Nowa osoba w SN oznacza, że zostanie zaostrzone prawo antyaborcyjne w USA.
W sobotni wieczór w Ogrodzie Różanym Białego Domu Donald Trump przedstawił Ameryce kandydatkę na sędzię Sądu Najwyższego, która ma zastąpić – o ile zgodzi się Senat – zmarłą przed tygodniem Ruth Bader Ginsburg (nazywaną RBG), ikonę środowisk lewicowych. Prezydent wskazał 48-letnią Amy Coney Barrett, sędzię Siódmego Okręgowego Sądu Apelacyjnego, katoliczkę i matkę siedmiorga dzieci. Prawniczka znana jest ze swojej niechęci do wyroku w sprawie Roe przeciwko Wade z 1973 r., który zalegalizował w Stanach Zjednoczonych aborcję. Wybór Trumpa ucieszył środowiska konserwatywne. Nazwisko Barrett było na krótkiej liście przy okazji ostatniego wakatu w Sądzie Najwyższym, dwa lata temu.
Senatorowie Partii Demokratycznej oraz jej pozaparlamentarni liderzy chcieli, by Trump wstrzymał się z nominacją do wyborów, a nowego sędziego wyznaczył 3 listopada prezydent. Jednak taki scenariusz byłby wyłącznie ukłonem w stronę opozycji, bo przepisy nie zabraniają prezydentowi czekać do wyborów. Co więcej, szef republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell może liczyć na co najmniej 51 członków swojego klubu, więc wszystko wskazuje na to, że Barrett w ciągu najbliższych sześciu tygodni zajmie miejsce RBG w Sądzie Najwyższym. Chociaż jej przesłuchania w senackiej Komisji Sprawiedliwości będą dla demokratów okazją do prowadzenia kampanii wyborczej, bowiem w jej skład wchodzi Kamala Harris, kandydatka lewicy na wiceprezydenta. Ta była prokuratorka z Kalifornii potrafi ostro przesłuchiwać świadków.
Warto zwrócić uwagę, że pojawienie się w Sądzie Najwyższym Amy Coney Barrett dopełnia konserwatywnej rewolucji, która się w tym gremium w ciągu ostatnich 40 lat dokonała. Sędzia jest członkiem stowarzyszenia o nazwie Federalist Society for Law and Public Policy Studies. Powstało ono w 1982 r. i porównywane jest z polskim Ordo Iuris. Zresztą członkowie obydwu organizacji pozostają ze sobą w kontakcie. Twórcami Federalist Society byli konserwatywnie zorientowani studenci trzech szkół prawniczych: Harvard Law School, Yale Law School i University of Chicago Law School. Za cel postawiło sobie wspieranie ruchu przeciwstawiającego się prawniczemu aktywizmowi. Przede wszystkim organizowano odczyty ze znanymi prawnikami i zbierano pieniądze. Motorem był prawnik Leonard Leo, dziś postać legendarna, choć on sam zawsze starał się pozostawać na drugim planie. Leo zorganizował potężną strukturę. Liczba prawników, która przeszła przez nią, wynosi obecnie 70 tys.
Szczególnie ważne były kanały wspierania prawników starających się o stanowiska sędziowskie. Ich akcje wyborcze wymagały zasobów finansowych i te były przez Federalist Society dostarczane. Tylko w latach 2014–2017 zdołali oni zebrać sumę 250 mln dol. Czterech obecnych członków Sądu Najwyższego jest związanych z Federalist Society, a Amy Coney Barret będzie piąta.
Czemu kwestia obsady stanowisk sędziowskich jest tak politycznie istotna? Jeden z Ojców Założycieli USA, Alexander Hamilton, otwierając prawie 230 lat temu debatę o ustroju powstającego państwa – tłumaczył, że system równowagi i hamulców (check and balance) w ustawie zasadniczej jest po to, by refleksja i mądry wybór zastąpiły przypadek i przemoc. Twórcy pierwszej na świecie konstytucji byli wolni od naiwnego optymizmu o możliwościach rozumu ludzkiego, ale tym bardziej stronili od metafizyki i dogmatycznego porządku wartości. Dlatego rozstrzygnęli w niej jedynie o formie politycznego zrzeszenia, ustalając zasady, wedle których powinna zorganizować się wspólnota – gotowa zaakceptować prymat rozumu, ale pamiętająca o ludzkich słabościach. „Gdyby ludzie byli aniołami, żaden rząd nie byłby potrzebny, gdyby to aniołowie mieli rządzić ludźmi, nie byłaby potrzebna żadna, ani zewnętrzna, ani wewnętrzna kontrola rządu” – pisał w „Federalist” kolejny z Ojców Założycieli, czwarty prezydent USA James Madison.
Problem polega jednak na tym, że założyciele państwa skupili się na władzy wykonawczej (1049 słów w ustawie zasadniczej) i ustawodawczej (2388 słów), lekceważąc sądowniczą (391 słów). Dlatego to, jak funkcjonuje Sąd Najwyższy USA, zależy od splotu różnych czynników: ustaw parlamentu (Kongresu), zwyczajów i tradycji oraz osobowości urzędującego prezydenta. Nie poświęcając za wiele miejsca sądownictwu, Ojcowie Założyciele nie docenili tego, jak bardzo w siłę urosną partie we współczesnym tego słowa rozumieniu, a proces powoływania nowych sędziów zostanie radykalnie upolityczniony. Poza tym, co jest jeszcze ważniejsze, jak bardzo w siłę urośnie „trzecia władza”. W Stanach mówi się nawet o jej supremacji wobec Kongresu i prezydenta. Sąd Najwyższy jest nie tylko sądem kasacyjnym ostatniej instancji, ale też przez swoją interpretację ustaw i wyroków stał się główną mocą stanowiącą w USA prawo.
Paweł Laidler z Uniwersytetu Jagiellońskiego w monografii pt. „Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych Ameryki: od prawa do polityki” wskazuje na polityczną supremację trzeciej władzy w tym systemie. Barbara Palmer z American University w Massachusetts przedstawia cztery etapy procesu kreowania polityki: ustalenie agendy, określenie alternatyw, spośród których należy dokonać wyboru, wiążący wybór spośród tych alternatyw oraz wprowadzenie decyzji w życie. Jej zdaniem w wielu wypadkach to działalność sądów jest bliższa powyższemu schematowi niż działalność władzy ustawodawczej podejmującej z natury polityczne decyzje.
Palmer podkreśla, że sędziowie Sądu Najwyższego mają pełną swobodę, jeśli chodzi o wybór spraw, które przyjmują do rozstrzygnięcia, określając, które z kilku tysięcy sporów zasługują na ich uznanie – pisze Laidler. Sędziowie sami nie inicjują procesów sądowych, tylko muszą czekać na wniesienie sprawy przez inne osoby, ale liczba wniosków, jakie każdego roku są kierowane do SN z prośbą o rozstrzygnięcie sporów, sprawia, że co chwilę konfrontują się z dziesiątkami interesujących i ważnych zagadnień, z jakich muszą wybrać te najistotniejsze.