Przeprowadzenie wyborów prezydenckich w Polsce – w najbliższym, zgodnym z rozsądkiem czasie, po zapewnieniu kontrkandydatom Andrzeja Dudy równego czasu w telewizji publicznej – powinno być naszą wspólną troską. Z punktu widzenia opozycji pechowo się składa, że szybki i konstytucyjny termin głosowania sprzyja pełniącemu urząd prezydentowi. Nie jest to jednak żaden argument, aby wybory przekładać. Liczy się, rzecz jasna, argument dotyczący zdrowia i życia osób uczestniczących w głosowaniu. Nikt przy zdrowych zmysłach go nie podważa, ale sugerowanie, że kto pragnie majowych wyborów, jest „psychopatą”, to zwykłe chamstwo, co gorsza szkodliwe dla demokracji. Jeżeli epidemia uniemożliwi wybory w maju, to trudno. Jednak jeżeli są (a jeszcze są) szanse, by je do 23 maja przeprowadzić, to dobiegnięcie do mety stanie się sukcesem nas wszystkich, nawet jeżeli wygra polityk tak słaby, jak Duda (słaby, a i tak o ileż lepszy od niemal wszystkich kontrkandydatów!).
Dziennik Gazeta Prawna
Zamieszanie wobec wyborów jest, ze względu na koronawirusa, nieuniknione. Chaos słów i czynów PiS, do których już nie bez bólu przywykliśmy, oraz szamotanina opozycji nie pomagają. Katastrofalnym skutkiem synergii wirusa i polityki jest upowszechnione przekonanie, że wybory to głupota, że to kaprys przeszkadzający w walce z zagrożeniem. Ten psychologiczny efekt wzmacnia, a nie osłabia, działalność licznych przeciwników rządu, którzy wczoraj ogłaszali, że Jarosław Kaczyński dokonał antykonstytucyjnego zamachu stanu, a dzisiaj pomstują na Dyktatora, że chce doprowadzić do przewidzianych przez konstytucję wyborów.
Każdy uczciwie musi przyznać, że położenie opozycji stało się bardzo trudne. Wymyślenie oraz ugruntowanie przekazu, który łączyłby wodę z ogniem (chcemy demokracji, więc nie chcemy wyborów; chcemy upadku PiS, więc chcemy stanu wyjątkowego realizowanego przez PiS) jest bardzo trudne. Na razie jedyny spójny opozycyjny pomysł złożył Jarosław Gowin. Generalnie tak to już jest, że nie tylko przyjaciół, lecz także wybitnych polityków poznaje się w biedzie. To znaczy poznaje się wtedy, kiedy takimi są.