Prokuratura we francuskim mieście Dijon wykluczyła atak terrorystyczny. Twierdzi, że kierowca, który wczoraj w nocy tratował samochodem pieszych raniąc 13 osób, jest chory psychicznie. Jednocześnie Pałac Elizejski zaostrzył środki ostrożności.

Mężczyzna cierpi od dawna na poważną chorobę psychiczną i jest leczony psychiatrycznie - tłumaczyła prokurator Marie-Christine Tarareau podczas dzisiejszej konferencji prasowej.
W trakcie przesłuchania 40-letni obywatel francuski, syn Marokańczyka i Algierki, powiedział, że działał sam, z premedytacją, "myśląc o cierpieniach dzieci w Palestynie i Czeczenii". Powiedział też policjantom, że zażył odpowiednią dawkę leków, która miała mu wystarczyć na 96 godzin - "w przypadku, gdyby jego działania terrorystyczne miały się przedłużyć".
Przeszukano mieszkanie zatrzymanego i zarekwirowano jego komputer. Dochodzenie prowadzi wydział do walki z terroryzmem. Minister spraw wewnętrznych Bernard Cazeneuve podkreślił, aby nie wyciągać pochopnych wniosków, dodając, że motywy mężczyzny nie są na razie znane.



Również prezydent Francji Francois Hollande podczas cotygodniowego posiedzenia Rady Ministrów zaapelował, aby nie wpadać w panikę. Jednocześnie wezwał służby do wzmożonej czujności.

Panika wybuchła po tym jak na jednym z placów w Dijon, kierowca wjechał w przechodniów krzycząc "Allah Akbar". Policja twierdzi, że krzyczał również "W imieniu dzieci Palestyny!". Świadkowie opisywali, że był ubrany w arabski strój - dżalabiję. Rannych zostało 13 osób, w tym dwie ciężko. Kierowca uciekł z miejsca wypadku, został ujęty w pościgu policyjnym. Obecnie przebywa w areszcie w Dijon.

Przedwczoraj w mieście Joue-les-Tours 20-letni mężczyzna zaatakował posterunek policji, także wykrzykując "Allah jest wielki". Rannych zostało trzech funkcjonariuszy. Napastnik został zastrzelony. Mężczyzna był od dłuższego czasu pod obserwacją francuskiego kontrwywiadu.