Misja Unii Europejskiej sprawdzi sytuację w Zagłębiu Donieckim. Wojny na pełną skalę nie ma, ale na tym kończą się pozytywne efekty porozumień zawartych trzy miesiące temu w stolicy Białorusi
W czwartek rozpoczęła pracę misja UE, która ma ocenić sytuację w Zagłębiu Donieckim. Taką informację podano po spotkaniu prezydenta Petra Poroszenki z szefem Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem, do którego doszło w niemieckim Akwizgranie. Na razie specjaliści wylądowali w Kijowie, w najbliższych dniach mają udać się do Donbasu, ale – jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy ze źródeł w ukraińskiej stolicy – tylko na tereny kontrolowane przez siły rządowe.
Misja ruszyła niemal dokładnie w kwartał po wejściu w życie drugich porozumień mińskich. To dobry moment na analizę, czy Mińsk-2 jest przestrzegany. „Rosja zaakceptowała rozejm nie po to, by go od razu pogrzebać, biorąc za to polityczną odpowiedzialność, ale żeby utrzymywać ledwo przy życiu, pielęgnując u partnerów zachodnich przeświadczenie, że lepszy najbardziej ułomny pokój niż nowa odsłona wojny o trudnym do przewidzenia zasięgu” – pisze na łamach „Nowej Europy Wschodniej” wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Adam Eberhardt.
Pierwszy z 13 punktów porozumienia dotyczył pełnego wstrzymania ognia. Od początku były problemy z jego przestrzeganiem. Rosjanie znaleźli kruczek, który – w ich interpretacji – pozwolił im przedstawiać kontynuowane oblężenie Debalcewego jako działanie zgodne z literą porozumień. Nawet odkąd padło Debalcewe, do strzelanin, a nawet ostrzałów artyleryjskich dochodzi regularnie. Niemal codziennie po obu stronach padają ofiary śmiertelne.
Równolegle pojawiają się przesłanki wskazujące, że separatyści (i stojący za nimi Rosjanie) szykują się do nowej ofensywy. Siły samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej utworzyły przyczółki na północnym brzegu Dońca, stanowiącego na części koryta naturalną linię demarkacyjną. Przywódca Donieckiej RL Ołeksandr Zacharczenko grozi wznowieniem działań zbrojnych, zapowiadając odbicie wszystkich terenów należących do obwodów donieckiego i ługańskiego. Nie jest przy tym jasne, czy wypełniono obowiązek wycofania ze strefy przyfrontowej ciężkiej artylerii. Inspektorzy OBWE nie wszędzie są dopuszczani, zwłaszcza po stronie separatystycznej.
Martwe pozostały punkty o wyborach na terenie DRL i ŁRL w zgodzie z ukraińskim prawodawstwem czy o przywróceniu kontroli nad pełnym przebiegiem rosyjsko-ukraińskiej granicy państwowej. To pierwsze od początku było problematyczne; politycy z Kijowa nie chcą, nie potrafią ani nie mogą sobie pozwolić, by usiąść do stołu rokowań z ludźmi pokroju Zacharczenki, których określają mianem terrorystów. Do dialogu z Kijowem wzywają raczej separatyści, jednak równoległe zapowiedzi wznowienia wojny czynią te deklaracje mało wiarygodnymi.
Ukraińcy sugerowali wcześniej, że partnerem do rozmów mogą być wybrane przed wojną władze lokalne obszarów zajętych przez separatystów. Choć są to w większości ludzie starego reżimu Wiktora Janukowycza, to jednak jako jedyni mają cień legitymacji wyborczej (część merów miast pozostała na miejscu, inni – jak Ołeksandr Łukjanczenko z Doniecka – po paru miesiącach trudnej kohabitacji z watażkami zdecydowali się uciec na ziemie kontrolowane przez Kijów). Przedstawiciele DRL i ŁRL nie podjęli jednak tego tematu.
Ukraina z kolei nie zrealizowała punktu mówiącego o przywróceniu funkcjonowania systemu bankowego. Na terenach DRL i ŁRL funkcjonuje proteza bankowości w postaci banku CRBDNR, na konta w którym mieszkańcy zaczęli niedawno otrzymywać emerytury. Decentralizująca kraj reforma konstytucyjna, którą Kijów ma przeprowadzić do końca roku, jest przygotowywana, ale nic nie wskazuje na to, by władze zdążyły do wyznaczonego terminu.
Porozumienia mińskie, poza swoim najważniejszym punktem związanym z zawieszeniem broni, pozostały na papierze. Samo zawieszenie broni jest zaś kruche, niepewne i nie zawsze przestrzegane.