Prezydent Andrzej Duda i szef MSZ Jacek Czaputowicz w sobotę wzięli udział w obchodach 30-lecia upadku muru berlińskiego. – Nasze relacje są bardzo dobre – przekonywał minister spraw zagranicznych RP. Owszem, na tle relacji politycznych, a raczej ich braku, z takimi krajami, jak Rosja czy Francja, kontakty z Berlinem można uznać za świetne. Niemieccy przedstawiciele widzą to podobnie. Heiko Maas dwa tygodnie temu na zjeździe Towarzystw Niemiecko-Polskich w Homburgu zapewniał, jak ważne dla niego są relacje z Polską. A jednak obserwatorzy zwracają uwagę na pustkę, która wyziera zza tych frazesów.



Trudno winić polityków, że prawdziwą ocenę skrywają za kurtuazją. Nasze kraje faktycznie zbliżyły się do siebie w ostatnich dekadach w sposób bezprecedensowy. Rosnąca dynamika wymiany handlowej tworzy zależność o coraz większej wadze. Ale spójrzmy na listę twardych tematów politycznych, które są i pozostaną priorytetami na kolejne lata: strefa euro, zapobieganie zmianom klimatycznym, migracja, pracownicy delegowani, stosunki z Rosją. W każdej z tych kwestii Warszawa z Berlinem nie tyle nie potrafią znaleźć wspólnego języka, co tworzą dwa wrogie obozy.
W życiu często obserwujemy, jak w naturalny sposób osoby o podobnym statusie łączą się w pary. Na wspólne życie bogata decyduje się z bogatym, atrakcyjny z atrakcyjną, biedny z biedną. Podobna chemia działa w relacjach międzynarodowych. Dlatego bez względu na to, jak bardzo kłócą się przywódcy Francji i Niemiec, i tak pozostają naturalnymi partnerami. Znaczenie Polski dla Niemiec z czasem wzrosło. Nasz kraj znajduje się w gronie najważniejszych partnerów RFN.
Ale z perspektywy niemieckiej dojście do władzy PiS zostało odebrane jak zrobienie sobie przez Polskę brzydkiej fryzury, przez którą atrakcyjna reszta traci mocno na znaczeniu. Przez długi okres w niemieckich reakcjach na polski rząd dominowały zdziwienie i nadzieja, że to wypadek przy pracy. Niemieccy politycy w końcu znaleźli polubowną formułę polegającą na odpowiadaniu na pytania o ważne sprawy, że „trzeba poczekać do wyborów parlamentarnych”. Czekałem więc cierpliwie i co słyszę po wygranych przez PiS kolejnych wyborach? Że nadal trzeba czekać, do prezydenckich.
Nawet politycy mający głębsze i bardziej zniuansowane spojrzenie na Polskę nie zaryzykują otwierania nowych rozdziałów, bo narażą się opinii publicznej. A ta wsadziła PiS do szuflady z innymi niebezpiecznymi prawicowymi populizmami. Otwierając nowy numer magazynu „Der Spiegel” można w ciemno obstawiać, że będzie tam przynajmniej wzmianka o złym Kaczyńskim, wymienionym obok Putina i Orbána, albo o antyeuropejskich tendencjach polskich rządzących.
Głęboko zakorzenioną niechęć do PiS widać w ocenach polityki socjalnej. Program 500+ czy zapowiedź zwiększania płacy minimalnej to zazwyczaj „populistyczne prezenty”. Piszą w ten sposób te same tytuły, które o programach socjalnych niemieckiego rządu wyrażają się w sposób merytoryczny, nierzadko z sympatią. Niemcy mogą prowadzić politykę społeczną, a podobne działania po wschodniej stronie granicy to tylko ogłupianie wyborców.
Faktem też jest, że dla Niemców majstrowanie przy fundamentach państwa prawa czy nagonka na osoby homoseksualne to przekroczenie czerwonej linii. Zresztą wątków niestrawnych dla niemieckiego mainstreamu w działaniach i wypowiedziach przedstawicieli polskiej władzy jest więcej. Żeby coś się w niemieckiej percepcji miało zmienić, PiS musiałoby przestać być PiS. Czyli partią, w której pod frazesem „Niemcy są naszym najważniejszym partnerem”, wprowadzonym do przekazu za premiera Morawieckiego, wciąż tli się jeśli nie antyniemieckość, to przynajmniej duży sceptycyzm i brak zrozumienia dla wielokulturowego, liberalnego i laickiego społeczeństwa, frontalnego otwarcia na migrantów i uchodźców oraz ekologicznego fioła. I w tym duchu braku zrozumienia należy odczytywać prowadzenie tematu reparacji, który nie ma doprowadzić do wypłat i pojednania, tylko w makiaweliczny sposób ma być rozciągnięty na maksymalny odcinek czasowy, żeby w odpowiednich momentach dokuczać nim zachodnim partnerom.
W nadchodzących latach będzie coraz trudniej o nową wartość dodaną we wzajemnych relacjach z jeszcze jednego powodu. Niemcy są o wiele mocniej skupieni na własnych problemach niż jeszcze parę lat temu. Tak, retoryka europejska jest wciąż popularna, ale politycy są zagrzebani w sprawach krajowych. Transformacja energetyczna nie idzie tak, jak zaplanowano, gospodarka hamuje, a partie rządzące większość energii przeznaczają na wewnętrzne spory i przepychanki, mające wyłonić kadry, które przejmą stery po odejściu Angeli Merkel.
Wymownym podsumowaniem relacji będą dzisiejsze obchody rocznicowe w Krzyżowej. Dokładnie 30 lat temu odprawiono tam Mszę Pojednania, podczas której premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl padli sobie w ramiona. Ten gest wyznaczył symbolicznie początek nowych relacji między Polską a Niemcami. Mimo starań organizatorów Morawiecki i Merkel nie pojawią się dziś w Krzyżowej. Padnie wiele słów o dobrych stosunkach, ale puste miejsca pokażą, że sprawy mają się inaczej. ©℗