W marcu rekordowa liczba przedsiębiorstw zadeklarowała skrócenie czasu pracy. W kwietniu spodziewany jest wzrost bezrobocia.
Z powodu epidemii koronawirusa niemiecki rynek pracy czeka znacznie cięższy kryzys niż podczas krachu finansowego w latach 2007–2009. Wczoraj zaczęto wypłacać środki z opiewającego na ponad 150 mld euro pakietu pomocowego przegłosowanego tydzień wcześniej przez Bundestag. Przewiduje on m.in. wsparcie dla pracowników i firm. Mimo to dane przedstawione dzień wcześniej przez Hubertusa Heila (SPD), ministra pracy i spraw socjalnych, oraz Federalny Urząd Pracy (BA) nie napawają optymizmem.
W marcu 470 tys. niemieckich przedsiębiorstw zadeklarowało, że skraca czas pracy. Jak przyznał szef BA Detlef Scheele, jest to absolutny rekord w historii RFN. „Nigdy nie byliśmy świadkami takiego wzrostu wniosków” – dodał. W normalnej sytuacji, w roku 2019, średnio w ciągu jednego miesiąca takich deklaracji było 1300. Przejście na ograniczony czas pracy oznacza, że do 67 proc. pensji pracownika jest wypłacane przez urząd pracy. Dotychczas przedsiębiorstwa mogły korzystać z takiej możliwości, jeśli zagrożonych zwolnieniem była 1/3 pracowników. Na czas pandemii granica ta została jednak obniżona do 10 proc. załogi firmy.
Nie wiadomo jeszcze, ile osób dotknie konieczność pracy w niepełnym wymiarze. Hubertus Heil jest jednak przekonany, że sytuacja będzie poważniejsza niż w najgorszym momencie kryzysu finansowego w 2009 roku. Wtedy dotknęło to 1,4 mln osób.
Z danych przedstawionych przez niemieckiego ministra wynika, że najwięcej firm przechodzi na skrócony czas pracy w takich gałęziach gospodarki jak handel i turystyka. „Wychodzimy z założenia, że w kwietniu pracę straci od 150 tys. do 200 tys. osób” – komentował szef Federalnego Urzędu Pracy, Detlef Scheele. „Głównie w gastronomii i turystyce. Są to branże, w których kapitał własny jest często niewystarczający, żeby utrzymywać pracowników przez dłuższy czas” – dodał, przypominając, że od 1991 r. (czyli od zjednoczenia Niemiec) w analogicznych okresach nigdy nie zanotowano wzrostu bezrobocia. W związku z pracami sezonowymi liczba zatrudnionych zazwyczaj rosła.
Pracownicy sezonowi, to kolejna kategoria problemów, jakie epidemia stwarza dla niemieckiego rynku pracy. RFN potrzebuje około 300 tys. takich osób, głównie w rolnictwie. W związku z zakazem wjazdu wydanym przez tamtejsze MSW będzie z tym problem. W konsekwencji może dojść do zmniejszenia podaży warzyw i owoców oraz wzrostu cen.
„Zaopatrzenie w podstawowe artykuły żywnościowe nie jest zagrożone. Niemniej jednak mogą wystąpić luki w podaży niektórych upraw. Ten niedobór będzie miał również wpływ na cenę” – poinformował wczoraj Joachim Rukwied, przewodniczący Niemieckiego Stowarzyszenia Rolników (DBV).
Potencjalny niedobór szparagów i jagód jest sprawą na tyle poważną, że dwoje deputowanych frakcji CDU/CSU w Bundestagu, Gitta Connemann i Albert Stegemann, wystosowało list do ministrów spraw wewnętrznych Horsta Seehofera (CSU) i rolnictwa Julii Klöckner (CDU) o jak najszybsze zniesienie zakazu wjazdu dla pracowników sezonowych. Proponują oni mierzenie temperatury na granicy i takie zorganizowanie ruchu, by chętni docierali do gospodarstw bez kontaktu z innymi ludźmi.
Za zniesieniem zakazu wjazdu pracowników rolnych opowiedziała się też we wtorek szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen (CDU) – do niedawna minister obrony w rządzie Angeli Merkel. „Potrzebujemy ludzi, którzy będą uprawiać i zbierać żywność” – oświadczyła. KE jest zdania, że sezonowi pracownicy rolni powinni zostać sklasyfikowani jako osoby krytycznie ważne dla funkcjonowania systemu, tak jak personel medyczny i służby bezpieczeństwa.
Według Federalnego Urzędu Statystycznego stopa bezrobocia w marcu wyniosła 5,1 proc. W danych tych nie odzwierciedlają się jednak jeszcze skutki epidemii.
Włochy grają polityką historyczną w walce z kryzysem
Grupa włoskich polityków stara się przekonać Niemców do pomysłu emisji koronaobligacji. Eurodeputowany Carlo Calenda (były minister rozwoju gospodarczego z Partii Demokratycznej) oraz grupa burmistrzów miast z Półwyspu Apenińskiego na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” apelują do Berlina o solidarność i przypominają II wojnę światową.
List do „kochanych niemieckich przyjaciół” przypomina „jak wielki kraj powinien zachować się w pilnej potrzebie”. Autorzy piszą o długach wojennych Niemiec, które na mocy porozumienia zawartego przez 21 państw w Londynie w 1953 r. zostały częściowo umorzone, a termin spłaty reszty przesunięto.
„Niemcy uniknęły wtedy bankructwa. Kochani niemieccy przyjaciele, pamięć pomaga podejmować właściwe decyzje” – czytamy w ogłoszeniu we wtorkowym wydaniu „FAZ”.
Sięganie po argumenty historyczne wobec Niemiec jest w ostatnim czasie wśród Włochów popularne. Znany komik i aktor Tullio Solenghi nagrał kilka dni temu film, w którym w niewybredny sposób atakuje Niemców za arogancję i bezduszność. „Wywołali dwie wojny światowe i zabili 6 mln Żydów, ale wciąż uważają się za lepszą rasę. Chciałbym wam, Niemcy, przypomnieć, że gdyby po II wojnie światowej społeczność międzynarodowa zażądała kontrybucji za rzeczywiste zniszczenia, to po dziś dzień mieszkalibyście wszyscy w fawelach” – mówi.
Reakcje nad Renem na list grupy polityków skupionych wokół Carlo Calendy były różne. Prawicowy tabloid „Bild” uznał inicjatywę za irytującą i wypomniał, że w niemieckich szpitalach jest leczonych 73 Włochów z koronawirusem.
Z kolei współprzewodniczący SPD – partii, która wchodzi w skład koalicji rządowej w RFN – Norbert Walter-Borjans powiedział wczoraj w wywiadzie radiowym, że należy jak najszybciej wspomóc finansowo Włochy i Hiszpanię.