Mimo wątpliwości prawnych, ruszył proces produkcji kart do głosowania w wyborach prezydenckich. Z naszych ustaleń wynika, że będą wyglądać inaczej niż te, których wzór ustaliła w lutym PKW
DGP
Prawny chaos wokół terminu wyborów i sposobu ich przeprowadzenia nie wstrzymał przygotowań. Choć brakuje ustawy o wyborach korespondencyjnych (pracuje nad nią Senat), maszyny drukarskie rozpoczęły prace. O tym, że tak będzie, pisaliśmy w DGP kilka dni temu. – Druk kart został podjęty – powiedział wczoraj na antenie TVN24 Jacek Sasin, wicepremier i minister aktywów państwowych.

Konsultowane albo i nie

Wątpliwości budzi przede wszystkim tryb, w jakim druk został zlecony. Chwilowo prawo przewiduje, że mamy wybory 10 maja w tradycyjnym trybie, tzn. w lokalach wyborczych. Jednocześnie obowiązuje już art. 102 tzw. ustawy COVID-owej”, który pozbawia PKW możliwości ustalania wzoru karty do głosowania i zarządzania jej druku. Za to odpowiadać ma Jacek Sasin – tyle, że uprawnienie to miałby uzyskać dopiero wraz z ustawą o wyborach korespondencyjnych. To na jej podstawie minister mógłby wydać rozporządzenie, w którym określi wzór karty (po zasięgnięciu opinii PKW).
Można więc przyjąć, że druk kart odbywa się w ramach swoistej próżni prawnej. – Zgodnie z tym, o czym mówi przyjęta przez Sejm ustawa o korespondencyjnym przeprowadzeniu wyborów prezydenckich, wzór karty do głosowania zostanie określony w drodze rozporządzenia po wejściu w życie tej ustawy – mówi Karol Manys, rzecznik Ministerstwa Aktywów Państwowych (MAP). Na dziś, jak słyszymy od polityków obozu rządzącego, podstawą do działania są polecenia premiera Morawieckiego (może je wydawać na podstawie specustawy COVID-owej). Szef rządu zobowiązał w nich PWPW i Pocztę Polską do rozpoczęcia przygotowań do wyborów. Ale taka interpretacja budzi wątpliwości sporej części prawników.
Kolejna wątpliwość dotyczy wyglądu karty. Choć wicepremier Sasin mówił w TVN24, że drukują się karty, których wzór określiła w lutym PKW, z naszych informacji wynika, że karta będzie się różnić. W nagłówku nie będzie zwyczajowo wskazanej dziennej daty wyborów. W ten sposób rząd najpewniej zabezpiecza się na wariant, w którym wybory zaplanowane na 10 maja trzeba będzie przenieść na inny termin. Druga różnica dotyczy elementu potwierdzającego autentyczność karty. Do tej pory były to pieczątki PKW i obwodowej komisji wyborczej. Takie zabezpieczenie nie będzie możliwe w przypadku wyborów korespondencyjnych (pakiety wyborcze dotrą do komisji wyborczych na samym końcu), dlatego przewidziano zabezpieczenie graficzne (specjalna farba).
Nie jest jasne, czy Jacek Sasin jakkolwiek skonsultował wygląd karty z PKW czy Krajowym Biurem Wyborczym. W tej kwestii słyszymy sprzeczne zeznania – niektórzy nasi rozmówcy twierdzą, że żadnych konsultacji nie było, inni (zbliżeni do ministra) utrzymują, że odbyły się konsultace „w trybie obiegowym”. Z naszych ustaleń wynika, że dla urzędników najwyższego organu wyborczego najważniejsze jest to, by zgadzały się wymiary karty podane we wzorze PKW oraz nazwiska kandydatów. Chodzi o to, by można było bez przeszkód używać dotychczasowych nakładek Braille’a dla osób z niepełnosprawnością wzroku. Na dziś jest mało prawdopodobne, by PKW czy KBW miały wszcząć wojnę o inne zmiany w wyglądzie karty wyborczej. – Choć rzeczywiście sytuacja nie jest normalna i przydałoby się, by obie strony sporu – rząd i opozycja – wreszcie się dogadały – mówi nam osoba pracująca przy organizacji wyborów.

Wybory w sądzie

Były szef PKW Wojciech Hermeliński mówi nam, że co do zasady karta musi spełniać warunki, jakie PKW zawiera w wytycznych. – Nigdy nie było sytuacji, by wydruk wyglądał inaczej niż wzór oraz że sam wydruk przechodzi w inne ręce. Pytanie, jak daleka będzie ingerencja ministra w wygląd karty, czy nie odbiega to od intencji PKW, które przyświecały przy projektowaniu karty i czy w związku z tym mogłoby to stanowić istotną wadę – komentuje.
Na wieść o rozpoczęciu druku kart zareagowała opozycja. – Ten druk jest bezprawny, złożyliśmy zawiadomienie do NIK i prokuratury. Przekroczono przepisy dotyczące dyscypliny finansów publicznych i konstytucyjną zasadę działania na podstawie i w granicach prawa. Trzeba będzie się też zastanowić nad podważeniem ważności tych wyborów w Sądzie Najwyższym – mówi Jan Grabiec, poseł KO. Jego zdaniem zagrożeniem jest to, że karty do głosowania, zanim staną się legalne (tzn. gdy Jacek Sasin zatwierdzi je w przyszłym rozporządzeniu), mogą stanowić nawet przedmiot handlu, a przez to przyczynić się do fałszerstw wyborczych.

Plan B

PiS trzyma kurs na wybory korespondencyjne. Sytuacja może się skomplikować, gdyby jednak poprawki Senatu odrzucające ustawę albo wprowadzające długie vacatio legis, poparł były wicepremier Jarosław Gowin i jego posłowie. Najprostszym wyjściem byłoby wprowadzenie stanu klęski żywiołowej i przesunięcie wyborów, czyli wariant, do którego cały czas namawia opozycja oraz Gowin. PiS utrzymuje, że nie ma podstaw prawnych do takiego kroku, bo koronawirus jest zwalczany na podstawie ustawy o chorobach zakaźnych. W rządzie słychać za to coraz głośniej, że jeśli już, to raczej wprowadzony mógłby być stan wyjątkowy, co skutkowałoby daleko idącymi ograniczeniami. Ale według ustawy taki stan można wprowadzić „w sytuacji szczególnego zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publiczneg“. Pytanie, czy kłopot z wyborami mieści się w tym katalogu.
Co by się stało, gdyby rząd nie zdecydował się na wprowadzenie któregoś ze stanów nadzwyczajnych? – W takim przypadku wybory miałyby się odbyć według obowiązujących przepisów z głosowaniem w lokalach wyborczych i korespondencyjnym dla osób w kwarantannie czy tych powyżej 60. roku życia – podkreśla dr hab. Ryszard Piotrowski. Ale może się okazać, że jest np. kłopot z powołaniem komisji wyborczych. W efekcie w niektórych miejscach wybory nie mogłyby się odbyć. – Tu nie ma luki. SN nie mógłby stwierdzić ważności wyborów, które odbyły się tylko w niektórych gminach – uważa Ryszard Piotrowski. Co oznacza, że marszałek Sejmu ponownie zarządziłaby wybory i cały kalendarz ruszyłby najpewniej od początku.
Inną opcję usłyszeliśmy od polityka obozu rządzącego. To PKW mogłaby stwierdzić, że wybory nie mogą się odbyć i na tej podstawie marszałek Sejmu zarządzałby wybory. Co dalej? To już prawdziwe polityczne science fiction. Wybory zapewne odbyłyby się po zakończeniu kadencji Andrzeja Dudy. Co zatem z pełnieniem obowiązków głowy państwa po tej dacie?
To pokazuje stan potencjalnego chaosu, jaki może się wydarzyć, jeśli w parlamencie czy rządzie nie uda się wypracować jednoznacznego scenariusza. Wiele zależy od tego, co się stanie w Sejmie z poprawkami Senatu. W PO są pomysły korekty ustawy o głosowaniu korespondencyjnym, co miałoby ułatwić pozyskanie głosów polityków Porozumienia w Sejmie, ale już lewica stanowczo mówi o odrzuceniu ustawy, podobnie ludowcy. – Nasza postawa zależy od tego, jak zachowa się opozycja. Jak się pokłóci, to Porozumienie nie poprze w Sejmie odrzucenia ustawy i niech wybory odbędą się 10 maja. Ale jeśli opozycja wypracuje wspólny dalekosiężny plan działań, to Porozumienie może im pomóc odrzucić ustawę – mówi nam polityk z partii Jarosława Gowina.
Opozycja uważa, że karty są nielegalne i zawiadamia prokuraturę