Czy niechęć do obecnej wspólnoty jest wystarczająco silna, by sojusz Włoch, Węgier i Polski mógł wspólnie działać i odnosić sukcesy?
Magazyn DGP 08.02.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Będzie mi brakować nie tego, co daliśmy sobie nawzajem, lecz tego, co jeszcze moglibyśmy sobie dać” – napisała na swoim koncie na Instagramie Elisa Isoardi, włoska dziennikarka telewizyjna i eksmodelka. Był to cytat z popularnego we Włoszech poety Gio Evana. To zdanie Isoardi uzupełniła jeszcze słowami od siebie. „Z ogromnym szacunkiem dla prawdziwej miłości, która była. Dziękuję, Matteo” – dodała, a całość zilustrowała swoim selfie w łóżku. Na zdjęciu dziennikarka uśmiecha się delikatnie, a na jej ramieniu śpi nagi Matteo Salivini, wicepremier i minister spraw wewnętrznych Włoch. W ten sposób Isoardi zakończyła swój intymny związek z najpotężniejszym obecnie politykiem we Włoszech, który – na co wielu ma nadzieję – stanie się wkrótce liderem odnowionej Europy.
To włoskie love story dobiegło końca w listopadzie ubiegłego roku. Wielu politykom takie publiczne rozstanie zapewne by zaszkodziło. Mogło zaszkodzić także samemu Salviniemu. Przez lata budował on przecież wizerunek twardego mężczyzny, któremu podporządkowują się polityczni przeciwnicy i ulegają piękne kobiety. Obraz człowieka bezbronnego i opuszczonego nie jest tym, czego mógłby sobie życzyć jakikolwiek macho. Włochów jednak w żaden sposób nie zraziło to do Salviniego. Wielu odczuwało nawet współczucie wobec polityka, który przebywał wówczas w Afryce i zajmował się możliwościami ograniczenia nielegalnej imigracji do Europy. „Kiedy on dla nas pracuje, ona porzuca go w tak upokarzający sposób” – zapewne myśleli. Po raz kolejny okazało się, że to, co miało być ciosem w Salviniego, jeszcze go wzmocniło. Tym bardziej że wicepremier okazał się prawdziwym cavaliere i po rycersku zrzekł się jakiejkolwiek publicznej zemsty, wyznając przy tym, że prawdziwie kochał, ale też popełniał błędy.

Wspólnota do naprawy

Jeszcze rok temu Matteo Salvini był zaledwie liderem prowincjonalnej Ligi, populistycznej partii, która miała wyborców tylko na północy kraju. Do marcowych wyborów szedł jako słabszy partner w sojuszu z ugrupowaniem Forza Italia Silvio Berlusconiego, licząc, że dzięki niemu uda mu się jakoś wejść do nowego rządu. Okazało się jednak, że Salvini przewyższa już swojego mistrza i zebrał więcej głosów od partii byłego premiera. Co ważniejsze, udało mu się zdobyć poparcie także w biedniejszych regionach południa Włoch, które wcześniej nie głosowały na Ligę uważaną za reprezentanta interesów bogatej północy. Po wyborach talent polityczny Salviniego rozbłysnął jeszcze bardziej. Zgodził się na koalicję rządową z innymi populistami, których program wydawał się zupełnie nieprzystający do postulatów Ligi. W nowym włoskim rządzie dominować mieli politycy z Ruchu Pięciu Gwiazd (M5S), a Salvini miał grać drugoplanową rolę jako wicepremier i minister spraw wewnętrznych. Jego antyimigrancka polityka jednak na tyle spodobała się Włochom, że w ciągu roku Liga podwoiła swoje poparcie i stała się najpopularniejszą włoską partią polityczną, a sam Salvini uważany jest teraz za de facto premiera Włoch. Majowe wybory do Parlamentu Europejskiego zapewne jeszcze potwierdzą te trendy.
Polityczna metoda Salviniego wydaje się dość prosta i wykorzystywana jest już w wielu miejscach na świecie. Prywatne zdjęcia w kolorowej prasie (w tym oczywiście te z obnażonym torsem), internetowe relacje ze spotkań z zachwyconymi wyborcami i przede wszystkim z wyborczyniami, podczas których lider śpiewa popularne piosenki, oraz nieustanne wypowiedzi na Twitterze i w innych mediach społecznościowych – to główne składniki tego przepisu na sukces. Do tego dochodzi twarda retoryka wobec imigrantów i Brukseli, która „niszczy nasz kraj i Europę”. Czy taką receptę można powtórzyć w europejskiej skali, dzięki temu wygrać majowe wybory do europarlamentu i zmienić Unię Europejską od środka? Wielu eurosceptyków właśnie na to liczy, a Salvini jest jednym z tych, którzy mają ich do tego poprowadzić.
Miesiąc temu wicepremier Włoch przyjechał do Polski i zaproponował powstanie „osi Rzym – Warszawa”, która doprowadzi do „nowej wiosny w Europie i odrodzenia europejskich wartości”. Z punktu widzenia rządu w Warszawie ta oferta może wydawać się kusząca. Domagająca się przestrzegania zasad państwa prawa Komisja Europejska dała się przecież mocno we znaki obecnym polskim władzom. Z kolei dla Włochów jej interwencje oznaczały przede wszystkim konieczność ograniczania dalszego zadłużania kraju, które przekracza już 130 proc. PKB i po greckim długu jest najwyższe w UE. Gdyby do tego dodać Węgry Viktora Orbána, byłby już zalążek sojuszu, który naprawiłby Unię Europejską. A przecież do tego grona trzeba by doliczyć stratega zwycięskiej kampanii wyborczej Donalda Trumpa, czyli Steve’a Bannona, który chce wspierać eurosceptyczne partie w całej UE. Tylko czy niechęć do obecnej Wspólnoty jest wystarczająco silna, by taka międzynarodówka mogła wspólnie działać i odnosić sukcesy?

Eurosceptycy w osłabieniu

Matteo Salviniemu udało się w znacznym stopniu ograniczyć nielegalną imigrację do Włoch. Osiągnął to m.in. poprzez zamknięcie włoskich portów dla statków ratujących imigrantów na Morzu Śródziemnym. W żadnym razie nie znaczy to jednak, że problem zniknął. Teraz głównym celem przybyszów z Afryki stała się Hiszpania. W przyszłości być może znów staną się nim Włochy. Nic więc dziwnego, że włoskie władze domagały się solidarności od pozostałych członków UE przy przyjmowaniu uchodźców. Chodziło m.in. o przestrzeganie zasad relokacji imigrantów, którzy przybyli już do Włoch i Grecji, a czemu kategorycznie sprzeciwiały się Polska i Węgry. W tle pojawiły się nawet kwestie powiązania z tym podziału funduszy pomocowych, co wcześniej podnosili głośno raczej politycy z Niemiec i Francji. Czy ten drażliwy temat nie osłabi osi, która ma stworzyć nową Europę?
Tym bardziej że główne siły, które mają teraz wpływ na Unię Europejską, wcale nie zamierzają oddawać pola Salviniemu i jego sojusznikom. W majowych eurowyborach populiści zdobędą zapewne więcej mandatów niż kiedykolwiek wcześniej. Z tego powodu tradycyjna koalicja chrześcijańskich demokratów (EPP) i socjaldemokratów (PES) będzie zbyt słaba, by w swoim gronie dokonać podziału wpływów w instytucjach UE. A będą to miesiące, w czasie których na nowo mają zostać obsadzone wszystkie najważniejsze pozycje w Unii. Dotyczy to Komisji Europejskiej, przewodniczącego Rady Europejskiej, szefa Europejskiego Banku Centralnego i oczywiście samego Parlamentu Europejskiego. Chadecy i socjaldemokraci zdecydują się jednak raczej na współpracę z liberałami pod wodzą Emmanuela Macrona oraz Zielonymi, którzy w Niemczech stają się drugą siłą polityczną, niż na dokooptowanie eurosceptyków, otwarcie deklarujących podważenie europejskiego status quo. Taki model działania zaistniał niedawno w Szwecji. Jesienią historyczny sukces odnieśli tam radykalnie prawicowi Szwedzcy Demokraci i wydawało się, że bez nich nie uda się stworzyć żadnego rządu. Tymczasem w styczniu, po kilku miesiącach impasu, socjaldemokratyczny premier Stefan Löfven utworzył tam mniejszościowy gabinet z Zielonymi, wspierany także przez dwie partie liberalne.
Szeroka centrolewicowa koalicja w UE sprawiłaby, że marzenia populistów o „europejskiej wiośnie” szybko przestaną być aktualne. Tym bardziej że w Unii po brexicie zabraknie już brytyjskich konserwatystów, którzy w ostatnich latach tworzyli wspólną grupę z europosłami PiS. Takie polityczne konstelacje mogą też sprawić, że personalne rozstrzygnięcia w Europie będą znacznie odbiegać od tego, co obiecują sobie i swoim wyborcom eurosceptycy. Dziś kandydatem chadeków na szefa Komisji Europejskiej jest niemiecki europoseł Manfred Weber. Jeśli nawet jego partia zdobędzie najwięcej mandatów, to jest coraz mniej prawdopodobne, by to właśnie on objął funkcję po Jean-Claudzie Junckerze. Weber ma co prawda wsparcie kanclerz Angeli Merkel, ale tylko formalne. Merkel nie spodobało się, że ten Bawarczyk z CSU ogłosił swoją kandydaturę bez odpowiednich z nią uzgodnień. Otwartymi przeciwnikami Webera są liberałowie i lewica, którzy nie chcą, by „ktoś sympatyzujący z Orbánem” miał objąć kluczowe stanowisko w UE. Jeśli ich głos miałby być decydujący, to może się okazać, że kompromisowym kandydatem stanie się Frans Timmermans, kandydat socjaldemokratów na przewodniczącego Komisji Europejskiej, a obecnie jej wiceszef. Dla tych partii zaletami Timmermansa są wszystkie te działania, za które atakują go prorządowe media w Polsce.

Propaganda i pragmatyzm

Ta europejska układanka personalna zacznie się dzień po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Już wiadomo, że chadecy będą musieli odstąpić innym środowiskom część swoich wpływów. Teraz najważniejsze pozycje w instytucjach UE zajmują bowiem wyłącznie politycy EPP, czyli Jean-Claude Juncker jako przewodniczący Komisji Europejskiej, Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej i Antonio Tajani jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Do tego trzeba będzie pogodzić interesy rządów narodowych, w tym ambicje prezydenta Emmanuela Macrona, który chce mieć dużo do powiedzenia w sprawie obsady szefostwa Komisji Europejskiej. Efekty tych decyzji będą miały istotny wpływ na zjednoczoną Europę w kolejnej dekadzie. W najbliższym czasie będą musiały zapaść również rozstrzygnięcia dotyczące budżetu UE na lata 2021–2027.
Z punktu widzenia polityków PiS kłopotliwe może okazać się to, że jedną z głównych ról w tym układzie będzie odgrywał Donald Tusk. Tak jak jego poprzednik będzie musiał negocjować między europejskimi stolicami i innymi ośrodkami decyzyjnymi, by utworzyć pakiet personalny, który ostatecznie zostanie zatwierdzony. Niezwykle realistyczne podejście do polityki międzynarodowej, jakie ma Viktor Orbán, każe przypuszczać, że nie będzie chciał on pozostawać w mniejszości, której zdanie nie zostanie uwzględnione. Wątpliwe, by w takim gronie chciałby znaleźć się również Matteo Salvini. Kiedy był mało znaczącym politykiem opozycji, określał walutę euro jako „jedno z największych przestępstw gospodarczych i społecznych, jakie kiedykolwiek popełniono przeciwko ludzkości” i zapowiadał wyjście Włoch z unii walutowej. Od dawna nie używa już takich sformułowań i wyklucza rezygnację z euro, czego nie chce też włoski biznes. Jesienią, podczas sporu o wysokość deficytu budżetowego, Salvini ostatecznie zgodził się na pragmatyczny kompromis z Brukselą.
Salvini i Orbán to politycy, którzy są w stanie rezygnować z części swoich żądań i porozumieć się ze swoimi oponentami. Być może są też znacznie mniej przywiązani do swoich propagandowych haseł niż politycy w Polsce, a ich prawdziwe plany nie są wcale tak ambitne jak publiczne deklaracje. W tym tygodniu agencja Bloomberga opublikowała wywiad z belgijskim adwokatem Michaelem Modrikamenem, który wspólnie ze Stevenem Bannonem tworzył ruch łączący europejskich populistów mający zmienić Europę. Modrikamen wyznał, że tak naprawdę ich celem jest stworzenie własnego Davos, czyli forum, które łączyłoby eurosceptyków oraz ich sojuszników spoza Europy i dawałoby im możliwość autoprezentacji. To projekt znacznie skromniejszy niż odnowienie Europy i świadczący o tym, że jednym z głównych motywów ich działania są kompleksy wobec obecnych elit. Możliwe więc, że Elisa Isoardi trafnie opisała także polityczną działalność Salviniego i innych populistów, których aktywność polega głównie na tym, co mogliby nam dać.
Matteo Salvini i Viktor Orbán to politycy, którzy są w stanie rezygnować z części swoich żądań i porozumieć się z oponentami. Być może są też znacznie mniej przywiązani do swoich propagandowych haseł niż politycy w Polsce, a ich prawdziwe plany nie są wcale tak ambitne jak publiczne deklaracje.