Ilekroć w tak zwanym dobrym towarzystwie mowa jest o polskiej polityce, pojawia się kwestia tego, jak bardzo debata publiczna przepełniona jest nienawiścią. Czy też – jak to się częściej obecnie mówi, hejtem. W dobrym towarzystwie, wśród ludzi kulturalnych i eleganckich, hejt niemal zawsze przypisuje się prawicy.
W istocie polska prawica – w tym w głównej mierze PiS i sprzyjające mu media – wyspecjalizowała się w obrzucaniu przeciwników wszelkiego typu inwektywami. Każdy, kto powątpiewa w słuszność obranej przez PiS drogi, jest obrońcą układu, członkiem skorumpowanych elit lub też resortowym dzieckiem (listę obelg można kontynuować). Za oceanem równie często podobnie niewyszukanymi obelgami posługuje się prezydent Donald Trump.
PiS wygrał koleje wybory. Donald Trump ma wszelkie szanse na reelekcję. Hejt, jak się okazuje, wcale nie obniża poparcia. Ludzie kulturalni i eleganccy zadają sobie pytanie, jak to możliwe, że „tej hołocie” to nie przeszkadza. Nie przeszkadza tymczasem dokładnie z tego powodu, że ludzie prędzej skłonni są wybaczyć wściekłość, wulgarność, a nawet inwektywy, czyli wszystko to, od czego stronią elity, ale nigdy nie wybaczają pogardy, która stała się znakiem rozpoznawczym elit tak nad Wisłą, w Paryżu i Londynie, jak i za oceanem.
Pogarda jest uczuciem na pozór bardziej eleganckim – można ją wyrażać, używając kulturalnego, a nawet wytwornego języka. W rzeczywistości w pogardzie nie ma jednak niczego eleganckiego. Pogarda jest znacznie gorsza od nienawiści, gdyż rani znacznie głębiej i bardziej trwale, a dotyczy to tak życia prywatnego, jak i polityki.
Gdy do psychoterapeuty trafia przechodzące kryzys małżeństwo, w którym pojawiła się nienawiść, związek taki można jeszcze uratować. Nienawiść jest oczywiście bardzo negatywnym i destrukcyjnym uczuciem, ale równocześnie takim, w którym zachowana jest cały czas komunikacja – związek pomiędzy partnerami. Nie sposób czuć nienawiści do kogoś, kogo nawet nie zauważamy bądź też uznajemy za niegodnego naszej uwagi. Pogarda to uczucie oznaczające, że ktoś, kto jest jej obiektem, „jest kimś gorszym, kimś niżej, kimś, kto jest dla nas już nieistotny”. Brak właściwych dla etapu wcześniejszego, czyli nienawiści, wybuchów złości, epitetów i wyzwisk nie zapowiada zmiany na lepsze. Mniej emocji to zapowiedź tego, że nie ma już w ogóle o czym rozmawiać, a nienawiść stała się na tyle zimna, że została wysublimowana i przekształciła się w pogardę właśnie. Pogarda to tyle, co wystygła nienawiść i poczucie wyższości w stosunku do drugiego człowieka.
Nienawiść jest, można powiedzieć, nieskomplikowanym uczuciem. Jeśli sięgnąć do bardzo prostego, by nie rzec prostackiego archetypu, może pojawić się np. pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy „po wódce” pokłócą się i zwyzywają, by następnie się pogodzić. Z psychologicznego punktu widzenia z nienawiścią można sobie w miarę łatwo dać radę. Czy to znajdując wsparcie wśród rodziny bądź przyjaciół, czy to po prostu odwzajemniając to uczucie. Z pogardą znacznie trudniej jest się zmierzyć, bo by ją odwzajemnić, nie wystarczy myśleć o kimś źle. Trzeba jeszcze myśleć o sobie jako o kimś lepszym. Większość ludzi tymczasem nie uważa się za lepszych od innych.
Przekładając powyższe na realia polskiej polityki, można powiedzieć, że o ile nienawiść zwolenników PiS do zwolenników opozycji wywołuje w nich ból, z którym ci mogą sobie psychologicznie poradzić, to już pogarda okazywana z kolei przez zwolenników opozycji zwolennikom PiS zostawia znacznie trwalsze ślady, a tym samym znacznie silniej wiąże elektorat PiS z Prawem i Sprawiedliwością niż nienawiść, której obiektem stają się wyborcy liberalni, łączy ich z partiami liberalnymi.
Patrząc na sprawę przez pryzmat polityki, okazywanie pogardy tym się ponadto różni od okazywania nienawiści, że robi znacznie gorsze wrażenie na ludziach przypatrujących się walce politycznej z boku. Większość ludzi może zrozumieć hejt, bo większości ludzi zdarza się czuć złość czy też niechęć tak dużą, że zasługującą na miano nienawiści. Mało kto jednak czuje się na tyle lepszy od innych, by wprost dawać im do zrozumienia, że są niegodni nawet uwagi. Donald Trump za oceanem i polska prawica w naszych realiach, okazując nienawiść, są więc bliżsi ludziom niż liberalne, okazujące pogardę elity. Również z tego powodu okazywanie pogardy jest nie tylko amoralne, ale i politycznie zgubne.
Uczestnicząc w przepełnionym nienawiścią i pogardą życiu publicznym, mam tak naprawdę trzy realistyczne i jedną samobójczą opcję. Mogę się otóż z życia publicznego wycofać (czego robić nie chcę), całkowicie znieczulić (co wymagałoby predyspozycji psychopatycznych, bo ktoś, kto nie odczuwa bólu, jest psychopatą) bądź też pogodzić się z bólem (czego nie potrafię). Czwartą opcją, którą pozwoliłem sobie nazwać samobójczą, byłoby zrobienie tego, co z psychologicznego punktu widzenia byłoby jedyną zdrową reakcją – tj. emocjonalna, twarda, czasem wręcz brutalna reakcja na nienawiść bądź pogardę. Na to jednak nie ma przyzwolenia, choć i tu prawica wygrywa ze stroną liberalną, bo owego przyzwolenia daje jednak ciut więcej. Po stronie liberalnej hejterzy i ich cisi sprzymierzeńcy czasem wręcz liczą na emocjonalną reakcję, która ma pogrzebać w opinii publicznej nie hejterów jednak, lecz ich ofiary.
Jeśli przyjrzeć się aktywności Donalda Trumpa na Twitterze, to niezależnie od tego, że jest on częściej agresorem niż ofiarą agresji, równocześnie łatwo zauważyć, że jego żywiołowe, nieokiełznane, nieumiarkowane i impulsywne reakcje są też po prostu szczere. Psychologicznie zaś dużo bardziej autentyczne niż wystudiowane i zimne reakcje strony liberalnej, która sprawia wrażenie, jakby uwierzyła, że zimna podłość jest politycznie mądrzejsza i bardziej wiarygodna od podłości gorącej. Jest tymczasem dokładnie na odwrót. W niejednokrotnie bowiem skandalicznych – tak w formie, jak i w treści – tweetach Donalda Trumpa (albo wypowiedziach polityków polskiej prawicy) przeciętny człowiek jest w stanie wyczytać ból i podatność na zranienie. Czyli to, co jest niemal każdemu znane osobiście. W analogicznych wypowiedziach strony przeciwnej negatywne emocje są wyrażane w sposób zimny i bardziej wyrachowany, a przez to mniej autentyczny. Porywczość Donalda Trumpa, a w naszych realiach polskiej prawicy – jest psychologicznie bliższa ludziom od pozornie wstrzemięźliwej, ale zawierającej w gruncie rzeczy dokładnie taki sam ładunek negatywnych uczuć, „eleganckiej” pogardy.
Tak długo jak elity nie zrozumieją różnicy pomiędzy nienawiścią a pogardą i nie zrozumieją, że odczuwania pogardy należy się wstydzić, a jej okazywania wystrzegać, hejt jak nie szkodził, tak i dalej nie będzie szkodził – w Stanach Zjednoczonych Donaldowi Trumpowi, a w Polsce – Prawu i Sprawiedliwości. Aby oduczyć się pogardy, trzeba jednak przede wszystkim przestać czuć się lepszym. I to być może największe wyzwanie dla liberalnej strony sporu politycznego.
Pogarda to tyle, co wystygła nienawiść i poczucie wyższości w stosunku do drugiego człowieka