Udają, że pojechali na zagraniczny urlop, choć w rzeczywistości ukrywają się we własnych domach i fabrykują dowody z podróży – od zdjęć po pamiątki z wakacji. Jest ich coraz więcej, także w Polsce.

Karol, 30-letni pracownik korporacji, w lipcu zeszłego roku wybrał się na kilka tygodni wakacji. Fałszywych wakacji. Podczas gdy mniej lub bardziej udolnie opisywał na Facebooku swoje rzekome przygody w Tajlandii, jego sieciowi koledzy co i rusz zagrzewali go do dalszych relacji: „Wow”, „Gratuluję i zazdroszczę”, „Zapowiada się wspaniale”. Nie minęło kilka dni, a Karol w kolejnych wpisach donosił: „Bangkok – byłem, Chiang-Mai z setkami (dosłownie!) świątyń buddyjskich – jestem!”. W rzeczywistości wylegiwał się na kanapie we własnym domu i ciężko pracował nad mistyfikacją, podobnie jak wcześniej dwóch jego najlepszych kolegów. Także i inni internauci coraz częściej przyznają, że udają wyjazdy na urlop i fabrykują dowody. – Im więcej o mnie w internecie, tym lepiej – tłumaczą.

CeWEBryta z poradnika
Polacy jako kolejni – po m.in. Włochach i Australijczykach – zrozumieli, że bycie człowiekiem sukcesu, nawet jeśli trzeba do tego wykorzystać fałszywe dane, jest teraz pożądane, a nawet wymagane przez społeczeństwo. Wrzucanie wpisów pod hasłem: „Słońce grzeje”, „Woda idealna”, „Piasek super” to jazda obowiązkowa. Nowością jest fabrykowanie zdjęć, które powoli stają się samoistnymi przedmiotami zbytu, zapewniając nie mniej wierną widownię. Ba, dla znacznej części internautów publikowanie fałszywych wpisów i zdjęć z wakacji – siłą rzeczy zbierają dużą liczbę lajków, bo „pochodzą” z egzotycznych wypraw – jest równie nagradzające jak narkotyk. I to także na poziomie czysto biologicznym, bo uruchamia układ nagrody. – A że mój mózg czerpie dużą przyjemność, kiedy ktoś polubi moje wpisy i zdjęcia, to w konsekwencji potrzeba doświadczenia tego uczucia może być tak silna, że zrobię wszystko, żeby tych pozytywnych informacji zwrotnych dostawać jak najwięcej – myśli internauta – mówi Konrad Bocian, psycholog społeczny i wykładowca Uniwersytetu SWPS. – Kiedy więc kończy mu się rzeczywisty materiał, to zaczyna go tworzyć samemu. Byle tylko móc podtrzymać ten stan. I nadal liczyć na informacje zwrotne, które podniosą jego samoocenę – dodaje.
Regułą jest, że w sieci można znaleźć gotowe programy graficzne do obróbki zdjęć (choć i Photoshop podobno wystarczy), a nawet poradniki pod hasłem, jak uniknąć błędów. Bywa że tworzy się listy gotowych do zastosowania tricków – i tych zupełnie prostych, i tych bardziej skomplikowanych. Papierowe słońce? Naklejone chmury? Nic z tych rzeczy. Lepiej stanąć na tle dużego telewizora, na którym wyświetlane są obrazy czy to arktycznego lodowca, czy saharyjskiej pustyni i nacisnąć spust migawki. Ja i rajska plaża? Nic prostszego. Zegnij lekko palce wskazujący i środkowy – imitować będą teraz nogi – i zrób kolejne zdjęcie. Dla lepszego efektu wsmaruj wcześniej w dłonie samoopalacz, czytam na specjalistycznych forach. – W razie potrzeby możesz też umieszczać niewykorzystane zdjęcia z zeszłego roku. I tak nikt się nie zorientuje – doradza mi Karolina, 37 lat, pracująca w branży PR. Sama z podobnego rozwiązania korzystała wielokrotnie, bo jak tłumaczy, dla niej to szansa na dodanie do wizerunku tego, na co nie pozwala jej praca za biurkiem. – W prosty, tani i szybki sposób mogę pokazać, że jestem żywą, otwartą i interesującą osobą, podobnie jak robię to, wyliczając zainteresowania w CV – przekonuje. – A mijanie się z prawdą? Przecież nic złego nie robię. Poza tym inni też udają, więc nie mogę być gorsza.
Sztuczne światy po nowemu
– Kiedy to, o czym marzymy, jest nieosiągalne, wówczas naszym wolnym czasem i wakacjami zaczyna rządzić symulacja. Przy wydatnym udziale najnowszych technologii powstają wymyślone światy, w których nowe doznania kupujemy jak w supermarkecie. I choć jakość tych przygód na życzenie jest czasem wątpliwa, to moda ta wiele mówi o naszych codziennych marzeniach i tęsknotach – pisze Jens Lindworsky w komentarzu do projektu „Fake Holidays” austriackiego fotografa Reinera Riedlera. To nic innego jak zdjęcia „sztucznych światów”, w tym m.in. grup turystów wśród plastikowych stoków narciarskich, udawanych górskich potoków i placu Czerwonego zbudowanego w hali w Turcji. Podobnych przykładów zresztą nie brakuje, a świadczyć może o tym choćby ostatni eksperyment Zilli van den Born, graficzki z Amsterdamu. 25-latka wpadła na pomysł, by przez pięć tygodni objeżdżać z plecakiem m.in. Tajlandię, Kambodżę i Laos. Ze szczegółami opisywała na Facebooku egzotyczne potrawy i sklepy z pamiątkami. Pokazywała na zdjęciach, jak np. klęczy w świątyni obok mnicha („Tajlandia to kraj uśmiechu”) czy nurkuje w lazurowej wodzie („Odkrywanie podwodnego piękna Phuket”). W końcu zdemaskowała samą siebie – umieściła obok siebie dwa zdjęcia; to przed obróbką i po niej. W ten sposób wyszło na jaw, że frykasami zajadała się we własnej kuchni, a zamiast w morzu, kąpała się w osiedlowym basenie, choć wcześniej zadbała o to, by rodzina podrzuciła ją na lotnisko, a podczas „zagranicznych podróży” ze znajomymi łączyła się przez Skype głównie nocą – by dowieść, że jest w innej strefie czasowej. – Zrobiłam to, by pokazać ludziom, że prezentujemy zmanipulowany obraz siebie w mediach społecznościowych – kreujemy online idealny świat, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Chciałam udowodnić, jak łatwe i powszechne jest poprawianie rzeczywistości – napisze potem w podsumowaniu projektu, który był zaliczeniem pracy semestralnej. – Wiemy, że zdjęcia modelek są poprawione w Photoshopie, ale zapominamy, że i my manipulujemy wizerunkiem – skwituje.
Zdaniem socjologów internetu takie udawane wakacje – i to nie z powodów naukowych – jeszcze długo będą powielać w sieci. Bo Polak dopiero uczy się budowania cyfrowej tożsamości. – A uczy się w głównej mierze poprzez eksperymenty lub – co znacznie częstsze – mechaniczne kopiowanie schematów, głównie zagranicznych – przekonują. Tych ostatnich zresztą nie brakuje, choć z opowieści osób, z którymi udało mi się porozmawiać, wyłania się nierzadko jeden główny scenariusz – starannie zaplanowany i łudząco podobny do włoskiego wzorca, opisywanego przez media po kryzysie 2008 r.
Wyreżyserowany krok po kroku zakłada np. ostentacyjne wystawianie walizek przed dom, zamawianie taksówki czy też pakowanie bagaży do samochodu, żegnanie się z sąsiadami – im głośniej będzie przebiegał cały proces, tym lepiej. Elementem spektaklu jest także przekazanie kluczy do domu – „Ktoś przecież musi podlewać rośliny, kiedy my będzie się smażyć pod słońcem Egiptu/Turcji/Maroka” i ostateczne trzaśniecie drzwiami – także bardzo głośne, bo „Sąsiedzi mają przecież wiedzieć, że stać nas na letni wyjazd”. Potem zamiast na lotnisko, Polak jedzie nad polskie morze albo – co znacznie częstsze – do rodziny pod miasto, bo nie stać go na zagraniczne wakacje. To zdaniem psychologów kolejny aspekt obecnego kryzysu i wynik odczuwanej przez niektórych presji społeczeństwa, by nie przyznać się do kłopotów finansowych. Z danych Eurostatu i firmy Sedlak & Sedlak wynika, że wciąż dla wielu rodaków tygodniowy letni wypad jest dobrem luksusowym, z którego trzeba rezygnować w pierwszej kolejności – dotyczy to ponad połowy polskich rodzin.
Nie oznacza to jednak, że Polacy zrezygnują z przechwałek o wakacyjnych wojażach.
Scenariusz prosto z Włoch
Część ekspertów niektóre aspekty fejkowych wakacji nazywa wprost chorobą współczesności. – Bo liczy się nie to, jaki jest człowiek, ale to, jakim chce być, czyli ja idealne. Poza tym wszelkimi dostępnymi środkami tworzy się przy tym złudzenie, że to właśnie ja realne – ubolewają. Doktor Krystyna Doroszewicz, psycholog społeczny Uniwersytetu SWPS: – Dotyczy to w pierwszej kolejności mieszkańców dużych miast, zarabiających powyżej średniej krajowej i nastawionych na rywalizację.
A że dla tej grupy charakterystyczny jest także strach przez wypadnięciem z obiegu – „Nie byłeś na Maderze? Przecież wszyscy byli!” – i obsesja na punkcie własnego wizerunku – „Im więcej pozytywnych opinii, tym lepiej” – to jej przedstawiciele stale muszą sobie udowadniać, że są na bieżąco. I to za wszelką cenę. Nie tylko więc koloryzują fakty, ale też częściej oznaczają się na zdjęciach i w wydarzeniach – tych rzeczywistych i fikcyjnych. Jakiej części polskiego społeczeństwa dotyczy to zjawisko, tego dokładnie nie wiadomo. W kraju nikt takich badań nie prowadzi. Wiadomo natomiast, jak to jest za granicą.
– W minionych latach około 5 proc. Włochów udawało wyjazd na wakacje, nie chcąc przyznać się do tego, że nie mają na to pieniędzy, teraz odsetek tek wzrósł do 10–15 proc. – wskazuje Antonio Lo Iacono, przewodniczący włoskiego stowarzyszenia psychologii. Jak mówi, to zjawisko typowe dla środowisk, w których szczególnie utrwalił się zwyczaj społecznej kontroli – obserwowania sąsiadów i interesowania się ich życiem. Robią tak przede wszystkim ludzie z prowincji i klasy średniej. – Ci, którzy z powodu trudności finansowych nie mogą pozwolić sobie na urlop, opowiadają potem w swym otoczeniu, że byli w luksusowych kurortach; podczas gdy w rzeczywistości ukrywali się w domu albo spędzili ten czas w mieszkaniach udostępnionych im przez krewnych czy znajomych, którzy wyjechali naprawdę – dodaje.
Włochom daleko jednak do Australijczyków. Ankieta przeprowadzona przez portal Hotels.com na ponad 1,1 tys. osób pokazuje, że prawie 40 proc. z nich udaje, że wybiera się na wakacje. Żeby uniknąć nudnej rodzinnej imprezy, ślubu nielubianych znajomych lub urodzinowego przyjęcia w ogrodzie – powody bywają różne. Z reguły, o czym też wiadomo, Australijczycy „jadą” do Sydney, na Bali lub do Singapuru. Co więcej, około 80 proc. poprzestaje na snuciu opowieści o fałszywym wyjeździe, ale już co piąty – by uwiarygodnić swoje słowa – zamieszcza w tym celu nieprawdziwe wpisy na portalach społecznościach.
„Pyszne jedzenie, ładny kamień, nowe drzwi, dziwne coś, taki ten teges, celebryta, palma, plaża, ruina, rozmazane zdjęcie z koleżanką, fajny napis na murze. Robią dużo zdjęć, wrzucają przez cały dzień, mogą to robić nawet nie wychodząc z domu. Jacy oni są aktywni, jakie mają wspaniałe życie, jacy są artystycznie uwrażliwieni/ zakochani w sobie/ zabiegani/ posiadający fajne znajomości/ alternatywni/ wiecznie głodni (niepotrzebne skreślić)...” – napisze o nich potem na blogu Dominika Więcławek. Tekst zatytułuje „Moje piękne internetowe wakacje (i inne internetowe ściemy)”.
Ciemna strona narcyza
Krzysztof, 27 lat, pracuje w reklamie, co roku wyjeżdżał latem ze znajomymi na Teneryfę, żeby tam popływać na desce. – Problem zaczął się wtedy, kiedy rata kredytu hipotecznego skoczyła z 1,1 tys. zł do 1,6 tys. zł. Przestało mnie być stać na ten wyjazd i musiałem go odwołać – opowiada. Znajomi z pracy, dla których jego coroczne wyjazdy do Hiszpanii stały się już tematem żartów, zaczęli z zazdrością dopytywać: spakowany jesteś, kiedy lecisz, to ile cię nie będzie. – Wstyd było przyznać, że nie mam kasy, więc wziąłem urlop i zaszyłem się w mieszkaniu. Wieczorami nie zapalałem górnego światła, zaciągałem rolety, odmawiałem wychodzenia na imprezy. Siedziałem przed komputerem i grałem – opowiada. Opalał się też po kryjomu – w pobliskim solarium, a pamiątki z wakacji dokupił na Allegro. – Wyłączyłem służbową komórkę i pilnowałem się, by co kilka godzin wrzucać podrobione zdjęcia. Nikt niczego nie zauważył, a obyło się bez upokorzenia. Lajków było tyle samo co w poprzednich latach – dodaje.
W podobnej sytuacji jak Krzysztof jest teraz wielu – tym, co ich jeszcze wyróżnia; oprócz większej aktywności na portalach społecznościowych i tzw. fear of missing out, czyli lęku przed wypadnięciem z obiegu; są także skłonności narcystyczne, o czym także wiadomo z badań.
Naukowcy z Western Illinois University przeanalizowali nawyki 294 osób w wieku od 18 do 65 lat korzystających z Facebooka. Posługiwali się w tym celu dwoma czynnikami, które są opisywane jako społecznie destrukcyjne elementy narcyzmu. Pierwszy to nadmierna potrzeba pokazywania się i swoisty ekshibicjonizm (Grandiose Exhibitionism – GE), drugi – szczególne oczekiwanie, by być traktowanym wyjątkowo, dodatkowo także silna chęć manipulowania innymi i ich wykorzystywania (Entitlement/Exploitativeness – EE). „Okazało się, że o ile wysokie EE cechuje tych, którzy uważają, że inni zobowiązani są do okazywania im głębokiego szacunku, o tyle GE odczuwają potrzebę nieustannego znajdowania się w centrum uwagi. Często zdarza im się mówić o sobie szokujące lub niestosowne rzeczy, nie znoszą być ignorowani i nie tracą żadnej szansy na promocję własnej osoby. Na Facebooku mają stosunkowo dużą liczbę znajomych, u niektórych przekraczającą nawet 800 osób” – opisywano wyniki badań w magazynie „Personality and Individual Differences”.
Duża liczba znajomych – jak się przy tym okazało – była tylko pomocą w ukrywaniu oszustw, bo z większością utrzymywali luźne kontakty. 150 osób to optymalna liczba znajomych na Facebooku – tylko wówczas można ich kojarzyć i być w stanie wchodzić w interakcję.
– Jeżeli sieć ma się stać miejscem naprawiania swojego zniszczonego ego i poszukiwania społecznego wsparcia, ważne jest, aby odkryć jego potencjalne negatywne aspekty – komentował potem w rozmowie z news.sky.com dr Viv Vignoles z Uniwersytetu Sussex. Jego zdaniem konieczne są dalsze badania nad „ciemną stroną” Facebooka, aby w przyszłości ograniczyć jego możliwy szkodliwy wpływ na innych użytkowników.
Autocenzura rządzi
Wbrew pozorom o fałszywych wakacjach mówi się coraz więcej; dotyczy to także wpisów i zdjęć preparowanych przy innych okazjach. Przede wszystkim, by przestrzec przed manipulacją w mediach społecznościowych i pokazać, że to broń obosieczna. Ba, kilka miesięcy temu rozpoczęła się nawet internetowa kampania, w której zestawiono realne życie bohatera z tym, co publikował na Facebooku. I tak romantyczna kolacja (1 lajk) okazała się nudnym wieczorem z dziewczyną. Niepowodzenia w pracy były zamieniane w sukcesy zawodowe (13 lajków), a przejażdżka samochodem w poranne bieganie (27 lajków). Spektakularny powrót do bycia singlem (42 lajki) to z kolei nic innego jak wynik zdrady.
„What's on your mind?” (O czym teraz myślisz?), bo taki tytuł nosi spot, szybko stał się hitem sieci – użytkownicy mediów społecznościowych, do których w głównej mierze była skierowana ta produkcja, stale go między sobą udostępniają i na bieżąco komentują.
Ostatni wpis na filmie? „Moje życie jest do kitu”. Potem szybko wybór opcji: „Wszystkie posty są teraz ukryte”.
* imiona bohaterów oraz fakty, które mogłyby pomóc ustalić ich tożsamość, zostały zmienione