W kontekście obaw o przyszłość cywilizacji nie od rzeczy wydaje się refleksja sięgająca nieco głębiej do problemów współczesnego świata. Ludzkość odkrywa tajemnice organizmu człowieka i jego środowiska naturalnego, potrafi zaspokajać wszystkie podstawowe potrzeby, demokracja przedstawicielska jest skutecznym i szeroko popieranym systemem, wolny rynek – niepodważanym prawie przez nikogo systemem gospodarczym. Dlaczego więc to wszystko nie wystarcza, by człowiek żył bez strachu o jutro?
Ważne jest uświadomienie sobie niedocenianych informacji o trendach rozwojowych świata w ostatnich dekadach. Spójrzmy na zmiany takich wskaźników, jak globalne zużycie energii, liczba ludności, zużycie paliw kopalnych i papieru, liczba pasażerów transportu lotniczego. Wszystkie te wielkości rosną i nic nie wskazuje na to, by miały się kiedyś ustabilizować. Świat rozpędził się w swym rozwoju w sposób niemożliwy do kontynuacji. Nie tylko ze względu na ograniczone zasoby i dewastację środowiska.
Zapominamy, że w tym szaleńczym wyścigu nie wszyscy odnoszą sukcesy. Świat w percepcji znaczącej części populacji stał się wysoce niesprawiedliwy. Przypomnijmy parę bulwersujących faktów: 1 mld głodujących ludzi i kilkanaście milionów umierających corocznie z tego powodu dzieci, 1 mln kobiet umierających corocznie ze względu na brak opieki przy porodzie, 1/3 ludności gotującą na paleniskach opalanych ekologicznie cennym drewnem, 2 mld ludzi niekorzystających z czegokolwiek przypominającego toaletę, prawie 30 mln osób zmarłych na AIDS mimo istnienia skutecznych lekarstw przedłużających życie, 2 proc. rodzin skupiających połowę światowego majątku, gdy na połowę populacji przypada 1 proc. bogactwa.
Pogłębiające się rozwarstwienie staje się przyczyną coraz liczniejszych demonstracji, zamieszek, wojen, terroryzmu. Przepracowana, biorąca udział w wyścigu szczurów część społeczeństwa stoi na krawędzi załamania nerwowego, a pozostała część jest zrozpaczona brakiem pracy. Czy naprawdę mamy prawo udawać, że tego nie widzimy? Stoimy dziś przed nieuchronną alternatywą: albo zapanujemy nad przyszłością, albo zła przyszłość zapanuje nad nami. Wielu ludzi, także z „lepszego”, bogatego świata, boleśnie odczuwa ludzkie krzywdy i związane z tym zagrożenia. Dlaczego więc brak im odwagi do przeciwstawienia się dawno zdefiniowanym wyzwaniom? Czyżby wyłącznie z osobistej wygody? Czy może dlatego, że pragmatyczne myślenie o przyszłości napotyka zbyt wiele znaków zapytania?
Jak w gąszczu niewiadomych odnaleźć właściwą drogę, jakie cele sobie wyznaczyć, jak rozróżnić rzeczy ważne od mniej ważnych? To olbrzymie wyzwanie, w ramach którego najważniejsze wydaje się prawidłowe zidentyfikowanie zapewne nieuniknionych megatrendów rozwojowych. Tylko taka wiedza pozwoli na zbudowanie wiarygodnej strategii realizacji ważnych celów szczegółowych. Zacznijmy od globalizacji i zmieniającego się charakteru rynków towarów i usług. Przy całej nieuchronności i wszystkich zaletach trend ten jest niejako zaprogramowany na kolizję z ideą państwa narodowego. Obserwujemy to już dzisiaj, a przyszłość będzie z pewnością jeszcze trudniejsza.
Niewątpliwie megatrendem o kluczowym znaczeniu jest ograniczona dostępność bogactw naturalnych i klimatyczne uwarunkowania ich eksploatacji. Świat zużywa rocznie przeszło dwukrotnie więcej darów natury, niż w tym samym czasie jest ona w stanie odtworzyć. Ograniczenie zasobów wielu pierwiastków niezbędnych do podtrzymania cywilizacji i środowiskowe konsekwencje wykorzystywania kopalnych nośników energii, niedostatek wody pitnej i niekorzystny wpływ zmniejszającej się powierzchni lasów przesądzają o konieczności gruntownej zmiany strategii rozwojowej. Niestety, nie ma dzisiaj przekonujących odpowiedzi na pytanie o sposoby godzenia tak odmienionej polityki z potrzebą zaspokajania elementarnych potrzeb ludzi biednych.
Sytuacja demograficzna świata to kolejny megatrend, którego nie potrafimy kontrolować. I nie jest tu kluczowym kłopotem to, iż dzisiejsza 7-mld populacja świata co paręnaście lat będzie się zwiększać o kolejny miliard. Problem w tym, że cały ten przyrost będzie mieć miejsce w państwach, które przez lata udowadniały całkowitą niezdolność do zadbania choćby o względny dobrostan swych obywateli. Dzisiejsze kłopoty migracyjne to nic w porównaniu z tym, co nas czeka w przyszłości.
Za kolejny megatrend trudno nie uznać wiedzy i związanej z tym dynamiki innowacyjnych przemian technologicznych. Zazwyczaj widzimy tu wyłącznie pozytywy, czyniące nasze życie łatwiejszym i ciekawszym. Byłoby jednak naiwnością niemyślenie o niekorzystnych konsekwencjach zachodzących przemian. Narasta niebezpieczeństwo zbrodniczego wykorzystania osiągnięć nauki i techniki przez organizacje terrorystyczne. Zagrożeniem są dylematy nie tak wcale nielicznych społeczeństw, tkwiących kulturowo jeszcze w epoce przedprzemysłowej, nieprzygotowanych do adaptowania wielu nowości technologicznych powodujących rozpad tradycyjnej struktury społecznej.
Jeszcze inny problem kryje się za coraz powszechniejszym dostępem do informacji. Ten trend, który przy wszystkich zaletach zwiększa wizualność zachodzących zmian, wywołuje niezadowolenie wielu grup, dostrzegających swoją rzeczywistą bądź domniemaną niezdolność do korzystania z efektów postępu. Trudno nie podejrzewać, że to właśnie jest jednym ze źródeł agresji radykalnych ugrupowań muzułmańskich. Do omawianej grupy megatrendów rozwojowych odważam się wreszcie zaliczyć rosnącą świadomość i obywatelską odpowiedzialności za losy świata. Niestety, w przeciwieństwie do poprzednich trendów, ten jest bardziej wyznaniem wiary niż udowodnionym faktem.
Ważną cechą charakterystyczną powyższych tendencji jest ich nieznane w przeszłości wzajemne powiązanie, potęgujące sumaryczne skutki. Powszechna dostępność informacji pogłębia szerokie przekonanie o rosnącym zakresie nieodwracalnych kłopotów. Sytuacja staje się w ten sposób prawdziwie globalna. I tylko od globalnych rozwiązań można oczekiwać jej poprawy. Jeśli zgodzimy się, że powyższe charakterystyki rozwoju są prawdopodobne, pozostają nam wysiłki na rzecz ograniczania ich negatywnych konsekwencji i aktywne działania na rzecz celów szczegółowych, odpowiadających potrzebom społecznym.
Kluczowe jest uwzględnienie relacji międzyludzkich, ulegających gruntownej przebudowie. Wokół nas powstaje gęstniejące społeczeństwo sieci, ułatwiające współdziałanie, ale często skupiające uwagę na tym, co chwilowe. Role producenta i konsumenta, decydenta i obywatela, eksperta i obserwatora ulegają w tym procesie przemieszaniu. Kluczem staje się sprawa relacji między władzą a społeczeństwem. Wierzę, że potrzeba nam nie mniej państwa w ogóle, ale więcej nowego, a mniej starego państwa. Państwa sprzyjającego funkcjonowaniu społeczeństwa w warunkach globalizacji i cyfrowej rewolucji oraz przemian w sferze akceptowalnych wartości.
Skuteczność w tym zakresie jest zaś warunkowana wspólnotową zdolnością do realizacji programu ustawicznej edukacji, obejmującej całą długość życia, istnieniem mediów rozumiejących interes publiczny, nauką i kulturą wyzwalającą kreatywność, rynkowymi regulacjami stymulującymi innowacyjną przedsiębiorczość, sprawnie funkcjonującym sądownictwem, dobrze zorganizowanym systemem ochrony zdrowia. Oznacza to w istocie szczególną dbałość o całość sektora publicznego i pociąga za sobą – powiedzmy to symbolicznie za Thomasem Pikettym – wprowadzenie podatku od bogactwa. Jeśli ktoś się bowiem łudzi, że sytuacja, w której 10 najbogatszych zarabia więcej niż cała ludność Etiopii, czyli ponad 80 mln ludzi, może trwać wiecznie, to przy dzisiejszej dynamice życia i szerokiej dostępności informacji szybko się rozczaruje.
Poczucie niesprawiedliwości wywołuje frustracje grożące stabilności. Świat, który znamy, jest w fazie cywilizacyjnego przesilenia, które bez podjęcia środków zaradczych może się zakończyć tragicznie. Nie można mieć przy tym złudzeń, że zmiany porządku społeczno-gospodarczego można wprowadzić natychmiast. Do zrozumienia nawet najbardziej oczywistych wyzwań jest potrzebne wsparcie liderów opinii publicznej i czas. Ten zaś biegnie dzisiaj bardzo szybko.