starszych, głosami których wygrała opcja wyjścia z UE.
Następny etap to odzyskiwanie kontroli. Co możemy teraz z tym wszystkim zrobić? Trwają gorączkowe dyskusje, jaką drogą Wielka Brytania ma podążać: norweską, szwajcarską lub kanadyjską? A może przyszłe stosunki z UE oprzeć na członkostwie w Światowej Organizacji Handlu? Jak rozwinąć nasze zdolności prowadzenia negocjacji handlowych, które od lat prowadziła za nas Komisja Europejska? (Nowa Zelandia zaproponowała nam usługi swoich prawników). Od debaty w parlamencie zaczęły się dyskusje o tym, jak należy chronić prawa obywateli UE mieszkających w Zjednoczonym Królestwie oraz Brytyjczyków mieszkających w państwach Unii. Przywódcy innych państw Wspólnoty już planują debaty nad przyszłą strukturą i funkcjonowaniem UE. Jak wiadomo, gorączkowa działalność często jest odpowiedzią na śmierć kogoś bliskiego. Bo pomaga złagodzić ból.
Kiedy minie pierwszy szok po Brexicie, jego miejsce zastąpi niepokój w związku z możliwym wybraniem Donalda Trumpa na prezydenta USA oraz wyborami we Francji, w Austrii oraz Niemczech. Ogarnie nas smutek oraz żal właściwy dla etapu czwartego – depresji. Zatęsknimy wówczas za strefą Schengen (Wielka Brytania korzystała z układu, choć nie była jego stroną), kiedy mogliśmy podróżować po kontynencie, zatęsknimy za utraconymi możliwościami współpracy naukowej i akademickiej, za otwartością i różnorodnością kulturową, którą cieszyliśmy się jako członek UE. Zaś brytyjskie organizacje pozarządowe i rolnicy ze smutkiem będą wspominać czasy grantów i dopłat.
Za kilka lat, gdy przyzwyczaimy się już do tej nowej sytuacji, reszta UE odkryje, że jest w stanie całkiem dobrze sobie bez nas radzić. Uwolni się od przymusu ciągłego zmagania się z negatywnym nastawieniem oraz uporem mieszkańców deszczowej wyspy. Wtedy my, Brytyjczycy, wkroczymy w ostatnią fazę żałoby – akceptacji. W tym momencie warto sobie przypomnieć, jak szybko Zachód przestał przejmować się Polską po II wojnie światowej. Lecz również warto pamiętać o tym, że wpadnięcie w strefę wpływów ZSRR nie zniszczyło nadziei i aspiracji Polaków. To samo stanie się ze Zjednoczonym Królestwem lub tym, co z niego zostanie – jeśli Szkocja ogłosi niepodległość. Królowa Elżbieta, która, niestety, już niezbyt długo będzie z nami, będzie świadkiem nie tylko utracenia imperium, porzucenia brytyjskiej Wspólnoty, lecz także odmowy uczestniczenia w budowie nowej Europy. Osobiście uważam, że Wielka Brytania powróci do UE (jeśli Unia Europejska przetrwa, a dynamika globalna i logika demograficzna sugerują, że tak będzie). Kiedy to się stanie, będziemy smutniejszym i, chciałbym wierzyć, mądrzejszym narodem.
Czy ja już przeszedłem ten cykl? Nie do końca, bo nadal jest we mnie złość. Ale mojego gniewu nie kieruję już w stronę osób, które opowiedziały się za Brexitem. David Harvey, brytyjski antropolog światowej sławy i profesor City University of New York, w ostatniej książce „The Ways of the World”, zwraca uwagę, że współczesne społeczeństwa odrzucają nie tylko rzeczy, lecz także style życia, stabilne związki i uświęcone tradycją sposoby postępowania – i to u zwykłych ludzi wywołuje przeciążenie zmysłów. Wynikiem tego jest blokowanie bodźców, nostalgiczne odwoływanie się do obrazów utraconej przeszłości oraz uproszczona interpretacja wydarzeń. Im mniej trwała rzeczywistość, tym większa potrzeba odkrycia lub stworzenia jakiejś wiecznej prawdy i poszukiwanie autentyczności i autorytetu w polityce. Czyż nie widzimy tu wytłumaczenia powodów Brexitu i wzrostu popularności populizmu?
Smutek ogarnia również, kiedy spojrzy się na to, kto poparł Brexit. Z opublikowanego ostatnio badania wynika, że najmniej zamożni Brytyjczycy głosowali za wyjściem z UE nie dlatego, że liczyli na zmniejszenie imigracji. Ludzie o niskich dochodach i niskich kwalifikacjach uważali, że opuszczenie Unii wzmocni gospodarkę, zmniejszy bezrobocie i zwiększy wpływy Wielkiej Brytanii, lecz jednocześnie spora część badanych nie wierzyła, że zmieni się cokolwiek. Zwykle do opisania podobnych zjawisk używa się terminu „alienacja” – i w tym przypadku może być on właściwy.
Zatem słuszniej jest kierować gniew w stronę brytyjskich elit politycznych: Davida Camerona, Tony’ego Blaira, Borisa Johnsona i innych, którzy wykorzystali niezadowolenie Unią dla osiągnięcia własnych celów politycznych i którzy stworzyli atmosferę sprzyjającą Brexitowi długoletnim negatywnym nastawianiem społeczeństwa do projektu europejskiego.
Czy powinienem pogodzić się z wynikiem referendum? Wystarczy powiedzieć, że wcale nie rozpaczałem po tym, gdy maleńka Islandia wyeliminowała Anglię z walki o mistrzostwo Europy w piłce nożnej. I że właśnie zaczynam żmudny proces nabycia polskiego obywatelstwa, nawet jeśli to wiąże się z wysłaniem prośby do naszego obecnego prezydenta. Każdy inaczej przeżywa żałob ę.
Czy powinienem pogodzić się z wynikiem referendum? Wystarczy powiedzieć, że wcale nie rozpaczałem po tym, gdy maleńka Islandia wyeliminowała Anglię z walki o mistrzostwo Europy w piłce nożnej.