We Francji toczy się debata nad tym, czy system służby zdrowia jest w stanie wytrzymać mnożenie się ostrych przypadków Covid-19. Ze 150 tys. w trzy miesięce damy sobie radę, w tydzień - absolutnie nie, oświadczył profesor anestezjolog Jean-Michel Constantin.

Sprawy się zazębiają. Ponieważ, jak zapowiedział prezydent Francji Emmanuel Macron, od poniedziałku zamknięte będą wszystkie placówki przedszkolne i szkolne w kraju – od żłobków do wyższych uczelni - część pracowników paryskiego transportu publicznego nie przyjdzie do pracy, bo musi opiekować się dziećmi. Więc pielęgniarkom trudniej będzie dojechać do szpitali.

„Już ryję nosem po ziemi” – skarżyła się PAP dr Rachel Klein, lekarka rodzinna, pracująca w XIX okręgu (dzielnicy) Paryża. „Mam o wiele więcej pacjentów niż normalnie, często kończę po godz. 22. A teraz będę musiała szukać kogoś, kto zostanie z moją 10-letnią córką, która nie pójdzie do szkoły” – kreśliła swą sytuację.

Rodzice, którzy muszą sami opiekować się pozostającymi w domu dziećmi, mogą nie iść do pracy i nie musza mieć zwolnienia lekarskiego ani żadnych innych zaświadczeń – zaznaczyła cytowana przez media sekretarz stanu w ministerstwie solidarności i zdrowia Christelle Dubos.

Przyznając, że problem jest „rzeczywisty”, minister poinformowała, że władze "w pierwszym rzędzie zajmują się organizacją opieki dla dzieci pracowników służby zdrowia".

Ta informacja wywołała pewne wątpliwości i polemiki. Czy po to zamyka się szkoły, by grupować uczniów w różnych, mniej do tego dostosowanych niż klasy lokalach? – wyrażali zdziwienie uczestnicy debaty w radiu France Infos. A niektórzy wzywali, by zamiast szkół zamknąć granice.

Media w Prowansji i na Lazurowym Wybrzeżu, podobnie jak osoby na portalach społecznościowych, wyrażają „zdziwienie i oburzenie” z powodu „tysięcy Włochów, którzy codziennie przyjeżdżają samochodami do Francji”.

Występując w BFMTV prof. Constantin, sekretarz francuskiego stowarzyszenia anestezjologów i reanimatorów odrzucił tę ideę, gdyż, jak głosi, „zamykanie szkół powstrzymuje epidemię, a nie ma żadnych dowodów, by podobnie skutkowało zamykanie granic”.

W piątek wieczorem RATP (paryski transport publiczny) i SNCF (francuskie koleje państwowe) powiadomiły, że od poniedziałku „zredukują ofertę”, gdyż na stanowiskach nie będzie części pracowników, zmuszonych do pilnowania dzieci.

Sekretarz stanu ds. transportu Jean-Baptiste Djebbari powiedział w porannym wystąpieniu telewizyjnym, że z powodu „zmniejszonego ruchu”, który, jak twierdzi, „odpowiadać będzie okresowi wakacyjnemu”, użytkownicy nie powinni nazbyt boleśnie odczuć ubytku składów metra i liczby autobusów.

Sekretarz stanu zapewnił, że zarówno w transporcie miejskim, jak i międzymiastowym zwiększono środki higieny. Autobusy – mówił – dezynfekowane są na każdej pętli, a wagony metra kilka razy dziennie. „Robi się wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo podróżnym” – oznajmił, dodając, że „nie przewiduje się wstrzymania transportu publicznego”, zarówno miejskiego, jak i dalekobieżnego.

Według cytowanego przez BFMTV sondażu 72 proc. badanych wypowiada się przeciwko wstrzymaniu transportu publicznego, ale ponad 60 proc. odczuwa lęk przed korzystaniem z niego.

Troską napawa nie tylko zmęczenie personelu medycznego, którego przykładem jest dr Klein. Lekarze zastanawiają się z obawą, czy nasilenie się epidemii nie spowoduje, że nie starczy sprzętu i łóżek w szpitalach.

Minister zdrowia Olivier Veran w codziennych raportach o rozwoju koronawirusa zapewnia, że w razie potrzeby odłoży się wszystkie interwencje, które nie są pilne i dostosuje pomieszczenia szpitalne, tak by mogły przyjąć pacjentów z Covid-19. Eksperci twierdzą, że jak dotąd nie odczuwa się dotkliwego braku aparatury i sprzętu.

„Jeżeli 150 tys. osób zachoruje przez trzy miesiące, to damy sobie radę, ale jeżeli w tydzień, to system nie wytrzyma” – przewiduje prof. Constantin.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)