- Pozostałe kraje mogą pogodzić się z brakiem nowego budżetu i korzystać z tego, co zapisano w obecnym, a pieniądze na kolejne programy ustalać w ramach umów międzyrządowych poza traktatem - mówi w rozmowie z DGP Christopher Wratil, politolog, wykładowca na University College London.
DGP
Weto Polski i Węgier wywołało irytację pozostałych krajów. Na posiedzeniu ministrów europejskich portugalska minister powiedziała przedstawicielom obu państw: „Przestańcie się nami bawić”. Ale Warszawa i Budapeszt od dawna zapowiadały weto. Jego użycie było zaskoczeniem?
Nie powiedziałbym, że byłem zaskoczony. Znajdujemy się w punkcie, w którym weto jest na stole, ale nie jest prawnie obowiązujące. To nie jest weto rozstrzygające i wciąż może zostać wycofane. Wszystko się może jeszcze zmienić podczas dzisiejszego szczytu przywódców i w nadchodzących tygodniach. Oczywiście, rządy od czasu do czasu kładą weto na stole. To samo zrobił holenderski premier Mark Rutte, mówiąc, że nigdy nie zgodzi się na koronafundusz, ale wycofał się z niego. Kwestią pozostaje to, jak często do tej pory Polska i Węgry mówiły o swoim wecie. Nie słyszeliśmy o nim w mediach tak wiele, jak o sprzeciwie „oszczędnej czwórki”. Nie znam się na wewnętrznej polityce Polski i Węgier, pewnie dzisiaj nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobią, ale możliwe jest, że weto zostanie wycofane w nadchodzących tygodniach. To będzie rzecz normalna, inne kraje robią to cały czas, także w negocjacjach budżetowych.
Polska i Węgry stawiają warunki, od ich spełnienia będzie zależało, czy zdecydują się wycofać weto. Pytanie, jak daleko reszta UE pójdzie im na rękę.
Rząd Węgier daje jasno do zrozumienia, że rozporządzenie wiążące budżet z praworządnością ma zostać wycofane. Ale Parlament Europejski mówi, że bez tego nie uchwali budżetu. Istotną kwestią jest to, ile miejsca pozostało do manewrowania i szukania kompromisu, czy da się osłabić jeszcze bardziej mechanizm, by Polska i Węgry mogły się na niego zgodzić. Mam wrażenie, że PE nie ruszy się już o krok, bo i tak poszedł na ustępstwa. Na tym etapie Unia Europejska może jedynie zadeklarować, że Polska i Węgry nie mają się o co martwić, co przedwczoraj próbował zrobić komisarz od budżetu Johannes Hahn. Wówczas oba kraje będą mogły sprzedać to jako rodzaj „sukcesu”.
Podobnie było w lipcu, kiedy polski premier wrócił ze szczytu, przekonując, że jest zwycięzcą. Ale dzisiaj sytuacja w rządzie jest bardziej skomplikowana.
Będzie trudniej sprzedać kompromis po powrocie do domu, zwłaszcza że w innych krajach napięcie również jest bardzo duże. Gra staje się coraz trudniejsza i nie mam pewności, czy rząd polski i węgierski będą w stanie przekonać swoich wyborców, że wygrali. W mojej ocenie to, co może zaoferować Unia Europejska, to retoryka. Nie sądzę, by istniała możliwość zmian w tekście rozporządzenia, bo wówczas Parlament Europejski mógłby się nie zgodzić na budżet. On ma takie samo prawo weta jak Polska i Węgry. Powrotu do zmian nie ma, ścieżka legislacyjna w sprawie rozporządzenia się wyczerpała.
Holenderski premier Mark Rutte nie wykluczył ustanowienia koronafunduszu bez Polski i Węgier w ramach międzyrządowej umowy. Taki scenariusz jest możliwy?
To nie jest coś, czego ktokolwiek chce, ale jest to opcja, której można użyć jako groźby wobec Polski i Węgier. Dzieją się dzisiaj rzeczy bezprecedensowe. Do tej pory kraje, które miały problem z budżetem europejskim i groziły wetem, były płatnikami netto. To była Wielka Brytania, Holandia, Dania, a nawet w pewnym momencie Niemcy. One narzekały, że płacą za dużo. Tym razem „nie” budżetowi mówią te kraje, które dostają z niego najwięcej. To nie ma precedensu w historii UE. W takim jednak przypadku sprawa jest łatwa do rozwiązania. Pozostałe kraje mogą pogodzić się z brakiem nowego budżetu i korzystać z tego, co zostało zapisane w obecnym, a pieniądze na kolejne programy ustalać w ramach umów międzyrządowych poza traktatem. To oznaczałoby olbrzymią pracę, ale UE jest gotowa to zrobić. Pokazała już to w czasie kryzysu euro, kiedy powstał Europejski Mechanizm Stabilności, w ramach którego uruchomiono duże pieniądze wyłącznie dla krajów mających wspólną walutę. Nie jesteśmy jeszcze jednak na etapie, w którym się o tym mówi oficjalnie, ten moment może nadejść dopiero za kilka miesięcy.
To oznacza Europę wielu prędkości.
Weto ze strony beneficjentów netto jest bezprecedensowe i można sobie wyobrazić, że druga strona również skorzysta z bezprecedensowych możliwości, wykluczając Polskę i Węgry z dalszej redystrybucji. Taka zróżnicowana integracja postępowała w ostatnich latach, jeśli chodzi o Schengen, pewne aspekty wspólnej polityki sprawiedliwości czy prawa rodzinnego. Są kraje, które chcą robić razem więcej i to może także zacząć dotyczyć pieniędzy.
Niektórzy polscy politycy mówią, że brak budżetu może być dla nas nawet lepszy, bo wówczas wydłużona zostanie obecna perspektywa. Prawda czy fałsz?
Jeśli będzie weto, zapewne przegłosowane zostanie rozporządzenie wiążące wypłaty z praworządnością, a ono również będzie dotyczyło tych pieniędzy. Wówczas na pewno wzrośnie polityczna wola do użycia tego mechanizmu.
Jeśli Polska i Węgry pozostaną przy wecie, jakie będą konsekwencje tego dla UE w dłuższej perspektywie?
Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale możliwe, że będziemy obserwować dalsze upolitycznianie UE. W Radzie UE przyjęło się, że większość decyzji jest uzgadniana jednomyślnie. Często wystarczy większość kwalifikowana, ale wciąż zgadzają się wszyscy. W większości przypadków przywódcy po prostu wychodzą z założenia, że będą rozmawiać tyle, ile trzeba, żeby się dogadać. To może się zmienić radykalnie i wystarczy 55 proc. państw członkowskich reprezentujących 65 proc. populacji europejskiej. Taka koalicja będzie mogła przegłosować bardzo wiele rzeczy. To będzie prowadziło do dalszych podziałów w UE i narastających napięć. Oczywiście, to się jeszcze nie dzieje, jesteśmy od tego dalecy.