Kiedy w 2010 r. Grecja wchodziła na ścieżkę wyznaczoną przez Trojkę, wypadała fatalnie na tle międzynarodowym pod względem przyjazności dla biznesu. W rankingu Banku Światowego Doing Business plasowała się aż na 109. miejscu na 189 krajów.
Mówienie, że Grecy potrzebują reform, aby się odbić od dna, weszło nam tak w krew, że przestaliśmy się zastanawiać nad tym, kiedy te reformy wreszcie przyniosą owoce. Ateny uzyskały już nadwyżkę pierwotną w budżecie (nie uwzględniając spłaty odsetek od długu). Ale to nic, nadal można powiedzieć, że problem tego kraju leży w przeregulowaniu gospodarki, a nie po prostu w długach. Tutaj jednak pojawia się zagadka – Grecy również tutaj poczynili znaczne postępy.
W dziedzinach standardowo uznawanych za ich piętę achillesową bywało jeszcze gorzej: zaczynanie działalności – miejsce 140., zatrudnianie pracowników – 147., ochrona inwestorów – 154. Najlepiej wypadali w kwestii zamykania biznesu – 43. miejsce. Czy dziś są Hongkongiem? Bynajmniej. Jednak przeskoczyć w kilka lat aż o 48 pozycji (na 61) to nie lada wyczyn. Oceniane kategorie zmieniły nazwy, niemniej gołym okiem widać, że Grecja to już nie kraj Trzeciego Świata pod względem regulacji. Teraz wynik w łatwości rozpoczynania biznesu plasuje Greków na 52. pozycji, a w płaceniu podatków na 59. To wciąż marny wynik, ale lepszy niż w Polsce (odpowiednio miejsca 85. i 87.).
Zawsze można wytknąć, że np. w przestrzeganiu kontraktów Grecy nadal są w ogonie (aż 155. pozycja), co wciąż uniemożliwia wzrost. Niemniej większość krajów spoza czołówki ma swoje słabe punkty (dla Polski odpowiednikiem byłoby wydawanie pozwoleń na budowę – 137. miejsce). Jednak to, że Polska nie wszędzie wypada dobrze, nie oznacza, że nie jesteśmy jednym z najszybciej rozwijających się europejskich państw ostatnich kilku lat. Fakt, że Grecy wciąż są w ruinie, wskazuje, że reformy, o których trąbimy, mogą być koniecznym, ale ewidentnie niewystarczającym warunkiem rozwoju tego kraju.