A co jeśli pandemia zmieni nas na gorsze? Co jeśli umocni ona tendencje antywspólnotowe i da lepszą wymówkę dla postaw indywidualistycznych? A jeśli to wszystko przeleje się jeszcze na relacje społeczne i gospodarcze, przynosząc coś w rodzaju recydywy neoliberalizmu?
To pytania, które kołaczą się po głowie od początku tej pandemii. Pewnie nie tylko mnie. Wiele z nich powróciło podczas lektury wyników najnowszego badania nastrojów społecznych zespołu pod kierunkiem Gianmarco Daniele, ekonomisty z Uniwersytetu Mediolańskiego. Ankieta została przeprowadzona wśród mieszkańców czterech zachodnich krajów: Włoch, Holandii, Niemiec i Hiszpanii. Pytania dotyczyły trzech dużych bloków tematycznych: zdrowia publicznego w kontekście walki z COVID-19, relacji między pandemią a gospodarką oraz nastrojów związanych z kryzysem, który spowodował wirus.
Tak naprawdę badaczom chodziło jednak o odpowiedź na bardziej zasadnicze pytanie. Sprawdzali, czy w dobie koronawirusa społeczeństwa mają raczej skłonność do popadania w syndrom „odarcia z iluzji”, czy też dzieje się przeciwnie. Czy w obliczu nietypowego zagrożenia mamy „gromadzenie się wokół flagi”? Innymi słowy: czy obecny kryzys działa na korzyść rządzących, czy przeciwnie – podmywa wiarę w skuteczność ich władzy i kompetencje.
Od razu powiem, że jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy. Ale przy okazji zespołowi włoskiego naukowca udało się poczynić parę ciekawych spostrzeżeń. Wśród ankietowanych zaobserwowali znaczący spadek społecznego zaufania oraz dalszą erozję wiary w sprawczość i sprawność Unii Europejskiej. Słabnie również przekonanie, że państwo powinno troszczyć się o najbiedniejszych za pomocą mechanizmów podatkowych i redystrybucyjnych. Rośnie natomiast przeświadczenie, że obciążenia fiskalne są zbyt wysokie. A także umacnia się – i to znacząco – wiara w naukę oraz oczekiwanie, że rządzący uznają prymat rozwiązań technokratycznych nad politycznymi i demokratycznymi.
Te wyniki wiodą nas z kolei do wniosku najciekawszego. Badania Gianmarca Danielego i spółki wskazują bowiem na trend odwrotny do tego, który w ciągu ostatniej dekady nazwano „zwrotem populistycznym”. Przypomnijmy (przez chwilę bez wartościowania), na czym ów zwrot polegał. Składał się on z czterech elementów. Po pierwsze: zanikanie centrowych sił politycznych, które nie potrafią sobie poradzić z rosnącą ekonomiczną i kulturową niepewnością. Po drugie: spadek zaufania do instytucji, takich jak media, uniwersytety czy autorytety życia publicznego. Punktem trzecim populistycznej rewolucji była rosnąca zgoda na radzenie sobie z nadchodzącymi wyzwaniami za pomocą finansowanych podatkami programów państwa dobrobytu. Po czwarte wreszcie, ważnym elementem minionej dekady była surowa krytyka globalizacji i między narodowych organizacji, takich jak Unia Europejska.
Jeżeli wrócimy teraz do wyników badania Danielego i jego zespołu, to zobaczymy, że wiele sygnalizowanych w nim nowych trendów uderza w logikę populistycznej rewolty z ostatniego dziesięciolecia. Chodzi zwłaszcza o nasilającą się krytykę rozwiązań wspólnotowych (podatki, państwo dobrobytu) oraz wzrost poparcia dla nauki. Wszystko to sygnalizuje trochę majaczący na horyzoncie powrót neoliberalizmu – wiary w to, że eksperci lepiej od polityków zarządzają społeczeństwami. A słabszymi jego ogniwami nie należy się aż tak bardzo przejmować.
Oczywiście jest jeszcze bardzo wcześnie. Może nawet zbyt wcześnie na wyciąganie dalekosiężnych wniosków. Niemniej coś nowego się tu czai. Warto to coś obserwować.
Wśród ankietowanych naukowcy zaobserwowali znaczący spadek społecznego zaufania oraz dalszą erozję wiary w sprawczość i sprawność Unii Europejskiej. Słabnie również przekonanie, że państwo powinno troszczyć się o najbiedniejszych za pomocą mechanizmów podatkowych i redystrybucyjnych. Rośnie natomiast przeświadczenie, że obciążenia fiskalne są zbyt wysokie