Kampania wyborcza do europarlamentu niemrawo się rozpędza i może się zdarzyć, że w ogóle nie nabierze prędkości, więc partie robią wszystko, by nie dać wyborcom o sobie zapomnieć.
Na przykład zgłaszają kolejne pomysły na poprawienie systemu emerytalnego. A to chcą wpisać do konstytucji waloryzację kwotową, a to podwyższyć najniższe świadczenia. Postulują wprowadzenie niskiej emerytury obywatelskiej, a nawet powrót do systemu sprzed reformy z 1999 r. Można się zżymać, że to pomysły populistyczne, że absurdalne, że nie liczą się ani z realiami budżetowymi, ani potencjalnymi kosztami w przyszłości, ale ja widzę korzyści. Jakość postulatów jest kompletnie nieistotna, najważniejsze, że o tym rozmawiamy. Rząd zdemontował II filar i wydłużył wiek emerytalny, ale ani z naprawą, ani tym bardziej reformą nie miało to wiele wspólnego.
Ot, naprawił, co było do naprawienia. Problem w tym, że prawda o przyszłości systemu emerytalnego nie przebija się do świadomości społecznej. Nie chcemy przyjąć do wiadomości, że w takiej postaci on nie przetrwa. I nie poradzi na to nic rząd Tuska, Kaczyńskiego, Camerona ani Merkel. Procesy demograficzne są nieubłagane, a działający obecnie system były skrojony pod zupełnie inną strukturę społeczną. Możemy się obrażać na rzeczywistość, ale możemy zacząć rozmawiać, co dalej. Spektrum jest szerokie. Od: wszystkim emerytura taka sama, ale niska, do: nikomu od państwa ani złotówki, niech każdy sam dba o starość. Bez kompromisu i debaty się nie obejdzie. Choć ani w jednym, ani drugim nie jesteśmy dobrzy, życie nas zmusi, by się podciągnąć.