Hillary Clinton wzywa do ukarania Rosji za Syrię i Ukrainę, ale to ona współodpowiada za fatalny w skutkach reset w stosunkach z Moskwą. Donald Trump chwali Władimira Putina, ale zapowiada, że w ostateczności zestrzeli rosyjskie samoloty
Przychylne wobec Władimira Putina i zgodne z rosyjską racją stanu wypowiedzi Donalda Trumpa powodują, że republikański kandydat na prezydenta USA jest dobrze odbierany na Kremlu, w odróżnieniu od jego prawdopodobnej rywalki w listopadowych wyborach, byłej pierwszej damy i byłej sekretarz stanu Hillary Clinton. Co nie znaczy, że Trump jako prezydent na pewno byłby z rosyjskiego punktu widzenia lepszym wyborem.
Problem z poglądami Trumpa jest taki, że nowojorski miliarder jest niekonsekwentny i często mówi rzeczy zupełnie z sobą sprzeczne, zatem trudno właściwie stwierdzić, jakie stanowisko zajmuje. Ale akurat Rosja jest tu wyjątkiem, bo w tej kwestii Trump prezentuje dość spójną linię. Swoimi wypowiedziami, czy to na temat Putina, czy Rosji, nieraz wprowadzał w konsternację kierownictwo Partii Republikańskiej, np. gdy mówił, że rosyjski prezydent realizuje typ przywództwa, jakiego Ameryce brakuje. – Lubię go, ponieważ nazwał mnie geniuszem. Powiedział, że Trump jest prawdziwym liderem – mówił o Putinie, zapewniając, że będzie się potrafił z nim dogadać.
Na dodatek w kilku innych sprawach mówi rzeczy, które idealne wpisują się w rosyjską rację stanu, czyli że USA nie powinny się angażować w Syrii, tylko zostawić walkę z Państwem Islamskim Rosjanom (choć dla wszystkich poza Trumpem jest oczywiste, że to nie z powodu Państwa Islamskiego Rosja się zaangażowała w ten konflikt), że NATO jest przestarzałe, a amerykańscy sojusznicy, jeśli chcą korzystać z ochrony militarnej USA, powinni za to płacić, czy popierając wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Wygląda na to, że Trump byłby dla Rosji prezydentem idealnym.
Szczególnie na tle Hillary Clinton, która w 2014 r. – nie będąc już sekretarzem stanu – porównała Władimira Putina do Adolfa Hitlera, a później wzywała do bardziej konkretnego ukarania Rosji za działania wobec Ukrainy i w Syrii. – Byłam i nadal jestem przekonana, że musimy wspólnym wysiłkiem naprawdę zwiększyć ich koszt dla Rosji, a zwłaszcza dla Putina. Sądzę, że nie zrobiliśmy wystarczająco dużo – mówiła Clinton. Była sekretarz stanu uważana jest za osobę bardziej zdecydowaną i nieprzejednaną w polityce zagranicznej niż prezydent Barack Obama i pod tym względem często bliżej jej do republikanów niż demokratów.
Ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Trudno zaprzeczyć, że Trump darzy Putina pewnym szacunkiem czy nawet sympatią, nie oznacza to jednak, że jako prezydent będzie się tym kierował. – Wierzę, że złagodzenie napięcia czy poprawa relacji z Rosją są możliwe tylko z pozycji siły – oświadczył Trump w wygłoszonym w kwietniu w Waszyngtonie przemówieniu na temat polityki zagranicznej. Co więcej, komentując na początku maja incydent na Bałtyku, gdy rosyjski samolot kilkakrotnie prowokacyjnie blisko przelatywał nad uczestniczącym w manewrach amerykańskim okrętem, Trump powiedział, że to pokazuje kompletny brak respektu w stosunku do USA i że w takiej sytuacji, gdy presja dyplomatyczna zawiedzie, Amerykanie będą musieli zestrzelić rosyjski samolot. – Jeśli to (dyplomacja – red.) nie zadziała, w pewnym momencie, gdy ten frajer do ciebie podleci, musisz strzelać – powiedział Trump.
Tego typu wypowiedzi powodują, że Trump wcale nie jest tak jednoznacznie dobrym wyborem dla Kremla. Siłą Władimira Putina jest m.in. jego nieprzewidywalność i zdolność podejmowania działań, które cywilizowany świat uznaje za niewłaściwe. O ile Hillary Clinton będzie prowadziła przewidywalną politykę zagraniczną – co najwyżej trochę ostrzejszą niż obecna administracja – Trump grałby w tę samą grę co Putin. To może być dla Rosji korzystne, ale równie dobrze może być niekorzystne. Trzeba też pamiętać, że gdyby Trump objął władzę w Białym Domu, miałby doradców bardziej doświadczonych niż on sam – nie tylko w kwestii polityki zagranicznej, lecz także w innych dziedzinach. A amerykański prezydent nie ma nieograniczonej władzy, zatem jego nieprzemyślane wypowiedzi, które wygłosił jako pretendent do partyjnej nominacji prezydenckiej, gdy przyjdzie co do czego, zostaną trochę złagodzone i wyprostowane.
Jeśli nowym prezydentem zostanie Clinton, stosunki amerykańsko-rosyjskie – które już teraz są na najgorszym poziomie od końca zimnej wojny – prawdopodobnie zejdą jeszcze niżej. Clinton jest jednak dla Rosjan znana i przewidywalna, wiedzą oni, kto kieruje Departamentem Stanu i czego się po tych ludziach spodziewać. Na dodatek trudno powiedzieć, by jej kadencja jako sekretarza stanu była pasmem sukcesów. To ona była wraz z Barackiem Obamą architektem resetu w stosunkach z Rosją, co jest teraz uznawane za poważny błąd Waszyngtonu. To ona współodpowiada za zwrot ku Azji, czego skutkiem było odwrócenie uwagi od Europy, co wykorzystał Putin. To ona wreszcie ponosi główną odpowiedzialność za kompletnie nieprzygotowaną interwencję w Libii, której skutkiem jest panujący tam dziś chaos. Przewidywalność Clinton nie oznacza, że polityka zagraniczna USA stanie się skuteczna i lepsza. Nieprzewidywalność Trumpa również tego nie gwarantuje.
Donald Trump, jako prezydent, grałby w tę samą grę co Putin.