Dziesiątki tysięcy Australijczyków uczestniczyły w piątek w demonstracjach w wielu miastach, domagając się dymisji premiera Scotta Morrisona. Obwiniają go o zlekceważenie zagrożenia związanego z gigantycznymi pożarami, jakie nawiedziły kraj; dowodem miał być jego wyjazd na Hawaje.

"Protestujemy, ponieważ trwające od września pożary, wskutek których straciło życie 26 osób, spłonęło ponad 2 tys. domów i zginęło w ogniu bądź utraciło schronienie około miliarda zwierząt, przybrały bezprecedensowe rozmiary" - ogłosiła w Melbourne podczas demonstracji Anneke De Manuel ze studenckiego ruchu ekologicznego.

Wprawdzie premier Morrison przeprosił publicznie Australijczyków za swój niewczesny wyjazd na urlop w sytuacji, gdy kraj stanął w obliczu klęski żywiołowej, ale protesty przeciwko jego postawie wobec zagrożeń klimatycznych przybierają na sile.

Około 30 tys. protestujących przeciwko polityce rządu zgromadziło się w czwartek w dzielnicy bankowej Sidney, aby domagać się jego dymisji. Premier - wbrew oficjalnemu stanowisku australijskiego Urzędu Meteorologicznego - w swych wypowiedziach neguje wszelki związek między kryzysem klimatycznym, a eksploatacją na wielką skalę australijskich złóż węgla. Kraj jest jego największym światowym eksporterem.

Piątkowe demonstracje miały masowy charakter, mimo że w wielu miastach Australii temperatura dochodziła do 40 stopni Celsjusza, co sprzyjało pojawieniu się nowych ognisk pożarów, zwłaszcza w południowo-wschodniej części kraju.

Od września ubiegłego roku pożary spustoszyły w Australii ponad 8 mln ha lasów, zarośli i łąk o łącznej powierzchni równej Irlandii.

W chwili obecnej główny front walki z pożarami jest w Nowej Południowej Walii, gdzie 3 300 strażaków walczy ze 137 pożarami, ale dotąd prawie połowy z nich nie udaje się im kontrolować. Zmiany kierunku wiatrów wiejących z południa, które nastąpiły w ciągu ostatnich godzin, sprawiły, że ogień zagroził obecnie górskim rejonom leżącym ponad 400 km na zachód od Sidney. (PAP)