Właściciele klubów są zakładnikami grup kibicowskich. Czy jest w polskiej Ekstraklasie choć jeden taki, który ma 100 proc. zysków z cateringu czy sprzedaży pamiątek na stadionie? Właściciele klubów oddają część pieniędzy w zamian za spokój na stadionie, pod domem, na ulicy.
Magazyn DGP 6.03.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Teraz też wspiera pan Andrzeja Dudę?
Hm, a muszę składać deklarację polityczną wprost?
Jest pan jedynym dziennikarzem sportowym, który pisze o polityce i pięć lat temu poparł Dudę.
To prawda, skoro o polityce mogą mówić aktorzy, prawnicy, biznesmeni, wszyscy, to czemu mam być jedyną osobą w Polsce, której się tego zabrania?
To jak będzie w tym roku?
Nie kupuję kandydatury Kidawy-Błońskiej. Jej obóz polityczny miał ogromne kłopoty z wykreowaniem lidera, kandydata na prezydenta. Próbowali, ale im się nie udało. Nie wydaje mi się, by Kidawa-Błońska miała charyzmę i wizję. Nie twierdzę, że Duda to wizjoner, ale dostrzegam różnicę. Zupełnie mnie nie przekonuje kandydatka Platformy.
Nie przemawia do pana wizerunek Sophii Loren?
Jakoś nie, ona ostatnio reklamowała makaron, prawda? No właśnie.
Są jeszcze inni kandydaci.
Uważa pan, że mają jakiekolwiek szanse i warto o nich rozmawiać?
Nie wiem, ale mają poglądy.
Sam wielokrotnie mówiłem, żeby nie głosować według sondaży, ale tutaj nie dość, że słabi, to jeszcze nieprzekonujący. Kosiniak-Kamysz zawsze wydawał mi się – nie wiem, czy wypada tak mówić – mydłkiem. Przepraszam, ale on po prostu jest mydłkowaty.
Grzecznie, jak na pana. Pamięta pan, jak podsumował porażkę Bronisława Komorowskiego?
Było parę ostrych słów…
„Pakuj majdan i spierdalaj” – koniec cytatu.
Spierdalaj czy spieprzaj?
To pierwsze.
Nie był to prezydent moich marzeń.
Ani nie było to grzeczne.
Nie było, ale ja nie jestem grzeczny.
O tym jeszcze porozmawiamy, na razie dokończmy sprawę wyborów. Rozumiem, że Kidawa-Błońska i Kosiniak nie, ale są inni.
Krzysztof Bosak to zupełnie nie moja bajka, nie te światy. Szymon Hołownia to jakiś eksperyment społeczny, prowokacja celebrycko -telewizyjna i trudno taką ustawkę traktować serio. Biedroń jest tak niepoważny i zajęty sobą, że nawet nie mogę o nim niczego powiedzieć.
Czyli wszystko po staremu?
Z jednej strony lubię politycznie skakać z kwiatka na kwiatek, daję szansę nowym. Idąc tym tropem, powinienem zagłosować na przykład na Hołownię, a za pięć lat ogłosić, że się myliłem. Teraz jednak nie widzę żadnej świeżej twarzy, lidera nowego frontu, który porwałby mnie swoją ideą.
Więc Duda.
Podoba mi się, jak przemawia.
Jemu też.
(śmiech) A panu nie? Ale naprawdę wyczuwam w tym godność w publicznym reprezentowaniu urzędu. Rozumiem zarzuty, że jest zbyt blisko partii rządzącej, może to w ogóle powinno wyglądać inaczej, może warto, żeby prezydent był z innej mańki i przełamał monopol? Na razie nie porywa mnie ten temat.
Kłóci się pan czasem o politykę?
Nie, czasem raczej wyprowadzam z błędu tych, którzy ulegli propagandzie jednej ze stron… (śmiech).
Bierze pan pieniądze od dobrej zmiany, to im pan dosładza?
Biorę od nich pieniądze?
Orlen sponsorował wasz wyjazd na mistrzostwa świata do Rosji.
Niczego nam nie fundowali, tylko kupili u nas pakiety sponsorskie. Mamy duże zasięgi, to jesteśmy atrakcyjni dla reklamodawców. Spółki Skarbu Państwa od lat kupują reklamy w mediach i nie słyszałem, by ktoś to potępiał i zarzucał im, że chodzą na pasku władzy. Orlen kupował reklamy w „Przeglądzie Sportowym”…
…który nigdy nie pisze o polityce.
Ale reklamował się też w „Gazecie Wyborczej” czy „Rzeczpospolitej”, które piszą. Znów, dlaczego mam być jedynym medium w Polsce, w którym nie mogą się reklamować spółki państwowe? Wszędzie mogą, tylko nie u Stanowskiego?
Bo rodzi to podejrzenia, że pan się im za to odpłaca.
Ludzie z natury są podejrzliwi.
To prawda, odkryli na przykład, że kiedy była wtopa z trawą na Stadionie Narodowym, to z firmy Trawnik drwili wszyscy, tylko nie pan. Zupełnym przypadkiem ta firma pana sponsoruje.
Mało tego, ja z otwartą przyłbicą broniłem Trawnika, wbrew wszystkim! Zdradzę coś panu – znam bardzo dobrze właściciela tej firmy, to człowiek opętany sprawami nawierzchni. Gdy tylko przyjeżdża do Warszawy i zatrzymuje się u mnie, to gadamy cały czas o murawie. To męczące, ale śmiem twierdzić, że stałem się najlepiej poinformowanym w sprawach trawy dziennikarzem sportowym w Polsce.
I dlatego go pan bronił?
Broniłem Trawnika, bo wiedziałem, dlaczego na Stadionie Narodowym są kłopoty z murawą i kogo zrobiono kozłem ofiarnym.
Byłby pan w tym bardziej wiarygodny, gdyby nie brał od nich pieniędzy.
A gdzie ma się reklamować firma taka jak Trawnik, jak nie na portalu, który czytają wszyscy prezesi klubów? Reklamuje się u nas od lat i nie widzę w tym problemu.
Wszystko sprowadza się do pytania: czy godzi się dziennikarzowi brać wprost pieniądze od sponsorów?
Ja już nie jestem dziennikarzem, czasem nim jeszcze bywam, ale na co dzień jestem właścicielem mediów, często jednoosobowym działem reklamy, a deale, które zawieram, nie mają najmniejszego wpływu na to, co ukazuje się na Weszło.com.
Skoro nie jest pan już dziennikarzem, to standardy dziennikarskie pana nie obowiązują?
Gdy występuję w tej roli, to obowiązują.
A gdy występuje pan w mediach społecznościowych?
Tam jestem takim samym użytkownikiem jak inni, z tą różnicą, że obserwuje mnie więcej osób.
Ćwierć miliona na Twitterze.
Owszem.
Nie czuje pan żadnej odpowiedzialności?
Czuję, dlatego czasem gryzę się w język.
Czyżby? Pan zerknie na te wpisy z ostatniego roku, które znalazłem. Same „k…”.
Jestem bardzo aktywny w mediach społecznościowych, lubię z ludźmi rozmawiać, kłócić się i jeśli ktoś przekracza wobec mnie granice kultury, to ja też nie jestem kulturalny. Z hejterem nie rozmawiam grzecznie, tylko twardo, jak hejter z hejterem, wzajemnie się hejtujemy.
Pan jest dziennikarzem czy hejterem?
U mnie na szacunek trzeba sobie zasłużyć i nie wiem, dlaczego miałbym odpowiadać za to, że użyłem w internecie słowa „k…”.
Bo dziennikarze narzucają sobie reguły?
A ja ich sobie nie narzucam. Bardzo wielu dziennikarzy sportowych schlebia odbiorcom, grzecznie odpisują każdemu: „Bardzo mi przykro, że tak myślisz na mój temat, postaram się sprawić, byś w przyszłości zmienił zdanie”.
Pan w zamian wali: „Won!”.
W związku z tym wielu mnie nie lubi.
Pańscy koledzy nie schlebiają odbiorcom, tylko są dobrze wychowani.
Nie, znam ich prywatnie i wiem, co naprawdę myślą.
Tym bardziej, prywatnie trafia ich szlag, ale uważają, że czytelnik zasługuje na szacunek.
Oni nie tylko ich nie szanują, oni nimi wręcz gardzą, ale uważają, że na dobre im wyjdzie granie w przestrzeni publicznej takiej, a nie innej roli.
Ale ta hipokryzja to hołd, który występek składa cnocie! Dzięki temu jest mniej wulgarności i chamstwa w przestrzeni publicznej. Wolałbym, by ludzie na ulicy rzadziej rzucali „k…”.
Pan uważa, że ja, idąc ulicą, rzucam „k…” na lewo i prawo?
Pan nie, ale ludzie wychowani na Stanowskim czują się usprawiedliwieni.
Nie, dla takiego internetowego hejtera największym zdziwieniem jest, gdy walczy się z nim jego własną bronią.
Mówi pan, że jest hejterem…
…ale wie pan, że to był skrót myślowy? Hejterem byłbym naprawdę, gdybym bez powodu napadał na ludzi w internecie i ich obrażał.
Ujawnił pan dane osobowe człowieka, który groził pańskiemu dziecku.
Napisał, że je zabije.
Ale przecież to był taki skrót myślowy. Wcale nie chciał zabić.
Nie wie pan tego.
Tak jak nie wiem, czy to, co pan mówi, jest prawdą.
To tak oczywiste, że głupio mi to mówić, ale przecież nie napadam w internecie na obcych ludzi i piszę „ty k…”, „ty ch…”. Jestem normalnym człowiekiem i generalnie jestem grzeczny, kulturalny, podaję rękę…
O, Krzysztof Stanowski jest kulturalnym człowiekiem i podaje rękę.
Tak!
A kobiecie pan pierwszy podaje rękę?
Oczywiście.
To nie jest pan dobrze wychowany.
To trudno, jeden – zero dla pana. Mogę anegdotę? Mieliśmy kiedyś bardzo bezpośredniego dziennikarza, który pojechał na konferencję po meczu Śląska Wrocław. Trenerem był tam wtedy Orest Lenczyk, człowiek przywiązujący do etykiety niezwykłą wagę. Nasz dziennikarz podchodzi do niego i wyciąga rękę. „Chyba nie wydaje się panu, że ja panu teraz rękę podam?”. – „Tak mi się wydaje”. – „To wbrew zasadom”. – „Nie wiem, co to za zasady, chyba więzienne”. Na to Lenczyk: „Nie, przedwojenne”.
Bardzo mi się podoba nazwa Klub Towarzysko-Sportowy Weszło.
Na początku to miała być zabawa, pastisz. Założyliśmy klub i mieliśmy pokazywać polską piłkę w krzywym zwierciadle. Jak coś głupiego działo się w meczach Ekstraklasy, to chcieliśmy te scenki odgrywać na boisku. Na przykład trener grał dziewięcioma obrońcami, to my też dajemy komunikat przez megafon, że w dowód uznania również gramy dziewięcioma.
Dlaczego nie wyszło?
Bo chłopaki zaczęli grać serio! Zrobiliśmy nabór i przyszli ludzie, którzy chcieli za darmo grać w piłkę i dawali z siebie wszystko. Nie wypadało robić sobie jaj ich kosztem, to byłoby głupie i nieprzyzwoite.
I zaczęliście grać na poważnie.
Zaczynaliśmy od zera, od B klasy, jesteśmy po awansie i w tym roku chcemy z A klasy wejść do okręgówki. Teraz będziemy się przekształcać w spółkę akcyjną i wyemitujemy akcje.
W planach KTS Weszło w Ekstraklasie?
Tak, choć najpierw chcemy dać ludziom fajną zabawę, namówić, by stali się realnymi współwłaścicielami klubu. I nie tak, jak na giełdzie, że mogę sobie kupić akcję Orlenu, a nawet mnie do budynku nie wpuszczą. Tu ma być decyzyjność i zabawa.
Chce pan ściągnąć 4 mln, to nie jest zabawa.
To ma wystarczyć na kilka lat i przenieść nas sportowo na inny poziom.
Bo kupicie lepszych graczy?
To nie tak, u nas już teraz trenerem jest Piotr Świerczewski, treningi z nami rozpoczął Michał Żewłakow, 102-krotny reprezentant Polski, i jak tylko zrzuci trochę kilogramów, to będzie grał. A w przyszłym sezonie przyjdzie do nas piłkarz z Ekstraklasy. Na razie nikomu z nich nie płacimy, ale nadejdzie czas i na to.
I wtedy prosta droga do Ligi Mistrzów.
Nawet o tym nie myślę, ale już tyle rzeczy mnie w życiu zaskoczyło, że nie powiem, że na pewno tam nie zagramy. W polskiej piłce droga awansu jest prosta i jeśli się ma know-how, to dość łatwa.
A pan ma know-how?
Znam ludzi, którzy mają.
Skąd pomysł na Kongijczyków w drużynie?
Szczerze? Z zabawy, z pierwszego etapu KTS, kiedy się bawiliśmy. Zobaczyliśmy, że w każdym klubie Ekstraklasy musi koniecznie występować… Nie wiem, czy mogę powiedzieć „Murzyn”, bo dla mnie nie jest to obraźliwe, ale nie chcę wyjść na rasistę.
Dla mnie też nie i brzmi lepiej niż Afropolak.
No więc my też chcieliśmy mieć Murzyna w klubie i był pomysł, by zwrócić się do Izuagbe Ugonoha, mistrza bokserskiego, który lubi piłkę. Jak robić sobie jaja z polskiej piłki, to na całego. Z nim nie wyszło, ale wtedy mój kolega Dominik Ebebenge, który sam ma korzenie kongijskie, powiedział: „A może chcielibyśmy to zrobić na poważnie?”.
Czyli jak?
W ogromnym skrócie: sprowadziliśmy do Polski dwóch chłopaków. O Fundambu wiedzieliśmy, że będzie świetnie grał, jego kolega był trochę dla towarzystwa. Rzeczywiście Fundambu okazał się fantastycznym człowiekiem i to jest najważniejsze. Stał się członkiem rodziny, chcemy, by czuł się jak u siebie. Robimy to, bo wiemy, na co się porwał – zmienił kontynent, rzucił rodzinę, dziewczynę i wszystko dla ludzi, których znał tylko z internetu. Przecież to mógł być nigeryjski przekręt à rebours.
Tymczasem jest sukces.
W tym tygodniu zadebiutował w I lidze, w Radomiaku, ale jesteśmy pewni, że to tylko początek jego kariery.
A dla was początek biznesu?
Wiosną trafi do nas 21-letni napastnik z największego klubu w Kongu, jesteśmy przekonani, że po pół roku w Weszło zadebiutuje w Ekstraklasie. Potem przyjedzie dwóch kolejnych, a docelowo w Kinszasie ma powstać akademia piłkarska. Dostaliśmy tam 13 ha gruntu i ruszamy. Nie każdy piłkarz się odnajdzie, nie każdy będzie wielkim talentem, ale to będzie kapitalna przygoda.
Serbia, Austria, Szwajcaria mają kluby, które grają w Lidze Mistrzów. Polska nie ma.
A kto zarządza Dziennikiem Gazetą Prawną?
Naczelny, Krzysztof Jedlak.
Kim był wcześniej?
Dziennikarzem.
Widzi pan, polskimi klubami rządzą ludzie, którzy nie mają o piłce pojęcia. W ilu z nich jest dyrektor sportowy? W Europie to kluczowa funkcja, u nas rzadka fanaberia. Dla kończących grę świetnych piłkarzy nie tworzy się ścieżki kariery, nie wysyła na kursy, nie namawia, by przydali się w klubie.
To niemożliwe, by nikt przed panem nie wpadł na to, że trzeba zatrudnić dyrektora sportowego, że nie wystarczą właściciel i trener.
To niech pan popatrzy na wakaty w klubach – albo nie ma tych ludzi, albo kluby nie widzą sensu ich zatrudniania.
Jak mi pan po pijaku sprzeda KTS Weszło za 100 tys., to rozumiem, tyle to mam na waciki. Ale jak wydaję kilkadziesiąt milionów na Legię czy Wisłę, to nie po to, by utopić.
To, co pan mówi, do mnie przemawia, ale cóż ja mogę panu odpowiedzieć? Że w polskiej piłce jest inaczej?
Janusz Filipiak, łebski facet, profesor informatyki, z sukcesami w biznesie, przez lata dokładał do Cracovii.
Widzi pan, jak długo Filipiak uczył się piłki? Ilu trenerów zwalniał, jak ingerował w zarządzanie klubem, we wszystko? Nie miał dyrektora sportowego, wiedział wszystko najlepiej. Teraz zatrudnił Michała Probierza i jako trenera, i jako wiceprezesa ds. sportowych, ma do niego mnóstwo cierpliwości. Efekty? Cracovia jest wiceliderem.
To przykład z happy endem, przynajmniej chwilowym.
Ale ilu właścicieli w ogóle nie widzi sensu w profesjonalnym zarządzaniu klubem? Brakuje im strategii na lata, więc niech się pan nie dziwi, że Liga Mistrzów to dla nich bajka.
Dlaczego piłka generuje tak ogromne emocje, że ludzie gotowi są pobić za nieodpowiedni szalik?
To w Polsce, w krajach bardziej cywilizowanych piłkarsko tak się nie dzieje. A że futbol wywołuje ogromnie emocje? Co w Polsce nie wywołuje emocji?
Ile lat ma pana syn?
Sześć.
I zna już wszystkie przekleństwa?
Nie, bo nie chodzi ze mną na polską ligę, czasem na reprezentację, ale tam jest dużo grzeczniej. Jest kibicem Barcelony.
To mu się upiekło.
Ale zgadzam się z panem. Dzisiaj na stadionach jest bezpiecznie, idziesz na mecz i wracasz do domu cały i zdrowy na ciele, ale jednocześnie cały brudny od natężenia wulgaryzmów, oblepiony obrzydliwym chamstwem. Zabieranie dzieci na stadion kończy się tym, że im się nawet spodoba, ale jak potem usłyszy pan, co taki maluch nuci sobie pod nosem, to panu się nie spodoba.
Dlaczego na trybunach nie rządzą normalsi, czyli rodziny, które przyszły obejrzeć mecz, tylko rozwrzeszczane bandy kiboli?
Dzisiaj właściciele klubów są zakładnikami grup kibicowskich.
Na czym to polega?
Czy jest w polskiej Ekstraklasie choć jeden klub, który ma 100 proc. zysków z cateringu czy sprzedaży pamiątek na stadionie? Bo zazwyczaj tu zawierane są kompromisy. Właściciele klubów oddają część zysków w zamian za spokój na stadionie, pod domem, na ulicy.
Patologia w wersji hard.
Zgoda. Jedno mogę powiedzieć poza wszelką wątpliwość – w prowadzeniu piłkarskiego biznesu w Polsce trybuny nie pomagają.
Kibole szkodzą, właściciele nieudacznicy – nic dziwnego, że musi przyjść Stanowski i im pokazać, jak to się robi.
Chyba że Stanowski dostanie łomot i uzna, że jednak nie chce tego robić.
W Weszło pracują jakieś dziennikarki?
Jedna.
Bo dziewczyny nie umieją pisać?
Nie, gdyby się zgłosiło więcej takich, które potrafią i chcą u nas pracować, tobym je przyjął, nie ma żadnego problemu.
To dlaczego nie przychodzą?
Generalnie piłką interesują się głównie faceci i to oni o niej piszą. To nie jest niczyj spisek, że mężczyźni mają przewagę w pismach sportowych, a kobiety w magazynach modowych.
Dziennikarka „Przeglądu Sportowego” Izabela Koprowiak poskarżyła się, że kilka lat temu była molestowana przez kolegę z redakcji.
Zacząłem dopytywać swoimi kanałami i nawet napisałem coś, chyba przedwcześnie, bo teraz wiem więcej. Usłyszałem, że trzy w różnym stopniu pijane osoby wracały autem z imprezy sportowej. Czy doszło tam do molestowania, czy po prostu do wulgarnego, chamskiego zachowania? Nie wiem, nie chcę rozstrzygać, bo tak czy owak, to jest naganne. Wiadomo, że facet, który się tego dopuścił, był mocno pijany.
I to ma go bronić?
Absolutnie nie, mówię, co usłyszałem. Zaraz mnie pan spyta, co z tym zrobić? Nie wiem. Czy on powinien na zawsze wylecieć z zawodu? Nie odpowiem. Zresztą to naprawdę nie moja sprawa.
Michał Pol, z którym wraz z dwoma innymi komentatorami założył pan właśnie na YouTubie Kanał Sportowy, w tłusty czwartek opowiadał o pączkach jak piersiach młodych dziewcząt.
No nie, to jest zupełnie inna sprawa! Michał przytoczył anegdotę cukierników. Czy ona się komuś podoba, czy jest smaczna, czy nie – to sprawa oceny, Pol ją tylko przytoczył. Czy poprawność polityczna ma prowadzić do tego, że wszystkie podszyte seksem anegdoty będą zakazane? Przecież to absurd!
À propos Kanału Sportowego, jakim cudem ludzie was chcą słuchać? Jest tyle telewizji sportowych, które pokazują mecze, a wy tylko gadacie.
Ale to zupełnie jak ludzie, którzy słuchają pana w RMF.
Nie, ludzie słuchają RMF, w którym pojawia się Mazurek.
Myli się pan. Niektórzy na pewno słuchają radia, tak jak pan mówi, ale są nazwiska, które przyciągają widzów czy słuchaczy. Ludzie przywiązują się do nich i wędrują za nimi. Zobaczyliśmy, w jakim tempie rozwija się internet sportowy. Uznaliśmy, że te mniejsze kanały szybko trafią na sufit, my postanowiliśmy go przebić.
Smokowski i Borek gotowi są rzucić Polsat, by iść do Kanału Sportowego. Dołączył Pol. Jesteście w stanie zarobić tyle, by to się opłaciło?
Na pewno nie od razu, ale mamy zasięgi, więc mamy reklamodawców. A przy niskich kosztach wszystko się spina.
Mimo dziennikarzy celebrytów ludzie chcą obejrzeć gdzieś mecz reprezentacji czy El Clasico i pójdą do telewizji.
A jak się skończy transmisja, to wejdą na Kanał Sportowy, by posłuchać, co mają o tym meczu do powiedzenia najlepsi komentatorzy w Polsce. YouTube nie jest konkurencją dla telewizji, on ją uzupełnia.
A Weszło.tv?
Tak, to trochę konkurencja Kanału Sportowego, którą sam sobie stworzyłem, ale niech chłopaki z Weszło się starają, by im to hulało. Jedni z drugimi muszą się pościgać.
A pan będzie patrzył na to wszystko z góry, jak Rupert Murdoch?
Hm, muszę znaleźć lepsze porównanie.
Murdoch to dobry przykład – prawicowy, bezczelny, wulgarny, wizjonerski.
No przecież nie mogę się teraz zgodzić, bo mnie zhejtują i wyśmieją… (śmiech).