W ciągu ostatnich trzech lat brexit stał się niekończącą się telenowelą. Wszyscy czekamy na bardziej lub mniej szczęśliwy finał. Kiedy już wydaje się, że do niego zbliżamy, za każdym razem coś się wydarza. I za każdym razem wydaje się, że już gorzej być nie może. Ostatni tydzień pokazuje, że jednak może.

W mijającym tygodniu Boris Johnson odniósł „historyczny sukces”. Jest pierwszym premierem od końca XVIII wieku, który przegrał trzy pierwsze głosowania z rzędu.

Wydaje się, że brytyjski premier niczego nie widzi i nikogo nie słyszy. Polityka nowego rządu dzieli nie tylko Brytyjczyków na Wyspach i jej partie, ale również doprowadza do niezgody w szeregach samych torysów, bowiem aż 21 posłów z partii Johnsona nie zgadza się z jego polityką i podczas ostatniego głosowania dołączyło się do opozycji.

Wszystko to doprowadziło do tego, iż Izba Gmin przyjęła tzw. ustawę Hilary'ego Benna. Dokument ten blokuje bezumowne wyjście Wielkiej Brytanii z UE. Ustawa mówi o tym, że jeżeli na szczycie Rady Europejskiej w październiku nie uda się wynegocjować nowej umowy, premier będzie zmuszony prosić Brukselę o kolejne opóźnienie brexitu, które miałoby nastąpić 31 stycznia 2020 roku. Johnson mówi, że już pracuje nad nowym porozumieniem, z Brukseli jednak dochodzą doniesienia, że nikt nic nie słyszał o propozycjach brytyjskiego premiera.

Przedterminowe wybory?

Nazywając ustawę blokującą bezumowny brexit „ustawą kapitulacyjną”, Johnson zaproponował przedterminowe wybory, które miałby się odbyć 15 października, czyli parę dni przed szczytem Rady oraz dwa tygodnie przed rozstaniem się z Unią. Izba Gmin odrzuciła wniosek o przyspieszone wybory. Rząd jednak zapowiedział, że w poniedziałek, tj. 9 września złoży kolejny wniosek w tej sprawie.

- Na chwilę obecną wydaje się, że zjednoczona opozycja, w której skład wchodzi również 21 posłów wykluczonych z Partii Konserwatywnej, odrzuci wniosek o przyspieszone wybory. Sojusz Rebeliantów - tak określana jest parlamentarna opozycja wobec no-deal brexitu - w zdecydowanej większości nie chce, by wybory odbyły się w połowie października. Ich preferencją jest listopad. Obawiają się bowiem, że Boris Johnson może te wybory wygrać, a nowy parlament może odrzucić ustawę blokującą bezumowny brexit. Zakładam jednak, że opozycja odrzuci rządowy wniosek, a wybory odbędą się w listopadzie – mówi Jarosław Wiśniewski, ekspert ds. polityki brytyjskiej.

Ostatni tydzień na Wyspach po raz kolejny pokazał, że temat rozstania się z Unią Europejską może doprowadzić do paradoksu. Wcześniej rząd nie chciał przedterminowych wyborów, ale teraz może być zmuszony do ich przeprowadzenia. Z kolei Jeremy Corbyn już od dawna domaga się ich, ale jak sam mówi „nie nabierze się na sztuczki Johnsona” i najpierw chciałby wykluczyć scenariusz bezumownego wyjścia. W jednym ze swoich wystąpień Corbyn porównał wniosek o przedterminowe wybory do zatrutego jabłka, bowiem zdaniem polityka wybory w połowie października tak czy inaczej doprowadzą do brexitu bez porozumienia.

- Boris Johnson zapowiada, że pomimo ewentualnej ustawy, która blokuje bezumowne wyjście nie poprosi Unię Europejską o odroczenie brexitu. Nie wydaje mi się, że premier chciałby łamać prawo i wyprowadzić Zjednoczone Królestwo z UE bez zgody parlamentu. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby postanowił zrezygnować ze stanowiska premiera, wymuszając na opozycji zgodę na przyspieszone wybory. To tylko jeden z potencjalnych scenariuszy. Dla Johnsona priorytetem są wybory przed szczytem Rady i końcem października. Pytaniem pozostaje, jak daleko jest gotowy się posunąć, by do tego doprowadzić – zaznacza Jarosław Wiśniewski, ekspert ds. brytyjskich.

Kolejne opóźnienie czy drugie referendum?

Ustawa, która blokuje bezumowny brexit już trafiła do Izby Lordów. Po tym jak przez członków Izby zostaną naniesione poprawki, ustawa będzie przyjęta. Z dużym prawdopodobieństwem dokument nabierze mocy prawnej w przyszły poniedziałek, tj. 9 września.

W mediach coraz częściej pojawia się nowa data brexitu, czyli 31 stycznia 2020 roku. Mimo parumiesięcznej tyrady Johnsona na temat rozstania się z Unią pod koniec października, po raz kolejny upewniamy się, że tak poważnych decyzji nie może podejmować tylko jedna osoba.

- Jest tak wiele scenariuszy i prawdopodobieństw, że okres pomiędzy dziś a końcem stycznia przyszłego roku brzmi jak wieczność. Należy jednak cały czas pamiętać o jednym. Bezumowny brexit jest opcją docelową, dopóki brytyjski parlament nie wyrazi zgody na jakiekolwiek porozumienie. Dzisiejsza opozycja nie ma jednej preferencji. Część chce drugiego referendum, inni zgody na porozumienie wynegocjowane przez rząd Theresy May, jeszcze inni pozostania w unii celnej i we wspólnym rynku, ale przy wyjściu z politycznych instytucji Unii Europejskiej. Jak na razie, jednoczy ich wyłącznie opór przeciwko bezumownemu brexitowi. Nie mają żadnych konstruktywnych pomysłów. Dlatego nie warto wykluczać, że kompromisem w ostateczności może być drugie referendum – podkreśla ekspert ds. brytyjskich, Jarosław Wiśniewski.

Brytyjska telenowela

Mimo dziesiątków scenariuszy, ciężko jest przewidzieć, co się wydarzy na Wyspach w przyszłym tygodniu. Lata udowodniły, że każda prognoza na temat brexitu z reguły się nie sprawdza, a co dopiero gdy mowa o tak krótkich terminach.

Im więcej czasu mija, tym bardziej wyjście Wielkiej Brytanii z Unii przypomina telenowelę. Mnożymy scenariusze, poznajemy nowych bohaterów. Obserwujemy, jak aktorzy sceny politycznej zmieniają zdania i „odgrywają scenki” w Izbie Gmin. Tworzą oni niekończącą się historię, w której dokładnie tak samo jak w telenoweli, każdy zagubiony w gąszczu wątków po jakimś czasie może szybko się odnaleźć. Tym razem nic nie przewidujemy i nie prognozujemy, a tylko czekamy na rozwój wydarzeń.