Prezydent Francji Emmanuel Macron obchodzi we wtorek drugą rocznicę wyboru na prezydenta. Francuskie media starają się tłumaczyć porażki młodego przywódcy, który miał zmienić oblicze Francji i stać się liderem "nowej Europy".

W dzienniku "Le Figaro" autor artykułu opartego na rozmowach ze współpracownikami prezydenta pisze, że Macron "mimo straty popularności stara się utrzymać kurs polityki wyznaczony w kampanii wyborczej".

Jak napisano na portalu internetowego tygodnika Marianne, wyniki "dwóch lat Macrona" są równie złe, co jego poprzednika Francois Hollande’a i gorsze niż Nicolasa Sarkozy'ego, prezydenta z lat 2007-12.

Na zamieszczone w poniedziałkowym numerze "Le Figaro" pytanie, "czy jesteś zadowolony z dorobku 2 lat (rządów) Macrona", negatywną odpowiedź dało prawie 83 proc. respondentów. Podobnie wskazują sondaże.

W ulicznej ankiecie francuskiego radia dla zagranicy RFI prawie wszyscy zarzucali prezydentowi brak szacunku dla ludzi i skarżyli się na spadek siły nabywczej.

"Dwa lata po wyborach Emmanuel Macron wciąż jest sam" - brzmi tytuł w katolickim dzienniku "La Croix". A według redakcji ekonomicznego tygodnika "Challenges" "w dwa lata po zwycięstwie Macron odbierany jest jako prezydent wybrany przez przypadek".

"Wznosząc się ponad światem pospolitości, prezydent Republiki pozyskiwał sobie nawet przeciwników" – przypomina w komentarzu dziennikarz "Le Figaro". "Aż do momentu, gdy jasne niebo nowego świata zaciemniła burza z żółtymi, fosforyzującymi piorunami. Nieporządek co tydzień pojawiał się w Paryżu, który stał się światową stolicą rozruchów" – streszcza dziennikarz prezydencką trajektorię, odnosząc się do antyprezydenckich protestów ruchu "żółte kamizelki".

Również inni komentatorzy podkreślają, że prezydent Francji widziany jest przede wszystkim przez pryzmat trwających od prawie pół roku manifestacji "żółtych kamizelek" - ruchu, który "kwestionuje zasady polityki gospodarczej", jak pisał komentator "Challenges".

Macron, rozpoczynając prezydenturę, zapowiedział, że będzie "Jupiterem". Francuzom się to spodobało, gdyż uważali, że przywrócony zostanie majestat należny głowie państwa. Wydarzenia – przede wszystkim skandal związany z prezydenckim ochroniarzem Alexandre'em Benallą – podcięły mu skrzydła, a jego otoczenie okazało się zbyt słabe, by go chronić – tłumaczył karkołomny spadek popularności prezydenta Florian Silnicki, wnuk polskich emigrantów, który jest ekspertem w dziedzinie komunikacji kryzysowej.

Silnicki w telefonicznej rozmowie z PAP przypominał, jak nowo wybrany prezydent próbował pozbyć się pośrednictwa dziennikarzy w swoim dialogu ze społeczeństwem. Zdaniem eksperta, stawiając na bezpośrednią komunikację i portale społecznościowe, wzorował się na przykładzie b. prezydenta USA Baracka Obamy. Okazało się jednak, że ten sposób, zapewne dlatego, że zbyt nowoczesny, nie przemawia do Francuzów – wysunął przypuszczenie ekspert i tym wyjaśnił kwietniową konferencję prasową, pierwszą w kadencji Macrona, który - jak powiedział - na tę okazję starał się naśladować założyciela V Republiki Francuskiej gen. Charles'a de Gaulle’a.

Zdaniem Silnickiego problem jednak tkwi w tym, że Macron swe porażki składa na karb błędów komunikacji, podczas gdy mają one głębsze przyczyny. Brutalnością reform, a przede wszystkim ich złą synchronizacją, zyskał sobie przydomek "prezydenta bogatych" - zauważył ekspert. Według niego bardzo niekorzystną wymowę symboliczną miało pozbawienie studentów niewielkiego (5 euro) dodatku mieszkaniowego i jednoczesne zlikwidowanie podatku od fortuny, płaconego przez najbogatszych obywateli - dodał.

Od momentu objęcia urzędu prezydenta Macron na grunt europejski próbował przenieść koncept byłego prezydenta USA George'a W. Busha o "osi zła i osi dobra", nazywając go walką obozu postępu z populizmem; na początku spotkało się to z bardzo pozytywnym przyjęciem – przypomniał ekspert. Ale afery i ruch "żółtych kamizelek" spowodowały, że przestał być wcieleniem marzeń europejskich postępowców – komentował Silnicki.

Wszystkie sondaże wskazują, że mimo zastrzeżeń wobec polityki Macrona, gdyby wybory odbyły się w najbliższą niedzielę, wygrałby je z wynikiem podobnym do tego, jaki uzyskał w 2017 r. Jak mówił cytowany przez "Challenges" szef paryskiego instytutu badania opinii publicznej Odoxa Gael Sliman, wynika to "z braku wiarygodnej alternatywy".