Odbyły się mowy końcowe w procesie czterech polskich żołnierzy. Sąd Najwyższy wyda orzeczenie 17 lutego.
Izba Wojskowa Sądu Najwyższego zamknęła wczoraj sprawę Nangar Khel. Chodzi o tragedię z 2007 r., gdy pod wioską w afgańskiej prowincji Paktika zginęło sześć osób, a trzy zostały ciężko ranne. Powodem był ostrzał z moździerza i karabinu maszynowego dokonany przez polskich żołnierzy. Szybko pojawiła się wątpliwość, czy był to jedynie nieszczęśliwy wypadek, czy zbrodnia wojenna. Zastrzeżenia podsycał fakt, że raptem dwa dni przed feralnym ostrzałem w Afganistanie zginął pierwszy polski żołnierz. Sprawę, pierwotnie analizowaną na miejscu, szybko przejęła polska prokuratura. I tu także pojawiły się zastrzeżenia, czy nasi śledczy w ogóle powinni oskarżać wojskowych.
– Dobrze, że się na to zdecydowano. Po pierwsze, jesteśmy do tego zobowiązani na podstawie konwencji genewskiej. Po drugie zaś, gdyby Polska szybko nie zareagowała, istniałoby ryzyko, że sprawa znajdzie finał przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym – twierdzi dr Patrycja Grzebyk z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Ekspertka podkreśla jednak, że fakt, iż proces ciągnie się już dziewiąty rok, to skandal. – Ta sprawa powinna być traktowana priorytetowo, by jak najszybciej ją zamknąć – dowodzi. – Żołnierze od dawna obserwują ten proces i widać, że ma on bardzo negatywny wpływ na ich morale. Może przybywać przypadków, kiedy będą się bali wykonywać rozkazy, mając w głowie ewentualne konsekwencje prawne – przestrzega były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej.
Dlaczego proces trwa aż tyle? W 2011 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił siedmiu żołnierzy od stawianego im przez prokuraturę zarzutu zbrodni wojennej. Jednak w stosunku do czterech SN uchylił wyrok do ponownego rozpoznania. Po kolejnym procesie WSO w Warszawie żołnierzy już skazał, ale nie za zbrodnię wojenną, lecz za wykonanie rozkazu niezgodnie z jego treścią, a jednego dodatkowo za nieostrożne obchodzenie się z bronią. Od tego wyroku także zostały złożone apelacje, zarówno przez pełnomocników żołnierzy, jak i przez prokuraturę. Obie strony chcą, aby sprawa ponownie trafiła do sądu pierwszej instancji.
Wczoraj SN po raz kolejny wysłuchał stron. Prokurator wojskowy przekonywał, że cała czwórka co najmniej liczyła się z tym, że może skrzywdzić ludność cywilną. – Mamy Nangar Khel, spokojną wioskę z lepianek. Żołnierze ostrzelali ją bez rozpoznania i bez żadnego zagrożenia – argumentował śledczy. Przypominał, że w Nangar Khel akurat trwało wesele. – Polscy żołnierze nie pojechali na wesele, lecz byli na placu boju – ripostował obrońca jednego z oskarżonych. Pozostali adwokaci wskazywali, że jeśli ktokolwiek powinien ponosić odpowiedzialność za to wydarzenie, to przełożeni, którzy nie zadbali o to, by na akcję wyruszyli wypoczęci wojskowi amerykańscy, zamiast wyczerpanych patrolem Polaków.
Według obrony jej klienci wykonywali rozkaz, zgodnie z którym chodziło jedynie o pokaz siły – standardową praktykę w warunkach bojowych. Gdyby chcieli kogokolwiek skrzywdzić, wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Mecenas Witold Leśniewski wskazywał, że przysiółka Nangar Khel dosięgnął jeden, dwa pociski na 24 wystrzelone. A żołnierze o takim wyszkoleniu, gdyby chcieli strzelać właśnie w to miejsce, trafiliby w zabudowania – jak dowodzą statystyki – co najmniej 15 pociskami. W ocenie adwokatów był to więc nieszczęśliwy wypadek, spowodowany m.in. wadliwością sprzętu. Mecenas Karol Serafiński podkreślał też, że po dziewięciu latach nadal nie wiadomo, z ilu dział został złożony ten jeden felerny moździerz.
Jeśli SN uzna argumenty którejkolwiek ze stron za przekonujące, akta ponownie trafią do WSO. To zaś oznacza, że proces potrwa jeszcze co najmniej półtora roku. Sprawa Nangar Khel to pierwszy powojenny proces, w którym Polakom przypisuje się zbrodnię wojenną.

OPINIA

Tuż po wypadku otrzymałem sprawozdanie, według którego nie znaleziono dowodów, że polscy żołnierze celowo dokonali akcji przeciwko ludności cywilnej. Nie zajmowaliśmy się dalej sprawą, ponieważ przejęły ją polskie władze. Byłem przekonany, że sprawa w Polsce została zakończona w 2011 r. Nie rozumiem, dlaczego wciąż dąży się do skazania żołnierzy za zbrodnię wojenną, skoro żaden sąd w ciągu blisko dziewięciu lat tego nie stwierdził. Jednocześnie trzeba pamiętać, że większość konfliktów odbywa się obecnie na terenach, na których wróg działa wśród niewinnych cywilów. To ogromne wyzwanie dla żołnierzy. W takich warunkach przypadki, w których ludzie cierpią bez winy, są nie do uniknięcia. Dlatego ważne jest, aby politycy brali tę okoliczność pod uwagę, gdy wysyłają żołnierzy do walki.